To był rok 1981. Święto Niepodległości, 11 listopada, które podówczas oficjalnym świętem nie było. Byłem w ósmej klasie podstawówki. Tego dnia, w środę, miałem po południu dodatkowe lekcje angielskiego. W grupie ze mną był kolega ze szkolnej klasy, Andrzej Radecki. I to on zarządził, że idziemy na wagary – moje pierwsze i chyba jedyne w życiu. Zabrał mnie na plac Zwycięstwa, na którym zastaliśmy ogromne tłumy ludzi. Przedstawiciele regionów „Solidarności”, ale także organizacji wówczas nielegalnych – KPN, ROPCiO i innych – składali kwiaty pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Mieliśmy obaj łzy w oczach.
Nasza wyprawa na plac Zwycięstwa nie wzięła się z niczego. Andrzej był w naszej klasie najbardziej świadomy politycznie. To on zainicjował powołanie Niezależnego Samorządnego Związku Szkół Podstawowych „Solidarność”, który wprawdzie nie wykraczał poza naszą VIII b, ale za to wydawał tygodnik, Głos Ucznia, przekształcony potem w„Rzeczpospolitą Uczniowską”.
Od paru już lat byłem osłuchany z Wolną Europą i oczytany w książkach drugiego obiegu, ale to właśnie Andrzej moją wiedzę o świecie uzupełnił i – nie boję się tego powiedzieć – ukształtował mnie. Zafascynowany historią na przerwach wszczynał dyskusje, opowiadał o Piłsudskim, o 17 września, o Katyniu. Kiedy my z wypiekami na twarzy kupowaliśmy w niedalekim sklepie znaczki „Solidarności”, Andrzej już dawno paradował po szkole z plakietką KPN.
Trafiliśmy potem do jednej klasy w warszawskim liceum im. Klementyny Hoffmanowej. Kiedyś dziewczyny zorganizowały wybory mistera klasy. Ja odpadłem w przedbiegach, Andrzej doszedł do finału, w którym zachwycił mnie błyskotliwą odpowiedzią na pytanie, co kobieta nosi w torebce. Konkurenci wpisywali długą listę, Andrzej wymienił trzy rzeczy: lusterko, szminkę i… solniczkę – idealnie symbolizującą całą masę rzeczy niepotrzebnych.
W dorosłym życiu Andrzej – z tego, co wiem – zawsze był po stronie prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna. Jego pasją były Kresy, szczególnie Wileńszczyzna, wiele prywatnego czasu i środków poświęcił na pomoc żyjącym tam Polakom – można by o tym napisać książkę. Widywaliśmy się częściej wczasach, gdy przychodził na debaty „Plusa Minusa” w klubie Niespodzianka.
Parę dni temu Andrzej zmarł. Był skromny, nigdy się nie chwalił tym, co robił. Tym bardziej zasłużył na te parę słów wspomnienia.
Felieton ukazał się w 42. numerze tygodnika „Sieci”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/417511-prawda-nigdy-nie-lezy-posrodku-solniczka-w-torebce