Premier Beata Szydło, jedna z polskich matek, opowiada się, jak sama twierdzi, za wszystkimi niedzielami wolnymi od handlu – czyni to jednak dość nieśmiało. Widać, że przytłoczona jest męskim punktem widzenia, mocno dominującym w jej otoczeniu. Panowie ci jednakże sami na zakupy nie chodzą ani w niedzielę, ani kiedykolwiek, a udział w wielkiej polityce oderwał ich najwidoczniej od problemów i bolączek codziennego życia. A szkoda; myślę, że kilkanaście, a nawet kilka niedziel pod rząd na kasie np. w Tesco dobrze by im zrobiło i odmieniło nieco widzenie świata.
Wszystkie tzw. argumenty za handlowymi niedzielami nie są warte funta kłaków. Ostatnio padł nowy, chory pomysł, żeby wolna od handlu była tylko co druga niedziela. Ktoś wykoncypował, że tym sposobem zarówno wilk (czyli miliarderzy, właściciele potężnych sieci) będzie syty, jak i owca (czyli pracownicy handlu oraz otumanieni gorączką zakupów klienci) będzie cała. Tak naprawdę trzeba to jednak skwitować zupełnie innym przysłowiem: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. A zatem jedna niedziela Panu Bogu, a druga – diabłu. To mi przypomina nieco system wolnych sobót w PRL-u, sobót, bo jednak w niedziele handlowało się wówczas tylko dwa razy w roku, przed samymi świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocnymi.
Z badań wynika, że niedziela jest w handlu faktycznie najbardziej zyskowna, ale dlaczego? Bo wtedy sprzedaje się najwięcej… alkoholu! To nie wymaga chyba specjalnych komentarzy. Może oprócz jednego; w takim np. Krakowie działa aż 2500 (słownie dwa tysiące pięćset!) punktów sprzedaży alkoholu, wiele całodobowych. Dostęp do gorzałki poprzez zamknięcie galerii w niedziele nie zostanie zatem utrudniony. A np. księgarń w milionowym Krakowie jest zaledwie kilkanaście, w tym niektóre całkiem maleńkie! Nikt jakoś nie domaga się jednak ani otwierania nowych placówek, ani otwierania ich w niedzielę, albo chronienia ich przez państwo – wprost przeciwnie, padają jedna po drugiej, całymi „pakietami” (jak np. ostatnio prawie 200 księgarń Matrasa).
Ale to temat na inną okazję. Choć jest tu także element wspólny: księgarnie padają i bezpośredni dostęp do książki jest totalnie ograniczony w ramach tego samego programu: odsuwania Polaków od prawdziwej kultury i bałamucenia ich neoliberalnymi gadkami o nieograniczonej wolności np. w handlu – tak samo jak w seksie, w sztuce, w gospodarce, w polityce… Wszystko wolno, hulaj dusza, piekła nie ma!
Nie ma powodu obawiać się, że ludzie nagle będą wydawać mniej pieniędzy, a to z kolei odbije się na państwowym budżecie. Nic bardziej mylnego. Przecież w niedzielę w centrach handlowych nie spadają nam banknoty z nieba; wydajemy tylko to, co zarobimy. A zarabiamy tyle, że chyba wszyscy bez wyjątku jesteśmy w stanie zarobione środki wydać w ciągu „zaledwie” 6 dni w tygodniu. Zresztą i w ten siódmy dzień, w niedzielę, też można dużo wydać, choć na coś innego, znacznie pożyteczniejszego: na kina, teatry, rodzinne wycieczki, muzea, na czytanie książek, jeżdżenie rowerami itp. – słowem: na wszelakie formy kultury, oświaty i sportu, które marnieją. Rodziny rezygnując ze szwendania się po supermarketach, zdobędą na nowo czas na inne zajęcia przynoszące im prawdziwy odpoczynek i większą wiedzę oraz ogładę. Można będzie wówczas mówić o nowym bodźcu ekonomicznym w instytucjach tworzących dobra kultury. A więc w instytucjach w olbrzymiej większości dotowanych przez państwo! Bardzo się dziwię, że wicepremier i minister kultury prof. Piotr Gliński nie opowiedział się jeszcze ani razu za wszystkimi wolnymi niedzielami – właśnie w interesie podniesienia poziomu uczestnictwa Polaków w kulturze. Tak jak zdecydowanie wypowiedział się w tej kwestii Episkopat Polski. Cały Episkopat, a nie np. tylko prymas Polski…
Również Solidarność od lat walczy o uwolnienie niedziel z piętna handlu. I nic z tego nie wynika. Poprzedni układ władzy oczywiście nie był przyjazny Solidarności. Ale dwa lata temu wywalczono władzę przychylną związkowcom. Miałem możliwość kilka dni temu zagadnąć przewodniczącego Piotra Dudę, co dalej z wolnymi niedzielami, czy coś się dzieje nowego, czy jest jakiś postęp, bo cóż to za polityka rodzinna teraz obowiązuje: daje się pieniądze, ale zabiera niedziele. Tak właśnie jest, wszyscy to mówią, ale nic się nie zmienia – odpowiedział i machnął poirytowany ręką.
