Tragedia, do której doszło dziś w Warszawie, jest zdarzeniem wymagającym daleko idącej powściągliwości w ocenach. Tym bardziej, że wiemy bardzo niewiele. Właściwie mamy tylko ów list - manifest, mający tłumaczyć motywacje tego człowieka, i skromny opis zdarzenia. No i przede wszystkim poparzonego człowieka. CZYTAJ: Dramatyczne zdarzenie w centrum Warszawy. Przed Pałacem Kultury i Nauki podpalił się mężczyzna. Według świadków to manifest polityczny
Ów manifest to dokument zasługujący na analizę. Napisany poprawnie, nawet zgrabnie, zawierający wszystkie najważniejsze zarzuty formułowane przez opozycję polityczną i medialną pod adresem rządzącym, pozbawiony charakterystycznych dla tego rodzaju materiałów wykrzykników, dużych liter, ozdobników.
Ale jest w nim coś jeszcze: wszechobecne przekonanie, że Prawo i Sprawiedliwość to wręcz rodzaj „gangu”, który zdobył władzę, i który władzy już nigdy nie odda. I będzie szedł, aż dojdzie do celu, czyli do dyktatury. Nawet jeśli pozory mogą mylić:
(…) nie dajcie się zwieść temu, że co jakiś czas działalność władz uspokaja się i daje pozór normalności (jak choćby ostatnio) - za kilka dni czy tygodni znowu będą kontynuować ofensywę, znowu będą łamać prawo. I nigdy nie cofną się i nie oddadzą tego, co już raz zdobyli.
Mężczyzna pochodził, jak słyszymy, z małopolskich Niepołomic. To w jakiejś mierze tłumaczy tego typu spojrzenie. Po prostu Polska malowana w opozycyjnych mediach, w oddaleniu od wielkomiejskiego dystansu, rzeczywiście wygląda tak, jak to widzi ów człowiek: zamordyzm, likwidacja pluralizmu, izolacja Polski, prześladowanie mniejszości, wycinanie Puszczy Białowieskiej, niszczenie Lecha Wałęsy, po jednej zbrodni jeszcze większa zbrodnia. Coś na kształt co najmniej Wenezueli albo Turcji tuż po puczu. A co gorsza, wszystko układa się w spójną, logiczną całość, w której nie ma miejsca na żadne niuanse czy półcienie.
Mężczyzna - opisujący siebie także jako słuchacz radiowej Trójki - tłumaczy swój desperacki akt chęcią wstrząśnięcia Polakami, by przeciwstawili się rządzącym. „Obudźcie się, jeszcze nie jest za późno!” - tak kończy manifest. Dodaje, że „Prezes PiS i cała pisowska nomenklatura” ma „jego krew na swoich rękach”. W tym sensie nie jest to jedynie protest, ale coś więcej: dążenie do postawienia przywódców PiS w możliwie trudnej sytuacji, próba posadzenia ich na symbolicznej ławie oskarżonych, co zresztą nie jest niczym wyjątkowym w takich sytuacjach.
Nie można wykluczyć, że cała sprawa ma szerszy kontekst polityczny; pamiętamy z najnowszej historii różnego rodzaju próby przesilenia za pomocą jednostkowych zdarzeń dramatycznych. Ale też nie ma dziś żadnych przekonujących dowodów na twierdzenie, że nie było to samodzielne działania jednostki. Szybkie nagłośnienie zdarzenia i błyskawiczne tempo publikacji listu mogą wynikać z przypadku.
Ciekawy jest moment, w którym doszło do tej tragedii: rekordowe notowania PiS-u, opozycja w rozsypce, publicyści III RP przyznający, że „antypis posypał się”, dobre perspektywy przed rządem. Dramatyczny czyn mieszkańca Niepołomic w sposób tragiczny jakoś koresponduje z tymi procesami. Jest przecież pośrednim uznaniem, że gra polityczna, przynajmniej na razie, jest skończona, i jedyne co może zrobić człowiek niegodzący się na bieg zdarzeń, to zaprotestować w taki właśnie sposób.
Ale, podkreślam, z jakimikolwiek twardszymi wnioskami trzeba poczekać. Pojawiła się informacja, że mężczyzna leczył się na depresję. Nie można więc wykluczyć, że strona polityczna zdarzenia była jedynie przebraniem tej tragedii, a nie jej przyczyną.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/363208-kilka-zdan-po-tragedii-na-pl-defilad-co-nam-mowi-manifest-czlowieka-ktory-podpalil-sie-na-pl-defilad