Przez ponad ćwierć wieku w lesie bywałem codziennie. A lasy pod Toruniem są ogromne i majestatyczne. Bywałem w lesie po 2-3 godziny bez względu na pogodę. Czy było +30 stopni czy -30 stopni, bez znaczenia. Po prostu przemierzałem las konno i w tym celu hodowałem trzy konie arabskie. Arabeska, Argentino, Pontiac. A konie muszą chodzi, bo zgłupieją i po dłuższym postoju trzeba bardzo na ich narowy uważać. Przyjemność jazdy-obowiązek jazdy.
Wiadomo, koniem dotrze się prawie wszędzie. No to docierałem. Odkrywałem resztki menonickich osad, jakieś zręby wodnego młyna, cmentarz, resztki transzei, ale nade wszystko zwierzęta. Były zające, niezwykle zabawne, mnóstwo dzików wiecznie głodnych, lekko lewicujące łosie, bobry, które bardzo trudno w dzień zobaczyć, jelenie i sarny jak z landszaftów, często widywałem zarozumiałe bieliki, zdarzył się nawet dwukrotnie ryś, który niemal nie chciał zejść nam (koń+ja) z drogi, nawet para wilków się raz przydarzyła, daniele z kropkowanymi dupkami, a nawet myśliwi, których nie znoszę (wielu to b. milicjanci, SB-cy, jakieś inne szemrane typy), a którym kilka razy wypłoszyłem naganianą przez czeredę wieśniaków zwierzynę. Nawet zdarzyło się, że ktoś im spuścił powietrze z czterech kół busa… Widziałem też pracowników leśnych, niezmiernie wdzięcznych za każdy dostarczony im wnyk, widziałem też złodziei drewna podjeżdżających ze zgaszonymi światłami po dzienny urobek leśnych robotników, widziałem hałaśliwych grzybiarzy, którzy wyrwą w lesie wszystko, co jest za darmo, spotykałem jagodziarzy i kłusowników zrywających konwalie. Jeśli tylko 25 lat pomnożymy przez 50 tygodni, a w każdym tygodniu zmieścimy 10 godzin to wyjdzie, że przez 12.500 godzin klepałem pupsko w siodle snując się stępem, galopem, kłusem i cwałem w lasach. To tak, jakbym przez ponad półtora roku nie opuścił go ani na sekundę. Ale myślę, że byłoby tego ponad dwa lata, bo bywały wielogodzinne rajdy weekendowe. No i mam na to sporo świadków, bo chociaż wolałem samotność, to czasami zabierałem „na ogon” przyjaciół.
No i tak sobie myślę, że jeśli widziałem(i zrobiłem fotę dowodową) rysia, którego w Polsce mamy trochę ponad 100 sztuk, to jak rzadkim gatunkiem muszą być nasi faszyści czy neonaziści? Na duktach, ścieżkach i ostępach ich nigdy nie widziałem. Matka Kurka (Fronda) badał las spacerowo, a pewnie niedokładnie, ale ja go prawie przeorałem, we wszystkich porach roku, już w wolnej Polsce, od 1989 do 2014 roku. I nic?! A przecież Toruń to nie jakiś tam Wodzisław. To miasto krzyżackie, a potem długi zabór pruski, mówi się tu „girung”, „szajbka”, „szuwaks” czy „szwunk”. No i ten generał Haller… Takie nie polskie nazwisko, prawda? A faszystów jakoś nie ma! Chociaż lasy jak puszcza. Może gdybym tak wilka pocałował w nos, to by się zamienił w Goebelsa? Coś mi się zdaje, że –jak wspomniał Piotr Wielgucki (Matka Kurka)-łatwiej byłoby mi znaleźć w lesie krokodyla niż faszystę czy kogoś normalnie rozwiniętego w PO czy .N. Opozycji proponuję demonstrację „Polskie lasy wolne od faszyzmu” czy „Precz z dyktaturą misia”, ewentualnie „Zające to faszyści”, a ostatecznie „Wyciąć drzewa pamiętające III Rzeszę”. No mają do dyspozycji Kocborowo, Kobierzyn, Choroszcz, Świecie, Tworki a czepiają się lasu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/378061-lasy-szumiace-faszyzmem