Czyżby zatem PiS uznał nagle, zadufany w sondaże, iż może się obejść bez sojuszu z Solidarnością i Kościołem? Nie sadzę, choć podkreślę jeszcze raz: najnowsza koncepcja co drugiej niedzieli niehandlowej (lub jak ktoś woli, co drugiej handlowej), która się ostatnio przebija w rządzie, to dawanie diabłu ogarka.
Zupełnie nieadekwatny do obecnej sytuacji gospodarczej stał się argument o utracie pracy przez ileś tam osób w wyniku zamknięcia w niedzielę handlowych centrów. Podkreśla to coraz częściej wielu praktyków gospodarczych, że obawy o zwolnienia pracowników w supermarketach są całkowicie bezpodstawne. Nawet jeśli bowiem nastąpią one w jakiejś niewielkiej skali, to zwolnieni pracownicy natychmiast znajdą gdzie indziej zatrudnienie, gdyż w Polsce już odczuwa się narastający brak rąk do pracy. Zwłaszcza w rejonach wielkomiejskich, czyli najbardziej nasyconych supermarketami. Właśnie teraz ogólnopolski rynek ubożeje o blisko 300 tys. doświadczonych pracowników przechodzących na przyspieszone nową ustawą emerytury – to może być dramatyczna strata spowalniająca rozwój gospodarczy. Uwolnienie w supermarketach trochę rąk do pracy staje się potrzebą.
Opowieści o tym, że wolne od handlu niedziele odbiją się w jakikolwiek sposób na naszym rozwoju gospodarczym, należy traktować jak oszukańcze banialuki. Było to już ćwiczone, także w Polsce, że przestawienie się ogółu klientów na robienie zakupów w pozostałe dni tygodnia trwa zaledwie kilka, góra kilkanaście tygodni. Po tym okresie obroty wracają do normy. I to miałoby rujnować naszą gospodarkę?!
Jeżeli już dochodzi do jakiejś rujnacji, to tylko niejednej kieszeni klienta galerii handlowych. Doświadczony kupiec i przedsiębiorca, właściciel sieci sklepów dużopowierzchniowych, Józef Pyzik z Nowego Sącza, stwierdza z całą odpowiedzialnością: „W niedzielę kupuje się wiele rzeczy niepotrzebnych. Ok. 20% zakupów marnujemy ze względu na złe decyzje. Kupujemy np. wiele żywności, która wcale nie jest nam potrzebna, nie możemy jej spożyć. Funkcjonuje zasada, że im więcej razy jesteśmy w sklepie, tym więcej zakupów dokonujemy. Bombardowani jesteśmy samym ustawieniem towarów, a także grą świateł i kolorów, muzyką itp. Nie ma dzisiaj na to mocnego. Nawet mnie, pomimo że znam handel, zdarza się, iż temu ulegam i dokonuję złych zakupów”. Skoro zatem doświadczony handlowiec ulega presji marketingu, to co dopiero zwykły klient!
Ponadto na kupowanie wszystkiego, co tylko nam zręcznie podsuną i zareklamują (innymi słowy wszystkiego, co pod ręką), wpływają także dzieci oraz nieroztropni partnerzy; ich chwilowe zachcianki drenują naszą kasę, a napełniają kabzy miliarderów będących właścicielami centrów handlowych. Dlatego tak się stale zachęca, aby do supermarketu udawać się całą rodziną. Rodzina kupi więcej.
W niedziele nie chodzi się po centrach handlowych, by zaspokajać swoje potrzeby, ale żeby po prostu kupować. Kupowanie staje się celem samym w sobie, przyjemnością, nałogiem w końcu. Na tym żerują ci bogacze, którzy w niedziele wygrzewają swoje wypielęgnowane cielska na plaży, a którym bogactwo rośnie nawet w siódmy dzień tygodnia dzięki pracy m.in. pani Marty i pani Krystyny.
