„Panta rei” - przytomnie zauważył Heraklit z Efezu. No i płynęło. W naszej cywilizacji - do narodzin i po narodzeniu Chrystusa, który to fakt uznano powszechnie za przełomowe wydarzenie w dziejach ludzkości. Czas trwania żywota spostrzegawczego jońskiego filozofa zamykał się w latach: 540 - 480 przed Chrystusem. Aż tu niespodzianie, w chwalebnych początkach rozpasania światowych sił postępu (w Polsce zbiegło się to z uwolnieniem mas pracujących miast i wsi z kapitalistycznego jarzma), odkryto, że przenikliwy Heraklit brał się z życiem za bary nie przed przyjściem na świat Mesjasza, lecz przed naszą erą (p.n.e.), po której zakończeniu nastąpiła bez ociągania nasza era (n.e.). Co prawda pojawiły się głosy , że mimo zmiany nazewnictwa cezurą pomiędzy naszą a nie naszą erą pozostają nadal narodziny Chrystusa, ale kto by tam brał poważnie konfabulacje profanów. W 1969 r. n.e. podczas badań nad ulepszeniem dowodzenia w amerykańskiej armii powstał Internet. Nikt przy zdrowych zmysłach nie poddaje w wątpliwość doniosłości tego wynalazku, rzutującego na niemal każdą sferę ludzkiej aktywności. W dobie szybszych od lotu strzały automobili, tkwiących bezradnie w ulicznych korkach, nie sposób przecież wzdychać do dorożek. Nawiasem mówiąc, nowoczesne środki lokomocji uchroniły naszą planetę przed straszliwą katastrofą ekologiczną, którą zapowiadały piętrzące się pod niebiosa sterty końskiego nawozu. Załamywał nad tym ręce Charles Baudelaire, pięknoduch o subtelnym powonieniu, uganiający się za Muzami po nieubogaconym nachodźcami Paryżu.
Z tym czulszą wdzięcznością przyjmujemy dziś obfite dary nowoczesności, wśród nich jaśniejący niczym gwiaździsty dyjament ogólnoświatowy system połączeń międzykomputerowych, zwany dalej Internetem. Jednakowoż… . Spójrzmy przez chwilę na pierwsze z brzegu skupisko ludzkie, choćby na pacjentów w lekarskiej przychodni. Wszyscy, jak jeden mąż, przesuwają palcami po ekranach prostokątnych pudełek, gdzie migające kolorowe obrazki wielkie zapowiadają dziwy. Wessani w cyberprzesteń, niby są, a jakby ich nie było. A teraz rzut oka na przemierzającego leśne ostępy miłośnika przyrody. Nasz bohater nawet na sekundę nie odrywa wzroku od ekranu czarodziejskiego pudełka. Nadesłana wiadomość daje mu szansę zobaczenia lasu; faktycznie - w tle czyjegoś selfie majaczy kolorowa ściana drzew, muśniętych pędzlem jesieni. Nie inaczej sprawy się mają na ulicach, w kościołach, za kierownicami pojazdów, podczas utrudniającej przegląd poczty mailowej wymiany płynów ustrojowych, nie wiedzieć czemu nazywanej miłością, przy wigilijnych stołach, gdzie w rocznicę narodzin nowej ery magiczne pudełka ślą sobie magiczne życzenia. Oto typowy mieszkaniec ziemi początków XXI wieku: wiernopoddańczy pokłon, lekko zgięta ręka, na skierowanym ku niebiosom wnętrzu dłoni - magiczne pudełko („Tysiące rąk, miliony rąk, a serce bije jeeedno !”). Gdzieś to już widzieliśmy ? Ależ tak. Uwiecznione na starożytnych freskach egipskie kapłanki w tej właśnie pozie zmierzają z darami ku bogini Hathor. Jakiemu bóstwu składają ofiary członkowie społeczeństwa technologicznego ? Doprawdy przygnębiający widok ludzkiego zniewolenia. Toż nawet pogrążeni w alkoholowym nałogu seksoholicy nie obnoszą się publicznie z wibratorami i napoczętymi butelkami wódki. No, może poza bezpruderyjnym J. Palikotem. Ten jednak dla poklasku libertyńskiego tłumu gotów był samego Stwórcę wyzwać na ubitą ziemię. Co ciekawe, komórkowi ekshibicjoniści, manifestujący bez cienia żenady swoje uzależnienie, bywają zazwyczaj bardzo wyczuleni na wszelkie formy „obciachu”. Zataczający się pijak lub, nie daj Bóg, nieśmiała próba flirtu