Jestem rodzicem, któremu zmarł 6 -letni synek na rękach w szpitalu. Nigdy nie pozwoliliśmy na odłączenie go, mimo braku szans na leczenie według lekarzy. Żył dłużej, a umarł jakby zasnął. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby umierał z głodu i braku wody. Uważam, że nikt nie ma prawa decydowania o czyimś dziecku, jak tylko rodzice
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Maciej Karczyński, były rzecznik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
wPolityce.pl: Napisał Pan w mediach społecznościowych, że długo wahał się, aby zabrać głos w sprawie Alfiego Evansa i dodał, że „jak ktoś chce podjąć decyzję, aby odłączyć czyjeś dziecko, niech najpierw odłączy swoje. Wtedy może zrozumie rodziców.”. Przeżył Pan podobną tragedię?
Maciej Karczyński: Tak. Jestem rodzicem, któremu zmarł 6 -letni synek na rękach w szpitalu. Nigdy nie pozwoliliśmy na odłączenie go, mimo braku szans na leczenie według lekarzy. Żył dłużej, a umarł jakby zasnął. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby umierał z głodu i braku wody. Uważam, że nikt nie ma prawa decydowania o czyimś dziecku, jak tylko rodzice. Lekarze mogą podpowiedzieć pewne rozwiązania, natomiast nikt nie będzie wiedział, jak się czują rodzice i dziecko. Nikt. Ja też nie wiedziałem, jak czuje się mój syn.
Na co chorował Państwa syn?
To była bardzo rzadka choroba genetyczna, powodująca infekcję płucną. Obrazowo mówiąc – tak, jak wyczerpuje się bateria w telefonie, tak wyczerpała się u niego wydolność organizmu. Gdy syn się urodził, od razu znalazł się na OIOM-ie, potem karmiony był pozajelitowo i podawany był mu tlen. Marcel co chwilę był w szpitalu. Nie mam pretensji do lekarzy, zrobili chyba wszystko, co mogli.
Lekarze nakłaniali Państwa do odłączenia syna od aparatury podtrzymującej jego życie?
Miałem takie rozmowy z całym sztabem lekarzy, było ich około 20. Mówili, że jest to uporczywa terapia, bo skazana na brak reanimacji w przypadku pogorszenia się stanu zdrowia syna. W pewnym momencie miał podaną kroplówkę, która osłabiała organizm. Zrobiliśmy aferę, żądając jej zamienienia. Lekarze się przestraszyli, bo wiedzieli co stanowi prawo polskie, a potem pozwolili mu umrzeć. Nie poszli jednak do sądu z nami, jak w przypadku Alfiego, lecz uszanowali naszą decyzję. Nie wiem, dlaczego w Wielkiej Brytanii lekarze poszli do sądu. Też słyszałem, że lepsze dla dziecka jest to, żeby odeszło niż cierpiało, ale gdy patrzyłem w oczy syna, mówiły: „Nie zabijaj mnie tato”.
To znaczy, że rozważali Państwo sugestię lekarzy?
Biłem się z myślami, co powinniśmy zrobić. Rodzice czują bowiem to, czego lekarz nie czuje. Nie ukrywam, że tutaj rola mamy Marcela była najważniejsza i to jej pozostawiłem ostateczną decyzję. Dzisiaj, z perspektywy czasu wiem, że nie podjąłbym tej decyzji, by „odłączyć wtyczkę” u syna. Wtedy też ostatecznie jej nie podjęliśmy. Oczywiście obce osoby, czy sąd, łatwo mogą domagać się odłączenia dziecka. To tak, jak ktoś poprosiłby pana, żeby przebił pan komuś opony w samochodzie. Komuś łatwiej niż sobie, bo wiadomo jakie będą skutki. A tutaj dla sądu jest to tylko kolejna sprawa, po której będą następne.
Popiera Pan walkę rodziców Alfiego o przewiezienie go do włoskiego szpitala?
Oczywiście. Rozumiem rodziców Alfiego i apelowałbym o to, by dano im szansę. Wierzę w Boga i wiem, że są takie rzeczy, o których tylko On powinien decydować. Czasami rodzice czują więcej, niż lekarze mogą zrobić. Mój Marcel też miał umrzeć szybko, a sześć lat walczyliśmy o niego, chociaż na pewno jego przypadek był również nieuleczalny. W Wielkiej Brytanii odłączono chłopca i żyje, a też miał umrzeć. Sąd nie kieruje się uczuciami, bo to jest instancja, w tym przypadku nieludzka. Jeżeli więc rodzice Alfiego walczą o niego, to mają do tego prawo.
CZYTAJ TAKŻE:
— Trwa walka o życie Alfiego Evansa! Rodzice chłopca złożyli odwołanie od szokującej decyzji sądu
Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler
-
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/391952-nasz-wywiad-sprawa-alfiego-i-przejmujace-swiadectwo-bylego-rzecznika-abw-karczynski-gdy-patrzylem-w-oczy-syna-mowily-nie-zabijaj-mnie-tato