Czarna masa znowu wypłynęła na ulice. Tym razem zdecydowanie mniej licznie, lecz równie agresywnie. Czego chcą tzw. „wściekłe Polki”? O co walczą i czego nie odpuszczają? Kuriozalny czarny marsz w rocznicę czarnego protestu pokazuje jak daleko zabrnęli wodzireje bezmyślności.
Naprawdę trudno jest zrozumieć powody, dla których niektórym nadal wydaje się, że są partyzantami utraconej wolności. Z równym zdziwieniem patrzę na bohaterów ostatniego „Newsweeka”, jak i na przedstawicieli totalnej opozycji oraz maszerujące w żałobie feministki. O ile jednak te ostatnie usprawiedliwić można podatnością na dezinformację, to zarówno pierwsi i drudzy są za tę zbiorową histerię odpowiedzialni i ponoszą winę za społeczny obłęd. To, co dzieje się na ulicach, to – wbrew pozorom – nie zasługa, a porażka establishmentu III RP. Wystarczy posłuchać tego, co bezmyślnie powtarzają „wściekłe Polki”.
Przychodzę tu z wkurzeniem. To nie rząd powinien decydować, co kobiety mogą robić ze swoją seksualnością
— mówi uczestniczka warszawskiej demonstracji reporterowi „Gazety Wyborczej”. Znajduje w nim zrozumienie i cieszy się, że nie musi wyjaśniać, czy rozumie sens własnej wypowiedzi. Z dziennikarzami, którzy zadają pytania i dopytują o argumenty dyskusji nie ma. To wspólna cecha wszystkich antyrządowych protestów – powtarzać bezmyślnie podrzucone przez liderów hasła i trwać w nienawiści do PiS. Przeciw czemu protestują? Przeciw temu co jest teraz. W szczegóły nie wchodzą, bo przecież wszyscy widzą jak bardzo jest źle. Wystarczy, że niosą transparenty: „Piekło kobiet trwa”, „Moja wagina, nie twoja broszka”, „Brak legalnej aborcji zabija”; skandują: „Polki walczące, są nas tysiące”, „Solidarność jest kobietą”, „Chcemy kochać, nie umierać”, „Chcemy edukacji, nie indoktrynacji”, „Beata niestety, twój rząd obalą kobiety”.
To tak, jakby ktoś nam ściągał majtki, a my byśmy czekały, że może przestanie, może mu się odwidzi, może odejdzie i zostawi nas w spokoju. Nie! Trzeba kopać, walczyć, gryźć
— mówi jedna z feministek dziennikarzowi „Faktów”.
Za tym rozedrganym emocjonalnie obrazem stoi postulat wprowadzenia prawa do aborcji na życzenie. Komitet „Ratujmy Kobiety 2017” zbiera podpisy pod projektem, który pozwala na bezwarunkowe zabijanie nienarodzonych dzieci do końca 12. tygodnia ciąży. Komitet Barbary Nowickiej postuluje też wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół, darmową i łatwo dostępną antykoncepcję oraz przywrócenie środków wczesnoporonnych bez recepty. Kwestionuje także stosowanie klauzuli sumienia przez ginekologów.
Patrząc na chorą determinację w walce o zabijanie nienarodzonych dzieci, trzeba cieszyć się, że to mniejszość. I pojawia się tylko jedno, smutne pytanie. Czy maszerujące tak licznie staruszki mają świadomość, że następnym postulatem lewicy będzie wprowadzenie prawa do eutanazji? Skoro można zabijać własne dzieci, te niechciane i niepełnosprawne, to dlaczego nie wydać zgody na zabijanie schorowanych i niepełnosprawnych starców?
Totalna opozycja i jej medialni pupile z dumą wskazują na uczestników protestu. Czyżby to infantylne niezrozumienie rzeczywistości było szczytem ich polityczno-medialnych osiągnięć? Najwyraźniej. Rozwrzeszczana mniejszość próbuje rozsiać wokół siebie swój histeryczny chaos. Bezskutecznie. Większość wybiera stabilizację, bezpieczeństwo, rozwój i prawdziwą wolność. W tym kontekście postulat „Ratujmy kobiety” ma pewien sens. Ratujmy je, ale przed wulgarną bezmyślnością.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/360670-czy-maszerujace-w-czerni-staruszki-maja-swiadomosc-ze-po-legalizacji-aborcji-przyjdzie-czas-na-legalizacje-eutanazji