Reżyser Wojciech Smarzowski nakręcił film „Kler” bezpośrednio po filmie „Wołyń”.
To bardzo smutna sekwencja. Najpierw zanurzył się w bezmiar cierpienia i ofiary, w morze krzywd. Pokazał wymordowany kawałek Polski, po którym zostały często wyłącznie krzyże - albo te stare, albo stawiane teraz. Zobaczył także zbrodnię, po której można patrzeć tylko na krzyż.
Po czym wziął kąpiel, pojechał na urlop, i nakręcił „Kler” - film, który - nie ukrywajmy - ma pomóc w walce z Kościołem w Polsce; co do tego trudno mieć jakiekolwiek złudzenia.
A sam reżyser opowiada na prawo i lewo, jak to podoba mu się w zateizowanych Czechach, i jak bardzo przeszkadzają mu wysokie krzyże, religia w szkołach i w ogóle jakiekolwiek zewnętrzne oznaki wiary.
Wniosek z tego taki, że to nie jest artysta, który cokolwiek na serio przeżywa; to jest jedynie sprawna fabryczka głośnych filmów. To nie jest po prostu człowiek sumienia, którego dzieła należy brać poważnie.
Można wręcz odnieść wrażenie, że z ducha jest to po prostu klasyczny leming, który czuje koniunkturę, i się podczepia raz pod jedną falę, raz pod drugą, mając wszystko - w tym także Polskę (kto atakuje chrześcijaństwo atakuje Polskę) - zupełnie gdzieś.
A może nawet nie rozumiejąc tego dziedzictwa, które dostał od poprzednich pokoleń.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/413879-smarzowski-to-nie-jest-powazny-tworca-to-sprawna-fabryczka