Nakłanianie do rodzinnego spędzania czasu w centrach handlowych ma niestety jeszcze inne podłoże, starannie ukryte, o którym prawie się nie mówi. Otóż w świecie toczy się dramatyczna walka światopoglądowa, w którą mocno zaangażowani są posiadacze sieci centrów handlowych. Nie znam przypadku, aby choć jeden z największych właścicieli tych instytucji był chrześcijaninem; prawie wszyscy zwalczają etykę katolicką, optują za zgenderyzowanym widzeniem świata i człowieka. Według ich koncepcji to zakupy jako przyjemność i głębsze doznanie, mają zaspokoić nasze potrzeby duchowe oraz religijne. Czynne w niedziele supermarkety są więc ich wielkim narzędziem antyewangelizacyjnym, bowiem we wciąż silnej wiarą Polsce odciągają od kościoła nie tylko ponad 400 tys. pracowników centrów handlowych, ale także parę milionów klientów.
Niektórzy bałamutnie argumentują w tym momencie, że skoro jesteśmy chrześcijanami, to i bez stosownych zakazów nie powinniśmy kupować w niedzielę. To prawda, nie powinniśmy, i na szczęście wielu trzyma się tej zasady. Ale niestety ani świat, ani człowiek nie są tak prosto skonstruowani; jesteśmy ciągle wystawiani na różne pokusy, na podszepty i namowy złych ludzi, którym zbyt często ulegamy.
Z punktu widzenia nauczania Kościoła człowiek przychodzi na świat obarczony grzechem pierworodnym, czyli ma wrodzoną możliwość popełnienia grzechu. Tę możliwość trzeba w sobie nieustannie zwalczać. Nauka Chrystusowa bardzo w tym właśnie pomaga – aż do pełnego sukcesu. I dlatego ludzie dobrzy, ludzie mądrzy powinni tworzyć także ustawowe, prawne zapory oparte na chrześcijańskich wartościach i broniące dostępu zła. To oczywiście dotyczy bardzo wielu obszarów naszego życia, nie tylko wielkich sklepów.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Premier Beata Szydło, jedna z polskich matek, opowiada się, jak sama twierdzi, za wszystkimi niedzielami wolnymi od handlu – czyni to jednak dość nieśmiało. Widać, że przytłoczona jest męskim punktem widzenia, mocno dominującym w jej otoczeniu. Panowie ci jednakże sami na zakupy nie chodzą ani w niedzielę, ani kiedykolwiek, a udział w wielkiej polityce oderwał ich najwidoczniej od problemów i bolączek codziennego życia. A szkoda; myślę, że kilkanaście, a nawet kilka niedziel pod rząd na kasie np. w Tesco dobrze by im zrobiło i odmieniło nieco widzenie świata.
Wszystkie tzw. argumenty za handlowymi niedzielami nie są warte funta kłaków. Ostatnio padł nowy, chory pomysł, żeby wolna od handlu była tylko co druga niedziela. Ktoś wykoncypował, że tym sposobem zarówno wilk (czyli miliarderzy, właściciele potężnych sieci) będzie syty, jak i owca (czyli pracownicy handlu oraz otumanieni gorączką zakupów klienci) będzie cała. Tak naprawdę trzeba to jednak skwitować zupełnie innym przysłowiem: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. A zatem jedna niedziela Panu Bogu, a druga – diabłu. To mi przypomina nieco system wolnych sobót w PRL-u, sobót, bo jednak w niedziele handlowało się wówczas tylko dwa razy w roku, przed samymi świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocnymi.
Z badań wynika, że niedziela jest w handlu faktycznie najbardziej zyskowna, ale dlaczego? Bo wtedy sprzedaje się najwięcej… alkoholu! To nie wymaga chyba specjalnych komentarzy. Może oprócz jednego; w takim np. Krakowie działa aż 2500 (słownie dwa tysiące pięćset!) punktów sprzedaży alkoholu, wiele całodobowych. Dostęp do gorzałki poprzez zamknięcie galerii w niedziele nie zostanie zatem utrudniony. A np. księgarń w milionowym Krakowie jest zaledwie kilkanaście, w tym niektóre całkiem maleńkie! Nikt jakoś nie domaga się jednak ani otwierania nowych placówek, ani otwierania ich w niedzielę, albo chronienia ich przez państwo – wprost przeciwnie, padają jedna po drugiej, całymi „pakietami” (jak np. ostatnio prawie 200 księgarń Matrasa).
