W czasach głębokiej komuny Bohumil Hrabal napisał znakomite surrealistyczne opowiadanie „Bawidułki”. Bohater opowieści przyjeżdża do zapomnianej przez Boga i ludzi mieściny, aby ocenić obrazy dobrze zapowiadającego się malarza. Zachwycony kolorytem płócien, pyta młodego artystę, skąd czerpie pomysły na nasączone barwami pejzaże. Ten ze wzruszeniem wskazuje na miejscowy krajobraz. Za oknem rozpościera się przygnębiająca kraina przysypana grubą warstwą pyłu z pobliskiej cementowni… - Nasze życie, na przekór wszystkiemu, wcale nie musi być szare - zdaje się mówić Hrabal.
Minęły lata. Różnokolorowy strumień dóbr dosłownie zalał naszą zgrzebną rzeczywistość. Lśniące samochody, uginające się pod ciężarem luksusowych towarów sklepowe półki, telewizory z ogromnymi taflami ekranów, internet, komputery, laptopy, tablety, telefony komórkowe, smartfony, ipady, iphony, błyskotki, błyskotki. Na wyciągnięcie ręki, po promocyjnej cenie, płatne w nigdy niekończących się ratach, których jesteśmy warci. Kuszeni reklamami („Gdy żyły sobie podciął nie zakrzepły blizny - Gillette najlepsze dla mężczyyyzny !”), rzuciliśmy się na słodkie makagigi, słodsze niż usta przewodniczącego Junckera. Wreszcie nie musimy ubarwiać naszego życia, które wprost eksploduje jaskrawymi kolorami. Młodym ludziom dorastającym w tym wesołomiasteczkowym entourage’u nie przyjdzie nawet do głowy, że mogłoby być inaczej.
Niezmiennie wzrusza widok poety Herberta liczącego miedziaki na Piazza del Campo. Wystarczy na dwa, może trzy kawałki pizzy i szklaneczkę chianti w pobliskiej knajpce, której półmrok da wytchnienie porażonym urodą sieneńskiego trecenta oczom. Chwilę później zastygnie w oniemieniu przed „Wielką Maestą” Duccia. Swój zachwyt wyrazi słowami pokornej modlitwy: „Dziękuję Ci, że dzieła stworzone ku chwale Twojej udzieliły mi cząstki swojej tajemnicy i w wielkiej zarozumiałości pomyślałem, że Duccio, van Eyck, Bellini malowali także dla mnie”. Znajomi, którzy właśnie wrócili z Toskanii byli zawiedzeni. Hotelowy basen nie miał olimpijskich wymiarów, batystową pościel zmieniano zaledwie trzy razy na dobę, pośród ostryg i krewetek na bielszych ponad śnieg obrusach daremnie wypatrywali homara. Jednak na Piazza del Campo miło spędzili czas pod parasolem drogiej kawiarni, sącząc leniwie szampana i podziwiając występy ulicznych iluzjonistów. Z pewnością puściliby mimo uszu informację, że oddalone o rzut kamieniem Palazzo Publico skrywa utkany z mgły XIV-wieczny fresk Simone Martiniego. Delikatny majestat Madonny z Dzieciątkiem w otoczeniu aniołów i świętych zgina najbardziej harde karki.
Bohater naszych czasów - homo ludens - w obłąkańczej pogoni za wiatrem domaga się, niczym rozkapryszone dziecko, coraz mocniejszych wrażeń. Możni tego świata właśnie na to czekają, umiejętnie kreując i zaspokajając kaprysy mas kupujących miast i wsi. Nie wymaga to wiele zachodu, gdyż konsumenckie potrzeby wyrafinowane nie są, a niespotykany w historii rozwój techniki zapewnia wysyp błyskotek, od których szumi w oczach. Kult materii w połączeniu z infantylnym hedonizmem stworzył piorunującą mieszankę rozsadzającą fundamenty naszej cywilizacji. Rosyjski filozof Wasilij Rozanow, ostrzegał przed ponad stuleciem, że „postęp ludzki jest konieczny, ale nie dla duszy, która, dzięki niemu nie rośnie, lecz karleje”; również Jan Lechoń nie tryskał optymizmem, gdy na początku lat 50-tych wieszczył:
„Cały świat zmierza do nowej bolszewii, bez fizycznego terroru, ale również bez wolności duszy”.
