W przyszłym tygodniu polscy eurodeputowani otworzą w Brukseli wystawę na temat przemysłu futrzarskiego. Wystawę, która ma być głosem w ogólnoeuropejskiej debacie na temat przyszłości hodowli zwierząt futerkowych. Konkretnie głosem- za jej wygaszeniem.
CZYTAJ TEŻ: Niech futra przejdą do historii
Ekspozycja ma związek z polskimi przymiarkami do wprowadzenia zakazu takiej działalności. Z tej okazji również w Polsce odżyła wyciszona na chwilę, dyskusja na ten temat.
Jak zawsze takich sporach podziały biegną w poprzek tradycyjnych politycznych linii demarkacyjnych. Choć szczególnie po prawej stronie – spór jest wyjątkowo zajadły. Tzw. liberałowie i wolnorynkowcy ścierają się ze zwolennikami franciszkańskiego podejścia do żywych sworzeń.
Sama pisałam o tym nie raz:
Skórka warta wyprawki? Ad vocem sporu Łukasza Warzechy z Wojciechem Muchą z futrobiznesem w tle
Uporządkujmy jednak argumenty raz jeszcze. A te można podzielić na dwie najważniejsze kategorie: ekonomiczne i etyczne.
Zacznijmy od tych pierwszych.
1. Zyski gospodarcze Obrońcy przemysłu futrzarskiego dowodzą,że hodowla norek, lisów i szynszyli przynosi krociowe zyski polskiej gospodarce.
W rzeczywistości – branża jest faktycznie dochodowa, ale … przede wszystkim dla właścicieli ferm. Znaczna cześć z nich to przedsiębiorcy zagraniczni, którzy przenieśli do nas hodowle z krajów, w których ich zakazano. Opodatkowanie hodowli,jako działalności rolniczej jest niskie a zyski dla samorządów symboliczne. Jak podaje portal farmer.pl:
Średnie opodatkowanie na fermę z tego tytułu wynosi 5,5 tys. zł. Natomiast straty z powodu chorób obywateli i spadku cen nieruchomości idą w miliony
— cytuje serwis.
2. Fermy futrzarskie zapewniają miejsca pracy w terenach zagrożonych bezrobociem. W rzeczywistości nawet ogromne fermy futrzarskie zatrudniają od kilku do kilkudziesięciu pracowników. Zajęcia, które oferują (karmienie, sprzątanie klatek, szczepienie zwierząt, uśmiercanie, utylizacja) są proste i słabo płatne, a więc niezbyt atrakcyjne. Dlatego częściej niż Polacy na fermach zatrudniani są przybysze zza wschodniej granicy.
3. Fermy napędzają ekonomiczny rozwój regionów w których powstają. Dyskusyjna teza. Wiele takich przedsiębiorstw powoduje gwałtowne protesty okolicznych mieszkańców ze względu na przykre zapachy, zanieczyszczenia ekologiczne, występowanie much i radykalne obniżenie wartości nieruchomości sąsiadujących z fermami.
4. Hodowla zwierząt futerkowych pozwala na utylizację odpadów z innych hodowli. To akurat prawda. Ale fermy same generują całą masę własnych odpadów. (tuszki i odchody oskórowanych zwierząt też trzeba jakoś zutylizować, a na karmę dla innych się nie nadają).
Ponadto uciekające tu i ówdzie zwierzęta – zwłaszcza norka amerykańska – powodują straty w naturalnych polskich ekosystemach, ponieważ są gatunkiem inwazyjnym i nie mają naturalnych wrogów, za to skutecznie wypierają nasze, europejskie drapieżniki.
Poza wszystkim innym branża futrzarska jest słabo udokumentowana statystycznie. W ministerstwie rolnictwa brak twardych danych na temat liczby fermi zatrudnionych w nich ludzi.
Sam Związek Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych, podaje, że w Polsce funkcjonuje ponad 750 ferm zwierząt futerkowych Czasem jednak jak donosi DGP jeden obiekt rejestrowany jest jako kilkanaście firm. Podawane dane są szacunkowe i nieścisłe.
Cały łańcuch produkcyjny (a więc od hodowli po specjalistyczne sklepy) w Europie zatrudnia… 60 tys. osób. Tak twierdzi branżowa organizacja Fur Europe. W całej Europie! Skąd więc owe mityczne 50 tys. powtarzane przy każdej okazji w Polsce? —czytamy w Gazecie Prawnej.
