Bałem się dziś „wchodzić do internetu”. Bałem się nagłówków po wczorajszym tragicznym wydarzeniu w Warszawie. 60 letni człowiek podpalił się pod Pałacem Kultury. Zostawił list z wypisanymi zarzutami do obecnej władzy. Tragedia. Niewątpliwa tragedia człowieka, który musiał głęboko wierzyć, w to co robi. Dramat tego człowieka jest podwójny. Polega na tym, że jego manifestacja jest pozbawiona sensu. To nonsensowana ofiara. Polska nie jest dyktaturą rodem z roku 1968, gdy inny człowiek podpalił się publicznie. Nie jest to autorytaryzm, który wymagałby działań buddyjskich mnichów z Wietnamu.
Każdy zdroworozsądkowy człowiek wie, że żyjemy w demokratycznym kraju. Kraju ze zdecydowanymi, nieraz bardzo kontrowersyjnymi działaniami demokratycznej wybranej władzy. Jednak jest to władza popierana przez większość politycznie świadomych obywateli.
Informacja o dramacie mężczyzny na szczęście nie biją w oczy na czerwonych paskach. Nie są okraszone zdjęciami, histerycznymi komentarzami i nawoływaniem do wyjścia na ulicę. Nie mówię o haniebnych wypowiedziach takich intelektualnych bankrutów postaci jak niegdyś inspirujący Jan Hartman, o którego reakcji na dramat w Warszawie pisał Piotr Skwieciński .
Antyrządowe media i opozycyjni politycy jak na razie zachowują wstrzemięźliwość. To cieszy i pokazuje, że może nie wpadliśmy już do zupełnej czarnej dziury.
Nie chcę szczegółowo komentować decyzji tego biednego człowieka. Lista powodów, dla którego targnął się na własne życie wygląda jak spis treści ulotek KOD. Widać, że ten człowiek naprawdę wierzył w najradykalniejsze z możliwych zarzuty wobec władzy. Przekonano go, że Polska jest dyktaturą. Pisałem już dwa lata temu, gdy pierwsze oskarżenia Kaczyńskiego o wprowadzanie dyktatury pojawiły się zanim rząd zaczął podejmować jakiekolwiek działania, że taka narracja musi doprowadzić do tragedii. Przecież wolności trzeba bronić również zbrojnie, więc jeżeli naprawdę mamy do czynienia z końcem demokracji, to przemoc wobec jej niszczycieli jest usprawiedliwiona. Nieprawdaż?
Temperatura sporu politycznego w Polsce jest naprawdę doprowadzona do wrzenia. Stopień absurdalnych oskarżeń jest tak ogromny, że można dziś powiedzieć o wrogu absolutnie wszystko. Zaczynamy widzieć tego konsekwencje. Szaleniec strzelający do pracownika biura PiS, wyczekiwana „ofiara” podpalająca się pod Pałacem Kultury- to już mieliśmy. Co dalej? Zamach na któregoś z ministrów? No taka jest konsekwencja narracji o dyktaturze. Przecież patrioci muszą ratować kraj każdymi metodami. A może zamachy na liderów opozycji i antyrządowych dziennikarzy? No przecież „targowica”, zachodnia agentura doprowadzi do upadku Polski, więc również można znaleźć powód do użycia przemocy.
Pamiętajmy, że przerzucając się coraz radykalniejszymi oskarżeniami wszyscy trafiamy do uszu ludzi niestabilnym emocjonalnie. Takich, którzy wezmą sobie do serca słowa o „dyktaturze”, „targowicy” etc. Większość strzepie kurz z ramienia i pójdzie dalej. Oni wezmą do ręki nóż, pistolet i kanister benzyny.
Dziś media powstrzymały się od eskalacji szaleństwa. Co jednak będzie jutro?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/363223-slowa-maja-wlasnie-konsekwencje-skoro-jest-dyktatura-to-musza-byc-takie-ofiary-co-dalej