Dzisiaj jesteśmy u progu całkowitego zniewolenia człowieka, który, nieprzywykły do samodzielnego myślenia, ogłuszony fajerwerkami wyznawców postępu ulega każdej manipulacji. Ideolodzy totalitaryzmów zaczynają swoje dziejowe misje od odrzucenia Boga. Jego miejsce zajmuje CZŁOWIEK, przed którym roztaczane są piękne miraże, pękające niczym mydlane bańki. Nagle Wolność, Równość, Braterstwo przepoczwarzają się w swoje przeciwieństwa, a radosne bachanalia na cześć Zbawców Ludzkości znajdują finał w Wandei, na Kołymie, w obozach naprawy przez pracę Mao Zedonga, na polach śmierci Czerwonych Khmerów. Ciekawe, jaki los szykują nam dzisiejsi budowniczowie NOWEGO WSPANIAŁEGO ŚWIATA? Pytanie na czasie, gdyż właśnie przyspieszył proces wielkiego prania mózgów, owocujący festiwalem nonsensów, idiotyzmów, profanacji. Polityczna poprawność, wyniesiona na wyżyny lewackiego sacrum, zbiera obfite żniwo. Seryjny afroamerykańskoskóry morderca, któremu na kadrach CNN fachowo wybielono twarz, jakże słusznie okazuje się białym katolikiem. Przygotowywana dyrektywa o strukturze zatrudnienia w jednej z europejskich stacji telewizyjnych: na 6 dziennikarzy co najmniej 1 gej, lesbijka lub osoba niepełnosprawna (oj, nie obejdzie się bez skutkujących kalectwem samookaleczeń i chwalebnych zmian orientacji). Brytyjskie Towarzystwo Medyczne każe nazywać ciężarne kobiety „osobami w ciąży”, co uchroni ponoć przed traumą istoty dwupłciowiowe i transgenderowe oraz niewiasty przy nadziei nieczujące się kobietami. W skandaliczny sposób nie uwzględniono homoseksualnych mężczyzn uwięzionych w kobiecych ciałach lesbijek przejawiających heteroseksualne skłonności, najczęściej w środy po 16.00. Istny wymiot ! - zwykł był mawiać w takich sytuacjach Charles Bukowski, który posiadł bardzo przydatną w czasach zidiocenia umiejętność wykonywania dwóch czynności naraz: siedział i pił. Toż nawet ideowi ojcowie postmarksistowskiego lewactwa miewali przebłyski racjonalnego myślenia. Choćby tow. W. Gomułka, podpytujący swojego sekretarza o homoseksualistów. Usłyszawszy, że chodzi o mężczyzn, którzy żyją ze sobą jak chłop z babą, zaryczał niczym mickiewiczowski niedźwiedź: „Co wy mi tu, towarzyszu Namiotkiewicz, pieprzycie ? Przecież to jest absolutnie niemożliwe !”.
