Kiedy Adam Bielecki i Denis Urubko, członkowie Narodowej Zimowej Wyprawy na K2, przerwali miesiąc temu wspinanie na ostatni nie zdobyty o tej porze roku szczyt Ziemi, by uratować życie Elisabeth Revol na Nanga Parbat, okrzyknięto ich bohaterami. Ale kiedy 5 marca kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki wydał komunikat, że – w porozumieniu z resztą zespołu – podjął decyzję o zakończeniu akcji górskiej na K2, zapanowało pełne konsternacji milczenie. A przecież podstawy do podjęcia tej decyzji były racjonalne: możliwość zniszczenia przez żywioł dotychczas założonych obozów, brak możliwości odpowiedniej aklimatyzacji przed atakiem szczytowym, ostrzeżenie lawinowe, fatalne prognozy pogody na kolejne dni, troska o bezpieczeństwo himalaistów…
Ale jak nie ma szczytu, nie ma sukcesu. Nie ma więc o czym mówić. Media „przykryły” więc temat zimowej wyprawy kapitalnymi skokami Kamila Stocha w Lahti, a przede wszystkim złotym medalem i rekordem świata naszej męskiej sztafety 4x400 metrów na halowych lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Birmingham.
Chyłkiem też przeszła informacja, że 28 lutego ze zdobywania Mount Everestu musiała zrezygnować – z podobnych powodów – wyprawa pod kierownictwem wybitnego baskijskiego wspinacza Alexa Txikona. Miało to być pierwsze zimowe wejście na Everest bez użycia tlenu z butli. W składzie wyprawy znajdowało się dwóch wspinaczy (Txikon i Ali Sadpara), którzy dwa lata temu, wraz z Simone Moro, zdobyli zimą Nanga Parbat. Czy przestali być wybitnymi wspinaczami tylko dlatego, że nie stanęli zimą tam, gdzie już 38 lat temu stanęli Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy?
Aby jednak odważna próba porwania się z motyką na Słońce, jaką podjęli tej zimy Polacy, zakończyła się sukcesem, potrzeba było dwóch rzeczy: mocnego składu i szczęścia (czyt. pogody).
Pierwszy czynnik zaistniał – na K2 pojechała, w moim przekonaniu, najmocniejsza ekipa, na jaką stać obecnie polski himalaizm. Nie zapominajmy, że – pomijając kierownika Wielickiego - pięciu członków ekipy: Denis Urubko, Adam Bielecki, Dariusz Załuski, Marcin Kaczkan i Janusz Gołąb, było już na K2, tyle że latem.
Zabrakło drugiego czynnika: szczęścia, które pozwoliłoby – jak mówił Marcin Kaczkan w wywiadzie, który z nim przeprowadziłem przed wyprawą dla portalu wPolityce.pl – „oszukać” pogodę i tak ustawić logistykę zdobywania góry, żeby wykorzystać okno pogodowe i „wskoczyć” na szczyt. Tym razem pogoda nie dała się „oszukać”. Ale przecież człowiek nie ma na nią wpływu.
Czy to oznacza koniec marzeń o pierwszym polskim zimowym wejściu na K2? Bynajmniej. Sprawa jest otwarta, a Polacy, którzy rozpoczęli erę himalaizmu zimowego i marzą o tym, by także ją zakończyć, są nadal w grze.
„Niestety, w tym roku góra okazała się za trudna, a my za słabi. Trzeba będzie tu wrócić, bo K2 jest do zdobycia zimą” – napisał na Facebooku Adam Bielecki. Tegoroczna wyprawa może się więc okazać nie tyle końcem, co etapem polskiej zimowej drogi na K2. Na pewno członkowie wyprawy zdobyli cenne doświadczenie, które może procentować podczas kolejnych prób. Bo że do nich dojdzie, jestem pewien – nie przypadkiem polskich himalaistów nazywa się „lodowymi wojownikami”. Na pewno trzeba przeanalizować popełnione błędy i wyciągnąć wnioski.
Góry wymagają pokory i cierpliwości. Może więc ma rację wspomniany Alex Txikon, który we wrześniu 2016 roku, podczas 12. Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem, powiedział, że – jego zdaniem - aby zdobyć K2 zimą, potrzebne są na to trzy zimy. Po to, żeby zrozumieć tę górę…
A na razie członkowie Narodowej Zimowej Wyprawy ma K2 rozpoczynają trekking do Islamabadu. Wyprawa była możliwa dzięki dotacji celowej Ministerstwa Sportu w wysokości 1 mln zł i zaangażowaniu Partnera Strategicznego - marki LOTTO. Sponsorem generalnym była Grupa LOTOS, a partnerem - Miasto Kraków.
PS Podczas wyprawy okazało się, że nagle przybyło nam w Polsce „znawców” himalaizmu. Jeszcze raz przekonaliśmy się, że łatwo jest mędrkować na Facebooku siedząc w domu w ciepłych kapciach. I wydawać osądy: kto miał cojones, a kto okazał się tchórzem, oraz że to skandal, iż tyle publicznych pieniędzy poszło na sfinansowanie „niebezpiecznej zabawy paru facetów”. Podejrzewam, że gdyby owi „faceci” weszli na szczyt, ci sami internauci krzyczeliby o dumie, jaką odczuwają w związku z tym sukcesem. I wtedy byłby to dla nich sukces całej Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/385133-lodowi-wojownicy-jeszcze-wroca-na-k2