Żyjemy w czasach bezprecedensowych zagrożeń dla wolności słowa. Bezprecedensowych, bo niebezpieczeństwo grozi światu zachodniemu, a nie jakimś peryferiom. Niestety także Stanom Zjednoczonym i Wielkiej Brytanii.
Narzucanie tzw. poprawności politycznej nie ogranicza się już do ograniczania debaty w mediach, do stygmatyzowania inaczej myślących jako tylko „skrajnych prawicowców”, „ludzi nietolerancyjnych” czy wręcz „faszystów”. Zaczyna się etap kolejny: sięganie po twarde środki, zarówno prawne, jak i policyjne. Także quasi-policyjne.
Brytyjska prasa poinformowała właśnie, że na ważnej uczelni King’s College London miejscowa organizacja studencka, oczywiście za zgodą władz uniwersyteckich, zatrudniła specjalnych strażników do „patrolowania” spotkań i debat, podczas których istnieje prawdopodobieństwo („potencjał”) obrażenia jakiejś grupy lub jednostki.
Owi strażnicy (w oryginale „marshalls”) mają wręczać ulotki precyzujące postulowane zasady wypowiedzi, a w razie czego podnosić plakaty z ostrzeżeniem. Mają być gotowi do „szybkiej reakcji”, gdyby ktoś wypowiedział choć jedno niewłaściwe słowo. Chodzi o odnoszenie się do wieku, niepełnosprawności, rasy, wyznania, orientacji seksualnej, tożsamości płciowej oraz statusu socjo-ekonomicznego. Nie wiadomo, co strażnicy zrobią, jeśli ktoś nie podporządkuje się wyśrubowanym zaleceniom, ale zapewne na słownych ostrzeżeniach się nie skończy.
Nie jest to żaden plan, ale rzeczywistość. Trzech strażników pilnowało spotkania członków stowarzyszenia studentów-konserwatystów z posłem torysów Jacobem Rees-Moggiem, postacią ważną, bo wymienianą jako bardzo prawdopodobny następca kiepsko sobie radzącej premier Theresy May. A więc z człowiekiem, którego nie można podejrzewać o jakieś szaleństwo czy ekstremizm.
Jacob Rees-Mogg powiedział dziennikowi „The Daily Telegraph”, że wprowadzenie strażników przez uczelnią uważa za „dziwaczny” i sprzeczny z zasadą wolności słowa. Podkreślił, że nikt nie ma prawa ograniczać prawa do swobodnej wypowiedzi członka parlamentu, mającego mandat swoich wyborców.
Należy zakładać, że skoro wypowiedzi członka parlamentu są akceptowalne dla jego wyborców, to nie ma powodu wysyłać ludzi, których celem może być cenzurowanie dyskusji”.
Wypowiedź bardzo oszczędna, pokazująca, że i torysi boją się twardo bronić świętej ponoć wolności słowa.
Formalnie strażników słowa (wkrótce może i myśli) zatrudnia związek studentów, ale są oni oficjalnie wpisani w politykę uczelni, mają jej akceptację.
Wolność słowa jest naprawdę zagrożona. Tym bardziej, że chodzi o sfery, które cywilizacja europejska uważała za świątynie wolnej myśli.
I także dlatego, że prawdziwemu zagrożeniu towarzyszy oskarżanie o rzekomy zamordyzm tych, którzy o wolność słowa i szeroki pluralizm naprawdę starają się dbać. W tym oczywiście także i Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/364435-na-londynskiej-uczelni-spotkania-i-debaty-patroluja-specjalni-straznicy-politycznej-poprawnosci-gotowi-do-szybkiej-reakcji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.