skarpetek z sandałami kwitowane są przez nich pełnym wyższości uśmieszkiem politowania… . Uważny obserwator dostrzeże, że za oszałamiającym sukcesem czarodziejskich pudełek kryje się jakieś bezradne zagubienie człowieka, który „nieważnymi ważnościami” stara się zapełnić pustkę. Powszechna awersja do intelektualnego wysiłku zdaje się wynikać z nobilitowanego przez kulturę obrazkową lenistwa i infantylnego hedonizmu. Konsumenckie masy ulegają im ochoczo. „Byle co nas pociesza, byle co nas smuci” ”, ubolewał Blaise Pascal. W szaleńczej pogoni za mirażami postępu zgubiliśmy drogę. A teraz kręcimy się w kółko, próbując ją odnaleźć. Baudelaire przyrównywał ludzkie życie do szpitala, „w którym wszystkich chorych trawi pragnienie zmiany łóżka”; pacjenci łudzą się, że po zmianie miejsca wyzdrowieją i będą szczęśliwi. Wizję poety potwierdzają szwendający się dziś po naszej planecie chronicznie niedojrzali osobnicy z magicznymi pudełkami w ręku, przy uchu i gdzie tylko się da. To ich właśnie ujrzał w przebłysku geniuszu Antoni Słonimski, mistrz bon motu, lojalnie ostrzegając, że „dzieci są zakałą ludzkości”. Nie przypadkiem więc setki milionów bliźnich zanurzają się całodobowo w kuszącej delicjami cyberprzestrzeni. Większość składanych przez realny świat ofert jest przez nich ostentacyjnie ignorowana („Takiej dostał dziwnej manii, że chciał tylko od Stefanii”). No cóż, wieczna młodość ma swoje prawa. Przeto już w zamierzchłych czasach wiecznie młode hollywoodzkie gwiazdy w chwilach słabości („Przeszły już młodej krwi gorączki, żądza już lędźwiów im nie chłoszcze”) przeszczepiały sobie na facjaty skórę z pośladków. Mocno przeorany pługiem czasu Charles Bukowski chichotał ze złośliwą satysfakcją, że tym sposobem u kresu żywota paradują z d…. na twarzy. Dzisiaj na takie luksusy stać zwykłych zjadaczy chipsów. Ekspansja egalitaryzmu zdaje się naprawdę nie znać granic. Tylko patrzeć jak za przykładem właścicielek czarnych parasolek o prawo do cotygodniowych aborcji upomną się również wyemancypowani mężczyźni oraz przedstawiciele pozostałych płci.
Gdy postępowa ludzkość wdzięcznie pląsa przy dźwiękach Ody do Radości, wyznawcy spiskowych teorii dziejów zaczynają bredzić, że owczy pęd ku wirtualnej rzeczywistości bardzo jest na rękę grabarzom naszej cywilizacji, którzy w wielkiej tajemnicy wznoszą gmach Nowego Wspaniałego Świata. Gra w chowanego była zawsze ulubioną zabawą grabarzy, więc coś jednak może być na rzeczy. Ku ziemskiej szczęśliwości prowadzi szeroki trakt tolerancji, dla: ras, płci, (dez)orientacji, przekonań, wyznań, egoizmu, bezwstydu, ignorancji i czego tam dusza zapragnie, wyłączając, jakże by inaczej - chrześcijaństwo, przyzwoitość oraz zdrowy rozsądek. A przecież ostrzegano nas, że „przestronna brama i szeroka ta droga, która wiedzie do zguby”. Od tolerancji już tylko mały krok ku politycznej poprawności, tej nieodrodnej córy bolszewickiej nowomowy (vide: bułhakowski sandacz drugiej świeżości). Nic zatem dziwnego, iż właśnie polityczna poprawność stała się obowiązującym kodeksem ludzkich zachowań. Wszystkich jej przejawów wymienić nie sposób. Wypada jednak wspomnieć o umiłowaniu aborcji i eutanazji, afirmacji ideologii gender, wspieraniu goszystowskich ruchów ekologicznych oraz walki z globalnym ocipie…, przepraszam, ociepleniem, akceptacji polityki „multi - kulti”, nieodwzajemnionej miłości do islamskich nachodźców. Dość !!! Zapyta ktoś : po cóż to wszystko ? Rąbka tajemnicy uchyla przyjęta w 1992 r. w Rio de Janeiro „Agenda 21”, wynoszona pod niebiosa przez jej współautora - tow. M. Gorbaczowa - jako „rodzaj dziesięciu przykazań, nowego Kazania na Górze” (sic !). Chodzi o „szereg działań, które mają być realizowane przez każdego człowieka na Ziemi ”, gdyż „efektywna realizacja Agendy 21 będzie wymagać głębokiej reorientacji wszystkich ludzi”. Kontynuacji prac nad podwalinami neomarksistowskiej biblii podjęli się twórcy „Nowej Agendy na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju 2030”. Zza pięknych słów o eliminacji ubóstwa, zapewnienia pokoju i dobrobytu, troski o środowisko naturalne oraz Matkę naszą Ziemię wyziera przypudrowana twarz totalitaryzmu. Gorącym orędownikiem „Agendy 2030” jest, a jakże, papież Franciszek, którego poczynania znakomicie oddaje określenie „pontyfikat walki z globalnym ociepleniem”. Istotnie, Piotr Naszych Czasów angażuje się bez reszty w przesiąknięte duchem modernizmu świeckie inicjatywy, zupełnie jak by nigdy nie słyszał słów Mistrza: „Moje królestwo nie jest z tego świata”. Podejmowane przez Biskupa Rzymu próby naginania chrystusowej nauki do kaprysów człowieka wywołują w Kościele coraz większy chaos (zdumiewająca adhortacja „Amoris laetitia” !). Wydaje się, że budowniczym Nowego Wspaniałego Świata do pełnego sukcesu brakuje już tylko sprawnych narzędzi inwigilacji. Wolne żarty. A czarodziejskie pudełka tudzież - niestety nie da się tego inaczej wyrazić - oparty na Internecie nowoczesny sprzęt elektroniki użytkowej typu smart ? Inteligentne telewizory uzbrojone w mikrofony i kamery wykonują na ustną komendę różniste rozkazy (łączą na przykład ze Skype’m), zaś smart-lodówki nie dość że złożą meldunek o przechowywanej żywności, to jeszcze umożliwią zakupy online. Przeżywamy właśnie festiwal fajerwerków: smart-pralki, opaski fitness, zabawki, inteligentne liczniki prądu, domy, ba, całe miasta (smart cities), stręczone maluczkim w ramach lewackiej polityki zrównoważonego rozwoju. Wszystko dla naszej wygody i bezpieczeństwa. Szkopuł w tym, że owe rarytasy działają w obie strony. Małżonkom z Londynu oddającym się bezuzdnej chuci przy włączonym smart-telewizorze, przyszło niebawem podziwiać swoje wyczyny na jednej z pornograficznych stron. Niemile zaskakiwani bywają też posiadacze przemądrzałych lodówek, dowiadujący się nagle o wyczyszczonych przez cyberprzestępców kontach. Ot, niewinne krotochwile. Prawdziwy pokaz inwigilacji dopiero przed nami. Wołajmy zatem o opamiętanie, bowiem żarliwych czcicieli fetyszy czeka niechybnie „chleb niedoli i woda ucisku”. W obcowaniu z porażającymi wynalazkami naszej epoki, w której zrobiło się bardzo tłoczno i wyraźnie zaczyna brakować powietrza, warto przywrócić do łask horacjańską zasadę złotego środka. Przecież tylko od nas zależy, czy znów ujrzymy jesienny las, usłyszymy ciszę, a w niej ( któż to wie ?) szept … Boga. W przeciwnym razie za, powiedzmy, dekadę, w 58 roku p. i. (po internecie), zgodnie z nowowprowadzonym kalendarzem, tylko nieliczni zatęsknią za KIMŚ, kto głosił, że jest „drogą, prawdą i życiem”; w roku 1936 p. p. i. (przed powstaniem internetu) został ukrzyżowany. W 58 roku p. i. „myślozbrodnia” o NIM zostanie szybko odrzucona, gdyż argusowe oko Wielkiego Brata wspierane „Policją Myśli” wyłuska nieubłaganie każdą podejrzaną „nieosobę”. Podczas jednej z paryskich włóczęg pięknoduch Baudelaire pochyla się z empatią nad biedakiem, który na wieść o samobójczej śmierci młodziutkiego syna (chłopak powiesił się ) wzdycha: „Może to nawet i lepiej; na pewno by źle skończył”. Trudno doprawdy o lepszy komentarz do poczynań tańczącej pod szubienicą ludzkości. Czyżby Orwell miał jednak rację?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/364158-rok-58-pi-czyzby-orwell-mial-jednak-racje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.