Ale to temat na inną okazję. Choć jest tu także element wspólny: księgarnie padają i bezpośredni dostęp do książki jest totalnie ograniczony w ramach tego samego programu: odsuwania Polaków od prawdziwej kultury i bałamucenia ich neoliberalnymi gadkami o nieograniczonej wolności np. w handlu – tak samo jak w seksie, w sztuce, w gospodarce, w polityce… Wszystko wolno, hulaj dusza, piekła nie ma!
Nie ma powodu obawiać się, że ludzie nagle będą wydawać mniej pieniędzy, a to z kolei odbije się na państwowym budżecie. Nic bardziej mylnego. Przecież w niedzielę w centrach handlowych nie spadają nam banknoty z nieba; wydajemy tylko to, co zarobimy. A zarabiamy tyle, że chyba wszyscy bez wyjątku jesteśmy w stanie zarobione środki wydać w ciągu „zaledwie” 6 dni w tygodniu. Zresztą i w ten siódmy dzień, w niedzielę, też można dużo wydać, choć na coś innego, znacznie pożyteczniejszego: na kina, teatry, rodzinne wycieczki, muzea, na czytanie książek, jeżdżenie rowerami itp. – słowem: na wszelakie formy kultury, oświaty i sportu, które marnieją. Rodziny rezygnując ze szwendania się po supermarketach, zdobędą na nowo czas na inne zajęcia przynoszące im prawdziwy odpoczynek i większą wiedzę oraz ogładę. Można będzie wówczas mówić o nowym bodźcu ekonomicznym w instytucjach tworzących dobra kultury. A więc w instytucjach w olbrzymiej większości dotowanych przez państwo! Bardzo się dziwię, że wicepremier i minister kultury prof. Piotr Gliński nie opowiedział się jeszcze ani razu za wszystkimi wolnymi niedzielami – właśnie w interesie podniesienia poziomu uczestnictwa Polaków w kulturze. Tak jak zdecydowanie wypowiedział się w tej kwestii Episkopat Polski. Cały Episkopat, a nie np. tylko prymas Polski…
Również Solidarność od lat walczy o uwolnienie niedziel z piętna handlu. I nic z tego nie wynika. Poprzedni układ władzy oczywiście nie był przyjazny Solidarności. Ale dwa lata temu wywalczono władzę przychylną związkowcom. Miałem możliwość kilka dni temu zagadnąć przewodniczącego Piotra Dudę, co dalej z wolnymi niedzielami, czy coś się dzieje nowego, czy jest jakiś postęp, bo cóż to za polityka rodzinna teraz obowiązuje: daje się pieniądze, ale zabiera niedziele. Tak właśnie jest, wszyscy to mówią, ale nic się nie zmienia – odpowiedział i machnął poirytowany ręką.
Czyżby zatem PiS uznał nagle, zadufany w sondaże, iż może się obejść bez sojuszu z Solidarnością i Kościołem? Nie sadzę, choć podkreślę jeszcze raz: najnowsza koncepcja co drugiej niedzieli niehandlowej (lub jak ktoś woli, co drugiej handlowej), która się ostatnio przebija w rządzie, to dawanie diabłu ogarka.
Zupełnie nieadekwatny do obecnej sytuacji gospodarczej stał się argument o utracie pracy przez ileś tam osób w wyniku zamknięcia w niedzielę handlowych centrów. Podkreśla to coraz częściej wielu praktyków gospodarczych, że obawy o zwolnienia pracowników w supermarketach są całkowicie bezpodstawne. Nawet jeśli bowiem nastąpią one w jakiejś niewielkiej skali, to zwolnieni pracownicy natychmiast znajdą gdzie indziej zatrudnienie, gdyż w Polsce już odczuwa się narastający brak rąk do pracy. Zwłaszcza w rejonach wielkomiejskich, czyli najbardziej nasyconych supermarketami. Właśnie teraz ogólnopolski rynek ubożeje o blisko 300 tys. doświadczonych pracowników przechodzących na przyspieszone nową ustawą emerytury – to może być dramatyczna strata spowalniająca rozwój gospodarczy. Uwolnienie w supermarketach trochę rąk do pracy staje się potrzebą.
