Na akcję #MeToo w odróżnieniu od wielu kolegów publicystów z prawej strony spoglądałem ze zrozumieniem. Nie dlatego, że bliskie mi są ideały współczesnych feministek, ale dlatego, że jestem głęboko przekonany, że w relacjach między ludźmi powinien obowiązywać wzajemny szacunek, kultura i kindersztuba. W przeciwnym razie zamieniamy się w powodowanych instynktem dzikusów.
Sceptycy z prawej strony przekonywali mnie, że mylę się, bo cała akcja #MeToo, to tak naprawdę rodzaj mody powielanej z Ameryki przez liberalno-lewicowy salon. I dzisiaj muszę przyznać, że w dużym stopniu mieli, niestety, rację. Bo oto w internecie pojawiła się publiczna wymiana zdań między współpracownicą „Gazety Wyborczej” Magdą Żakowską a Kazimierą Szczuką, do której przyłączali się stopniowo inni rozmówcy z tego środowiska. Poszło o pisarza Janusza Rudnickiego, który – zdaniem pań – został niesłusznie zaliczony do grona męskich, szowinistycznych chamów. Magda Żakowska (prywatnie żona Jacka Żakowskiego) pisze:
„Pamiętam jak Janusz Rudnicki wkręcił mnie (skutecznie), że jego nowa dziewczyna, którą za chwilę miałam poznać jest prostytutką i to wyjątkowo tanią – 50 zeta za godzinę. Albo jak na imprezie przekonywał kolegę, że już ze mną ustalił, że mnie wezmą na dwa baty. Albo jak wyrywał dziewczynę (przy mnie) na historię o tym, że totalnie na niego lecę, ale jestem za brzydka i mu przy mnie nie staje. Albo, że jak mu dam dupy, to będę mogła sobie dopić jego piwo”.
A Kazimiera Szczuka dodaje:
„Jeszcze mi się przypomniało, że przecież Rudnicki opisał jakieś nasze rzekome bzykanie w Kędzierzynie-Koźlu. Nawet mi nie przyszło do głowy się obrazić.”
Przeczytawszy to ogarnęło mnie zdumienie. Po pierwsze dlatego, że nie przyszłoby mi do głowy, aby publicznie dzielić się podobnymi anegdotami. Po drugie dlatego, że – choć nie mam wysokiego mniemania o poziomie naszego liberalnego saloniku – nie zdawałem sobie sprawy ze skali królującego tam prostactwa. Po trzecie wreszcie dlatego, że po wynurzeniach Magdy Żakowskiej nie pojawiło się sakramentalne #MeToo lecz – przeciwnie – całkowite rozgrzeszenie naszego rodzimego Weinsteina. Janusz przecież tylko żartował.
Inaczej mówiąc, co panu wolno, to nie tobie chamie. Janusz może opowiadać, że weźmie kobietę na dwa baty (cokolwiek to znaczy), a ona zaśmieje się serdecznie, ale gdy tylko gwizdnie na nią robotnik z budowy, ta natychmiast zapłonie z gniewu. Zatem tu nie chodzi o molestowanie, ale o to kto molestuje. Z jednej strony to całkiem naturalne, w końcu osobom, które cenimy (a Janusz Rudnicki jest – jak widać – bardzo ceniony przez panie z liberalnych kręgów) pozwala się na więcej. Ale z drugiej strony warto mieć na uwadze, że całkowicie przekreśla to szczerość protestu przeciwko molestowaniu.
Jak z tego płynie nauka? Ano taka, że nie warto brać sobie do serca niczego, co głoszą zblazowane salonowe „feministki”. Bo one jednego dnia protestują przeciw męskiemu szowinizmowi, a następnego chichoczą jak podlotki, gdy usłyszą, że w zamian za piwo mają „dać dupy”. To przecież tylko taki żart. Że kiepski, żenujący? A kto powiedział, że liberalny salonik to ludzie na poziomie?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/366124-janusz-tylko-zartowal-czyli-co-panie-z-liberalnych-kregow-mysla-o-molestowaniu