Europa zakazuje hodowli zwierząt futerkowych. Co dzieje się na polskich fermach?
Parlamentarny zespół przyjaciół zwierząt opracowujący ustawę przez kilka miesięcy nie był w stanie doprosić się wiarygodnych liczb. Wiadomo natomiast na pewno, że futra pozyskiwane z zabijanych w Polsce zwierząt nie trafiają na polski rynek.
Każdego roku produkują one około 10 mln skór norek, 250 tys. skór lisów i 50 tys. skór jenotów. Niemal w całości idą one na eksport – głównie do Kanady i Finlandii. Według danych GUS, branża ta stanowi ponad 4 proc. całości eksportu rolno-spożywczego.
Branża niewątpliwie jest intratna. Właścicielom przynosi krociowe zyski. Nic więc dziwnego, że opór przeciwko planowanemu zakazowi jest potężny.
Lobby futrzarskie nie zasypia gruszek w popiele. Jest obecne w Sejmie (sama byłam indagowana przez przedstawicieli hodowców), jak też w internecie, telewizji i innych mediach. I nic w tym złego. Dopóki padają uczciwe argumenty.
Osobiście gotowa jestem jednak zgodzić się z Krzysztofem Czabańskim, że tej uczciwości często brakuje. Bo w wersji hodowców norki na fermach wiodą szczęśliwy żywot w swoich klatkach 0,5 x 0,5 m kw. i tylko marzą o tym by potem wieść drugie, pośmiertne życie na ramionach bogatych pań. Kto chce, niech wierzy, ale…
Bez komentarza pozostawiam wzajemne oskarżenia przeciwników i zwolenników hodowli o finansowanie swoich kampanii z zagranicznych źródeł. Odnotowuję jedynie, że z obu stron są równie agresywne i obustronnie dementowane jako fałszywe.
No ale wróćmy do argumentów etycznych, bo te budzą najwięcej emocji.
Człowiek ma prawo hodować i zabijać zwierzęta. Tak było, jest i będzie i hipokryzją jest przeciwstawianie się tej zasadzie. A hodowla na futer jest taka jak każda inna – twierdzą przeciwnicy zakazu.
Faktycznie, hodowla większości zwierząt (choć nie wszystkich) nierozerwalnie związana jest z ich uśmiercaniem. Pozostają do rozstrzygnięcia dwie kwestie. Warunki życia jakie się zapewnia tym zwierzętom oraz cel i sposób owego uśmiercania. Otóż warunki życia zwierząt na fermach futerkowych urągają wszelkim zasadom wiedzy o dobrostanie zwierząt. I nie mówimy tu o patologiach, które ściga prawo. O przegęszczonych klatkach, zagryzających się i okaleczających lisach, norkach, jenotach… Rzecz w tym , że nawet te zatwierdzone przez prawo normy – są chciałoby się powiedzieć – nieludzkie.
Zwierzęta, nawet na tych pokazowych farmach, żyją w drucianych klatkach bez twardej podłogi, bez zadaszenia, bez budy czy innego schronienia. Nawet bez misek, o zabawkach nie wspominając. Pamiętam reportaż z hodowli, którą dumnie zaprezentowali na potrzeby programu „Warto rozmawiać” (TVP 1) jej pracownicy. Pokazywali i opowiadali jak to karma dla norek jest rzucana wprost na druty, bo zwierzęta same ją zlizują przecież. Druciana podłoga - jest dlatego, by ułatwić sprzątanie odchodów. Smutne to było świadectwo owych humanitarnych, wyśrubowanych rzekomo etycznie metod.
Nawet chomikowi trzymanemu w domu zapewnia się imitujący norę domek, trociny i kołowrotek. Lisom, norkom, jenotom - znacznie bliżej zaś do psów i kotów niż do chomików…
W naturze zwierzęta te przeważnie żyją samotnie i przemierzają rozległe terytoria. W hodowli mają przed sobą kilka miesięcy życia w przymusowym towarzystwie za drucianą ścianką, bez możliwości schronienia się, zajęcia, rozładowania stresu.
Trudno więc mówić o zaspokojeniu ich potrzeb. Te nie sprowadzają się bowiem wyłącznie do jedzenia. W polskim prawie mamy zapisane, że „zwierzę nie jest rzeczą”. Tymczasem hodowla zwierząt futerkowych zapewnia im warunki zaspokajające potrzeby .. roślin. Światło, minimum przestrzeni i substancje odżywcze. To zdecydowanie poniżej minimum.
