Wydawałoby się, że plaga czyścicieli kamienic została już opanowana. Nic podobnego. Czwartek, Warszawa, niemalże środek miasta. W chwili, gdy wszystkie media emocjonują się zmianą na stanowisku premiera na jednym z mokotowskich podwórek zostaje stoczona bitwa między lokatorami, a tzw. właścicielem, który postanowił zablokować podwórko, na którym stoją zaparkowane samochody mieszkańców. Interweniuje policja i straż miejska. W końcu tzw. właściciel ustępuje. Zanim odjedzie, każe policji spisać rejestracje aut mieszkańców.
Kamienica przy Kazimierzowskiej 70 została wybudowana w 1936 roku. Cudem przetrwała wojnę i została znacjonalizowana. Przedwojenny właściciel, prawdopodobnie pozbawiony środków do życia, sprzedał prawa do kamienicy człowiekowi, który skupował tytuły własności do znacjonalizowanych nieruchomości (tak, byli tacy zaraz po wojnie, liczyli na szybki upadek komunizmu i przejęcie za bezcen uzyskanych kamienic). Komuna jednak nie upadła tak szybko i prawa do kamienicy przeszły po śmierci kupca na jego córki, obie zamieszkałe poza Warszawą. Tam odnalazł je ktoś (nie wiadomo do dziś kto) i odkupił od nich roszczenia.
Warszawski ratusz przeprowadził w 2014 roku błyskawiczną „reprywatyzację” i mokotowska kamienica stała się własnością Jacka S. To nieznana postać. Z informacji dostępnych w internecie wynika, że jest (był?) administratorem domów w Konstancinie. Pierwsze pytanie, skąd zwykły administrator miał takie wejścia w warszawskim ratuszu, że błyskawicznie zdołał przeprowadzić „proces reprywatyzacyjny”? Drugie pytanie, czy za nim nie stoi ktoś znacznie bardziej wpływowy, w końcu w Konstancinie takich ludzi nie brakuje.
Jacek S. próbował zastraszać mieszkańców, domagał się nieuzasadnionych odszkodowań od mieszkańców, opłaty za przejście na klatkę schodową (!) i za śmietniki stojące na podwórzu. Wreszcie postanowił rozprawić się z autami mieszkańców. We czwartek przyjechał z ekipą robotników, którzy mieli zastawić betonowymi blokami samochody zaparkowane przez mieszkańców na podwórzu. Mieszkańcy zorganizowali się i uniemożliwili robotnikom zastawienie ich samochodów zaporami. Pojawiła się policja i straż miejska. Jacek S. zażądał od policji spisania numerów rejestracyjnych. Ci spełnili jego żądanie. To oczywiste, że nie zaprzestanie dalszego nękania ludzi.
A teraz pytanie. Jak to się dzieje, że po dwóch latach rządów PiS, po powołaniu komisji weryfikacyjnej ciągle dochodzi w Warszawie do takich scen jak na Kazimierzowskiej? Może warto byłoby, aby odpowiednie służby zajęły się tym przypadkiem. Bo na razie policja mieszkańcom nie pomaga.Wręcz przeciwnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/370849-nie-tak-mialo-byc-na-warszawskim-mokotowie-mieszkancy-musieli-stoczyc-bitwe-o-swoja-kamienice