Felieton ukazał się w świątecznym wydaniu tygodnika „Sieci”.
Te dwa słowa różnią się w wymowie jedną literą, ale ich znaczenie różni się diametralnie.
Pierwsze z nich – wymawiane: walc – to też piękny klasyczny taniec. Walc klasyczny. Walc angielski – dostojny, nazwałabym go smukłym. Walc Chopina cis-moll. Któż go nie grał, któż go nie słuchał.
Na czyich ustach nie pojawił się półuśmiech pół zakochania, pół melancholii, jak pisał poeta. To również walczyk na trzy pas. Na trzy czwarte. Walczyk dziecięcy. To pierwsze kroki dziecka w tańcu – raz, dwa trzy, raz, dwa, trzy. Drugie słowo z literą „e” w środku – walec – to wielka i groźna, owszem użyteczna, maszyna. Maszyna miażdżąca, gniotąca.
Takie skojarzenie przyszło mi do głowy, kiedy przysłuchiwałam się zeznaniom świadka komisji reprywatyzacyjnej Andrzeja Waltza, małżonka prezydent Warszawy – profesor prawa Hanny Gronkiewicz-Waltz, o nazwisku brzmiącym jak piękny taniec. Ujmę to wprost – świadek udawał. Udawał, że pytania posłów i posłanek z komisji są poniżej jego godności. Ciągle chciał się dowiedzieć, czy ma odpowiadać na zadane mu pytanie. Czasami mówił, że z rodziną, od której otrzymał spadek, właściwie nie utrzymywał kontaktu. Spotykał się z nią może raz w roku. O szmalcownikach działających w sprawie odzyskania kamienicy nic nie wiedział.
Skoro dostał spadek, to dlaczego miał go nie przyjąć. Twierdził też, że nigdy nie rozmawiał na ten temat ze swoją żoną. Ta wyższość, buta i poniżenie wszystkich zadających pytania wyziewały z niego. Był złośliwie dowcipny. Tylko nogi, które ujął na chwilę kamerzysta, pod krzesłem nie wybijały rytmu na trzy czwarte. Widzieliśmy w nich zdenerwowanie i przerażenie.
Po tym, jak komisja zdobyła ostatnie dokumenty, które mówią, że świadomie w tym wszystkim uczestniczył, mogę zakończyć: przyjdzie walec i wyrówna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/374182-waltz-i-walec-skoro-dostal-spadek-to-dlaczego-mial-go-nie-przyjac