Cel hodowli, poza zyskiem, to dziś głównie zaspokojenie potrzeb estetycznych i to dla wąskiego grona bogatych klientów. Większości ludzi, nie tylko Polaków, na futra z norek czy lisów po prostu nie stać. A potrzebę ochrony przed zimnem spokojnie zaspokajają inne tekstylia. Choć zwolennicy hodowli tłumaczą, że sztuczne futra są bardziej szkodliwe dla środowiska – to jednak warto zauważyć, ze są znacznie trwalsze i rzadziej wymagają wymiany, a więc utylizacji. A pod względem estetycznym i funkcjonalnym często nie ustępują pierwowzorom.
Jest jeszcze aspekt polityczny. Prawo i Sprawiedliwość pozycjonuje się, jak dotąd skutecznie, jako partia reprezentująca interesy zwykłych obywateli przeciw elitom. Wprowadzenie zakazu hodowli zwierząt futerkowych doskonale wpisuje się w tę narrację. Bo tu, naprzeciw siebie, staje wąska grupa dobrze sytuowanych biznesmenów w futrzanych kołnierzach – przeciw tysiącom prostych ludzi, tracących, lub zyskujących zaledwie ochłapy na ich przedsiębiorczości. Internet i lokalne media są pełne materiałów o protestach lokalnych społeczności.
To tylko jeden z nich.
Jeszcze kilka lat temu argumenty te często znajdowały zrozumienie w mediach Ojca Rydzyka, gdzie nagłaśniano sprzeciwy mieszkańców przeciw powstającym w ich sąsiedztwie fermom. Choć, warto podkreślić, dotyczyły one głównie ferm stawianych przez zagranicznych inwestorów.
Protest przeciwko fermom norek amerykańskich
Dziś dominuje w nich inny ton, bliższy właścicielom ferm. Ale argumenty przytaczane przez przeciwników hodowli– pozostają takie same. Smród, muchy, utrata wartości gruntów. Stąd rodzi się nieco naiwne, ale nie pozbawione podstaw pytanie: Czy ludzie protestowaliby, gdyby fermy zapewniały im i ich rodzinom pracę, szczęście i dobrobyt?
Przypomnijmy zresztą, że wprowadzająca zakaz hodowli ustawa, która w lutym ma trafić pod obrady sejmu daje właścicielom ferm 5 lat na ich wygaszenie i przebranżowienie. Nikt z dnia na dzień na bruku się nie znajdzie. Ustawodawcy są też otwarci na różne inne działania osłonowe. Trudno więc oczekiwać jakiegoś ekonomicznego trzęsienia ziemi.
Najbardziej przewrotny i nieuczciwy argument z kategorii etycznych dotyczy jednak zestawienia walki o los branży futrzarskiej ze sprawą aborcji.
Nie raz czytałam, na Twitterze i innych mediach, opinie przedstawicieli ultrakatolickich środowisk, że skoro PiS nie zakazał aborcji, to nie ma prawa zajmować się poprawą losu zwierząt. Co ma piernik do wiatraka? - zawsze się zastanawiam. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że hodowla norek i lisów ma pozytywny wpływ na ochronę życia poczętego.
Zresztą – projekt zakładający zakaz aborcji eugenicznej – trafił właśnie do komisji sejmowych i nic nie stoi na przeszkodzie, by go uchwalić. A już na pewno nie przeszkadza temu zakaz hodowli zwierząt futerkowych.
Jestem gorącą zwolenniczką tezy, że humanitarne traktowanie zwierząt jest etycznym, cywilizacyjnym i moralnym obowiązkiem człowieka, zwłaszcza człowieka wierzącego. Jest jednym z tych czynników, które świadczą o wyższości Homo sapiens nad innymi formami życia. Bo ową wyższość udowadnia się miłosierdziem, współczuciem, empatią wobec innych stworzeń. Nie bezwzględnością, okrucieństwem, siłą i chęcią zysku za wszelką cenę. Bo, jak napisał papież Franciszek w słynnej encyklice „Ludato si”:
„wszelkie okrucieństwo wobec jakiegokolwiek stworzenia «jest sprzeczne z godnością człowieka»”
Na szczęście Jarosław Kaczyński rozumie to znakomicie:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/377560-futrzarskie-elity-kontra-zwykli-ludzie-czyli-o-lisach-norkach-etyce-i-gospodarce-raz-jeszcze