Wydalane przez unijnych lewaków idiotyzmy przekroczyły wszelkie wyobrażalne granice. Władze Amsterdamu zamierzają w gettach na obrzeżach miasta reedukować nieprzychylne homoseksualistom osoby, również dzieci. Warto próbować. Podobne eksperymenty, choćby ten z hunwejbinami w roli edukatorów, kończyły się przecież sukcesem. Towarzysz Mao, był z efektów ich pracy zadowolony, czego nie da się powiedzieć o żadnej z 40 - milionowych ofiar. Kto następny w kolejce do reedukacji ? Ani chybi zatwardziali reakcjoniści trzymający się chrystusowej wiary jak chłop ziemi. Ku radości goszystów są na straconej pozycji, zwłaszcza, że nieuchronnie nadchodzą czasy masowych konwersji na islam. Nie uczyniła tego malezyjska katoliczka ubiegająca się o azyl w Eurokołchozie. Wraz z synkiem wepchnięto ją więc do samolotu, który wylądował w przyjaznym chrześcijanom Kuala Lumpur. To nie koniec krzepiących wiadomości. Otóż w niemieckich, o przepraszam, oczywiście nazistowskich szpitalach i domach opieki personel medyczny na coraz większą skalę „aktywnie kończy życie pacjentów, zaprzestając uporczywej terapii”. W stachanowskim tempie rośnie też liczba homoseksualnych „rodzin”, gdzie opiekę nad zawłaszczoną dziatwą sprawują Rodzic A i Rodzic B („Rodzicu A, czy mogę iść na huśtawkę ?”). Czy w tej sytuacji warto sobie zawracać głowę nadciągającą muzułmańską nawałnicą ?
Nie sposób przecenić roli papieża Piusa V w graniczącym z cudem triumfie wojsk Świętej Ligi pod Lepanto. Błagalne wołania Innocentego XI o ratunek nakłoniły króla Sobieskiego do wiedeńskiej odsieczy, zakończonej równie chwalebną wiktorią jak wcześniejsza o dekadę bitwa pod Chocimiem dająca mu polską koronę. Obecny Biskup Rzymu, za przykładem Angeli I, potężnej cesarzowej Tysiącletniej Europejskiej Unii, stręczy nam przy każdej okazji nachodźców, ślepo posłusznych koranicznemu nakazowi: „Zabijajcie bałwochwalców tam, gdzie ich znajdziecie; chwytajcie ich, oblegajcie i przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki !”. Piotr Naszych Czasów, niczym sumienny urzędnik ONZ, FAO lub Czerwonego Półksiężyca, o przepraszam, oczywiście Czerwonego Krzyża, nieustannie zabiera głos w sprawach doczesności. Eschatologii w jego pełnych społecznikowskiej pasji wystąpieniach tyle, co kot napłakał. Wynagradza nam to Franciszek duszpasterską aktywnością, której ukoronowaniem jest siejąca zamęt wśród kapłanów i wiernych adhortacja „Amoris laetitia”. Coraz liczniejsze papieskie wypowiedzi przesiąknięte są duchem nemodernizmu, np. „Każdy ma swoją wizję dobra i zła. Musimy zachęcać ludzi, by kierowali się ku temu, co im wydaje się dobrem”. I pomyśleć, że w ciągu minionych tysiącleci niepodatni na pokusy relatywizmu ojcowie Kościoła stawiali raczej Dekalog za wzór ludzkiego postępowania… . Uff ! Święty Janie Pawle II miej nas w swojej opiece !
Przed islamskim potopem próżno też szukać ratunku u protestanckich hierarchów. Szwedzka biskupka Eva Brunne, wychowująca syna w lesbijskim związku małżeńskim, przekształca właśnie budynek luterańskiego kościoła na świątynię dla wyznawców wszystkich religii. Chrystusowe symbole zostały dawno usunięte; teraz montowany jest „ołtarz” skierowany w stronę… Mekki. Nie da się, niestety, uciec przed odpowiedzią na pytanie, czy bez aktywnego zaangażowania politycznych i religijnych przywódców skuteczna obrona naszej cywilizacji jest jeszcze możliwa. Trudno być optymistą, skoro nawet policjanci pospołu z żołnierzami na widok śniadolicego młokosa z tobołkiem na plecach wrzucają w swoich pancernych pojazdach wsteczny bieg. A jak na nadciągający Armagedon reagują zwykli eurokołchoźnicy - prości zjadacze nasion chia, jagód goji, pożywnego sushi ? Otóż potomkowie walecznych Franków, Gallów, Longobardów składają w miejscach krwawych zamachów bukieciki fiołków; najchętniej podczas joggingowej pogoni za wiatrem („Po Paryżu sobie tuptam. Patrzę - trup tu, patrzę - trup tam”). Wznoszą przy tym kabotyńskie okrzyki, że oto wszyscy jesteśmy paryżanami. Jacy wszyscy ? Poważnych ludzi proszę do tej błazenady nie mieszać ! Nasi przodkowie podejmowali podróże w głąb siebie. Homo ludens potrafi już tylko szwendać się po świecie, jedynie po to, aby na plaży w Acapulco lub w ruinach rzymskiego Koloseum wgapić się w ekran smartfona („Ich oczy były niejako na uwięzi”). Ponoć potomkowie tych osobników opuszczają łona matek z „wypasioną komórką” przy uchu. Tak jak rodzice nie rozstaną się z nią, nawet na sekundę, do końca swoich dni. I jak tu nie przyznać racji Arturowi Perez - Reverte, wzdychającemu z rezygnacją: „Tak już jest, że po bogach i bohaterach przychodzą nieuchronnie miernoty, tchórze i idioci”.
