Jest wyrok, ale nie ma wyjaśnienia zagadki, jak „Gęsiarka ” zginęła z Pałacu Prezydenckiego. Obraz stał się już symbolem niepokojących zaniedbań i nadużyć w prezydenckiej kancelarii za czasów Bronisława Komorowskiego.
Na rok więzienia w zawieszeniu skazał sąd Jarosława G., kelnera, który ukradł dziewiętnastowieczny obraz z Kancelarii Prezydenta RP. Aż do końca oskarżony twierdził uparcie, że obraz kupił na targowisku przed warszawską Halą Mirowską. Sąd nie dał temu wiary, jednak wszystko wskazuje na to, że nie wyjaśniono wszystkich okoliczności kradzieży obrazu.
Czy rzeczywiście Jarosław G. samodzielnie dokonał kradzieży, czy też miał wspólników i był pośrednikiem, który wprowadził skradziony obraz do obrotu?
Gdy w 2015 wybuchła afera z ujawnieniem kradzieży, przeprowadziłam dziennikarskie śledztwo. Parę ustaleń wydaje się dość istotnych.
Po pierwsze - w Pałacu Prezydenckim znajdują się dwie kategorie dzieł sztuki. Jedna obejmuje te, które należą do Pałacu, druga — wypożyczone przez Muzeum Narodowe.
Jak poinformowano mnie w muzeum, co roku konserwator dokonywał w pałacu oględzin wypożyczonych obrazów. Oczywiście, gdyby coś zaginęło, muzeum natychmiast zawiadomiłoby prokuraturę. Ale inaczej było w wypadku dzieł sztuki należących do pałacu. Kradzież można było ukryć.
Dziwnym zrządzeniem losu, zarówno „Gęsiarka”, jak i dwa inne dzieła sztuki, które zaginęły - obraz „Bydło na pastwisku” oraz cenna figurka, należały do Pałacu, czyli nie podlegały zewnętrznej kontroli.
Trochę wątpię, czy kelner lub inne przypadkowe osoby, wiedziały, jaki jest stan prawny dzieł sztuki, które kradną.
Zwróćmy też uwagę na fakt, że kradzieży nie zgłoszono policji i prokuraturze. Pisząc w 2015 tekst dla „Sieci”, przeprowadziłam rozmowy z byłymi wysokim urzędnikami Kancelarii Prezydenta RP z czasów Bronisława Komorowskiego. Parę rzeczy było wręcz zdumiewających - kiedy w końcu zauważono, że „Gęsiarka ” zniknęła ze ściany, powieszono w tym miejscu kalendarz.
I na tym sprawa się skończyła.
Powiedzmy bardzo wyraźnie: gdyby nowa ekipa prezydenta Andrzeja Dudy nie zarządziła audytu w kancelarii, nikt nie zwróciłby uwagi na kradzieże. A tego złodziej nie mógł przewidzieć, w gruncie rzeczy w momencie kradzieży mógł być przekonany, że tylko przejechanie zakonnicy na pasach przez prezydenta Komorowskiego sprawi, że w Pałacu Prezydenckim nastąpi rewolucja i przy tej okazji ktoś może się zainteresować znikającymi dziełami sztuki.
Jest jeszcze druga, bulwersująca sprawa, która już w roku 2015 wynikała z moich ustaleń. Napisałam wówczas na tym portalu, że najpewniej okaże się, że „Gęsiarkę” ukradły sprzątaczki. Niewiele się pomyliłam - chodziło o to, że odpowiedzialność miała być zepchnięta na niskiego szczebla personel.
A tak naprawdę kradzież kompromituje urzędników wysokiego szczebla, odpowiedzialnych też za procedury dotyczące bezpieczeństwa narodowego.
„Gęsiarka” zniknęła z pokoju, w którym przechowywano też poufne i tajne dokumenty. To był mały pokoik asystentów szefa kancelarii, z którego jedne drzwi prowadziły do gabinetu szefa, a drugie na korytarz.
Szef Kancelarii Prezydenta za czasów Komorowskiego zaklinał się mi, że nie mógł tam wchodzić nikt przypadkowy, a kiedy nawet wchodziła tam sprzątaczka, musiał jej towarzyszyć funkcjonariusz BOR. Najwyraźniej jednak było inaczej, skoro przez nikogo nie niepokojony kelner mógł spokojnie zdjąć obraz ze ściany i wynieść z pałacu, przechodząc przez punkty kontroli.
Jeśli tak było, to wyjaśnienia są dwa, bardzo niepokojące. Albo kelner miał wspólnika, albo procedury bezpieczeństwa w pałacu nie funkcjonowały. Możliwe jest zresztą jedno i drugie.
Eksperci rynku dzieł sztuki, z którymi rozmawiałam, zwracali uwagę, że skradziona „Gęsiarka” szybko przeszła przez kilka rąk, co mogło zatrzeć ślady prowadzące do pałacu. Była wstawiona do lombardu, potem wypłynęła na aukcji domu aukcyjnego Rempeks, gdzie kupił ją znany adwokat. Transakcję anulowano, gdy ujawniono, że obraz jest skradziony. Dochodzenie w sprawie kradzieży „Gęsiarki” początkowo było prowadzone w sposób wręcz niemrawy. Dotyczy to zwłaszcza okresu przez wyborami parlamentarnymi.
Prokuratura przez miesiące ustalała, czy obraz sprzedany na aukcji to rzeczywiście ta sama „Gęsiarka”, która zniknęła z pałacu. Moi rozmówcy z rynku sztuki twierdzili, że można to było zrobić w parę godzin — dokumentacja dostarczona z pałacu oprócz zdjęć i wymiarów skradzionego obrazu miała informację, że na jego odwrocie znajdowała się unikalna przedwojenna nalepka antykwaryczna z numerem katalogowym oraz pieczątka pałacu. Znacznie szybciej można było też dotrzeć do Jarosława G., kelnera z Pałacu Prezydenckiego, opierając się na informacjach z domu aukcyjnego i lombardu, które miały przecież dane osób, oferujących obraz.
Proces sądowy w sprawie kradzieży „Gęsiarki” pozostawia uczucie niedosytu - zdecydowanie nie wszystkie okoliczności zostały przecież ujawnione. Nic na razie nie wskazuje też na to, że zostaną wyjaśnione kradzieże innych dzieł sztuki z Pałacu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/414769-wyrok-jest-ale-jak-gesiarka-zniknela-z-palacu