Opowieści o tym, że wolne od handlu niedziele odbiją się w jakikolwiek sposób na naszym rozwoju gospodarczym, należy traktować jak oszukańcze banialuki. Było to już ćwiczone, także w Polsce, że przestawienie się ogółu klientów na robienie zakupów w pozostałe dni tygodnia trwa zaledwie kilka, góra kilkanaście tygodni. Po tym okresie obroty wracają do normy. I to miałoby rujnować naszą gospodarkę?!
Jeżeli już dochodzi do jakiejś rujnacji, to tylko niejednej kieszeni klienta galerii handlowych. Doświadczony kupiec i przedsiębiorca, właściciel sieci sklepów dużopowierzchniowych, Józef Pyzik z Nowego Sącza, stwierdza z całą odpowiedzialnością: „W niedzielę kupuje się wiele rzeczy niepotrzebnych. Ok. 20% zakupów marnujemy ze względu na złe decyzje. Kupujemy np. wiele żywności, która wcale nie jest nam potrzebna, nie możemy jej spożyć. Funkcjonuje zasada, że im więcej razy jesteśmy w sklepie, tym więcej zakupów dokonujemy. Bombardowani jesteśmy samym ustawieniem towarów, a także grą świateł i kolorów, muzyką itp. Nie ma dzisiaj na to mocnego. Nawet mnie, pomimo że znam handel, zdarza się, iż temu ulegam i dokonuję złych zakupów”. Skoro zatem doświadczony handlowiec ulega presji marketingu, to co dopiero zwykły klient!
Ponadto na kupowanie wszystkiego, co tylko nam zręcznie podsuną i zareklamują (innymi słowy wszystkiego, co pod ręką), wpływają także dzieci oraz nieroztropni partnerzy; ich chwilowe zachcianki drenują naszą kasę, a napełniają kabzy miliarderów będących właścicielami centrów handlowych. Dlatego tak się stale zachęca, aby do supermarketu udawać się całą rodziną. Rodzina kupi więcej.
W niedziele nie chodzi się po centrach handlowych, by zaspokajać swoje potrzeby, ale żeby po prostu kupować. Kupowanie staje się celem samym w sobie, przyjemnością, nałogiem w końcu. Na tym żerują ci bogacze, którzy w niedziele wygrzewają swoje wypielęgnowane cielska na plaży, a którym bogactwo rośnie nawet w siódmy dzień tygodnia dzięki pracy m.in. pani Marty i pani Krystyny.
Nakłanianie do rodzinnego spędzania czasu w centrach handlowych ma niestety jeszcze inne podłoże, starannie ukryte, o którym prawie się nie mówi. Otóż w świecie toczy się dramatyczna walka światopoglądowa, w którą mocno zaangażowani są posiadacze sieci centrów handlowych. Nie znam przypadku, aby choć jeden z największych właścicieli tych instytucji był chrześcijaninem; prawie wszyscy zwalczają etykę katolicką, optują za zgenderyzowanym widzeniem świata i człowieka. Według ich koncepcji to zakupy jako przyjemność i głębsze doznanie, mają zaspokoić nasze potrzeby duchowe oraz religijne. Czynne w niedziele supermarkety są więc ich wielkim narzędziem antyewangelizacyjnym, bowiem we wciąż silnej wiarą Polsce odciągają od kościoła nie tylko ponad 400 tys. pracowników centrów handlowych, ale także parę milionów klientów.
Niektórzy bałamutnie argumentują w tym momencie, że skoro jesteśmy chrześcijanami, to i bez stosownych zakazów nie powinniśmy kupować w niedzielę. To prawda, nie powinniśmy, i na szczęście wielu trzyma się tej zasady. Ale niestety ani świat, ani człowiek nie są tak prosto skonstruowani; jesteśmy ciągle wystawiani na różne pokusy, na podszepty i namowy złych ludzi, którym zbyt często ulegamy.
Z punktu widzenia nauczania Kościoła człowiek przychodzi na świat obarczony grzechem pierworodnym, czyli ma wrodzoną możliwość popełnienia grzechu. Tę możliwość trzeba w sobie nieustannie zwalczać. Nauka Chrystusowa bardzo w tym właśnie pomaga – aż do pełnego sukcesu. I dlatego ludzie dobrzy, ludzie mądrzy powinni tworzyć także ustawowe, prawne zapory oparte na chrześcijańskich wartościach i broniące dostępu zła. To oczywiście dotyczy bardzo wielu obszarów naszego życia, nie tylko wielkich sklepów.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/365585-matko-masz-tu-500-zl-na-dziecko-ale-haruj-w-niedziele-czy-tak-powinna-wygladac-polityka-prorodzinna?strona=2