No cóż, wygląda na to, że ostatnia nadzieja w kibicach warszawskiej Legii („Legio, ukochana Legio, dziś Europa czeka na zwycięstwo tweeee !!!”). Toż wystarczy zwabić na trybuny stadionu przy Łazienkowskiej tych wszystkich uzbrojonych po zęby islamistów, a eurkołchozowe problemy wnet znajdą pomyślne rozwiązanie. Jednakże skutki tytanicznej próby sił pomiędzy kibicami z tak odmiennych kręgów kulturowych mogłyby się okazać dla ortopedycznych oddziałów rodzimej służby zdrowia nie do udźwignięcia. Któż nam zresztą zaręczy, że warszawscy herosi nie zostaną okrzyknięci przez niezawodnego F. Timmermansa ksenofobami, nacjonalistami i faszystami, a nasze państwo uniknie drakońskich kar za każdego przegnanego na cztery wiatry bisurmana oraz członków jego szykującej się do przyjazdu rodziny. Gdyby tak się stało, przy niemieckim Związku Wypędzonych powstałaby niechybnie muzułmańska filia domagająca się odszkodowań za utracone nadwiślańskie mienie. Jeszcze nie zdążyliśmy zadośćuczynić okrutnie skrzywdzonym nazistom za zbrodnie popełnione w polskich obozach koncentracyjnych, a tu, proszę, kolejna turbacja. Poza tym, czy wypada inkomodować cesarzową Angelę I ? Po Łazienkowskiej Wiktorii znów by przecież musiała tańcować przed nachodźcami niczym król Dawid przed Arką - byle ich tylko zwabić w gościnne progi Tysiącletniej Europejskiej Unii. Jej mieszkańcy przygotowują właśnie na swoją zgubę wystawną ucztę Fokosa. Dajmy więc pokój ryzykownym spekulacjom.
Cóż zatem nam czynić? Na początek spróbujmy przywrócić naszemu życiu szarość, gdyż nadmiar barw otępia, degeneruje. A gdy to zrobimy, niech każdy myślący, wrażliwy „na niteczki wzruszeń” człowiek zacznie kolorować własne życie sam - rozważnie, mądrze, z umiarem. Kategorycznie odrzućmy kiczowate oferty pacykarzy - manipulatorów. Może wówczas uda się nam mozolnie poskładać rozbity na tysiące kawałków witraż świata, tak, aby wszystko trafiło na swoje miejsce.
A co z Europą ? Talleyrand, zapytany o stan zdrowia króla Jerzego III odparł: Jedni twierdzą, że umarł, inni - że jeszcze żyje; po czym konfidencjonalnie dodał: Ja nie wierzę ani jednym, ani drugim.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/357076-wolanie-o-szarosc-czyli-o-upadku-cywilizacji-jestesmy-u-progu-calkowitego-zniewolenia-czlowieka