Niezależnie od potępienia sędziów, którzy dopuszczają się kradzieży, dążeń do wyeliminowania ich z zawodu, powinniśmy domagać się ujawnienia nazwisk sędziów Sądu Najwyższego, którzy decydują o tym, że drobni i pospolici złodzieje nadal pozostają w zawodzie sędziów i ciągle, jakby się nic nie stało, sądzą innych i wymierzają kary.
W dodatku, ludzie, którzy stoją na szczycie hierarchii sędziowskiego zawodu, robią to całkowicie cynicznie, depcząc bez skrupułów decyzje swoich kolegów-sędziów niższych instancji.
W gruncie rzeczy, ich nazwiska widnieć powinni na liście hańby wytłuszczonym drukiem. Bo to oni niszczą polskie sądownictwo. Kierując się fałszywie pojętą solidarnością zawodową, oficjalnie wprowadzają nie tylko do swojego środowiska, ale do obiegu życia publicznego jako w pełni uprawniony element demoralizacji.
Nie można się dziwić powszechnemu oburzeniu większości Polaków, kiedy na ich oczach sędzia kradnie na stacji paliw staruszce 50 zł. Każdy, kto to ogląda jest przekonany, że taki człowiek winien za to ponieść odpowiednią do takiego postępku karę, np. sprzątanie przez dwa tygodnie pomieszczeń tej właśnie stacji, włącznie z dbaniem o czystość na jej terenie.
To kara doraźna. O wiele ważniejszą konsekwencją jego czynu winno być odsunięcie go do końca życia od zawodu prawniczego. To oczywiste, tacy ludzie nie mogą być nie tylko sędziami. Nie powinni też mieć dostępu do prokuratury, a więc możliwości oskarżania innych, ale też do zawodu adwokata czy radcy prawnego, pełniącego często rolę obrońcy.
Taką intencją kierował się sąd dyscyplinarny I instancji, wydalając z zawodu sprawcę tej kradzieży Mirosława Topyłę, wiceprezesa Sądu Rejonowego w Żyrardowie. Sędziowie orzekający w tej sprawie nie mieli wątpliwości. Na nagraniu wideo widzieli, jak sędzia rozgląda się ostrożnie, a po upewnieniu się, że nikt nie zwraca na niego uwagi, wyciąga rękę, by sięgnąć po pieniądze, które wyłożyła wcześniej na ladę starsza kobieta.
Jak dziś już wiemy, po odwołaniu się Mirosława Topyły od tej decyzji, Sąd Najwyższy zmienił wyrok sądu dyscyplinarnego i uniewinnił go.
Konsternację opinii publicznej powiększyło uzasadnienie uniewinnienia przez Sąd Najwyższy, który fakt kradzieży złożył na karb roztargnienia Mirosława Topyły.
Kolejny raz opinia publiczna została zaskoczona, kiedy dotarło do niej, że inny sędzia, który dopuścił się w sklepie kradzieży drobnej części do wiertarki, będzie nadal wydawał wyroki, czyli rozsądzał, co jest uczciwe, dopuszczalne, a co jest naganne, a jego sprawca powinien ponieść karę. Jak to możliwe? – można znowu zapytać z oburzeniem.
Stało się to możliwe dzięki temu, że Sąd Najwyższy znowu zmienił decyzję sądu dyscyplinarnego pierwszej instancji o wydaleniu z zawodu sędziego, mającego 20-letni staż sędziowski Pawła M. z Sądu Okręgowego ze Szczecina.
I znowu dowody o dopuszczeniu się kradzieży sędziego Pawła M. są niezbite, którym obwiniony nie jest w stanie zaprzeczyć. Dla Sądu Najwyższego nie jest to żadną przeszkodą, by unieważnić decyzję sądy dyscyplinarnego niższego szczebla.
Tak w tym przypadku zrobiła sędzia Katarzyna Tyczka-Rote. Fundamentalną kwestię moralną zamieniła na kalkulację finansową. Według takiego nowego rachunku, obowiązującego w Sądzie Najwyższym, Katarzynie Tyczce-Rote wyszło, że przy ocenie według aktualnych stawek wynagrodzenia, każdy zwykły obywatel za tę kradzież zapłaciłby 100 zł mandatu. A ona obniżając sędziemu Pawłowi M. pensję o 20 procent przez okres dwóch lat, nałożyła na niego mandat 50 tys. zł.
Tak to się w Sądzie Najwyższym dba o sędziowski wymóg nieskazitelności. O morale polskiego społeczeństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/386891-lista-hanby-sadu-najwyzszego-to-oni-niszcza-polskie-sadownictwo