Warszawski ratusz finalizuje przygotowania do budowy przez Wisłę, w Śródmieściu, kładki dla pieszych i rowerzystów. Obezwładnia głupota i ideologiczność tego pomysłu.
A to dlatego, że Wisła w Warszawie to nie jest jakaś tam Sekwana w Paryżu. Odległość między brzegami jest wielka, a między punktami, do których projektowanym ciągiem komunikacyjnym można będzie dotrzeć (przecież nie leżą one na samym brzegu) – jeszcze większa. A polski klimat jest, jaki jest. Oczywiste więc, że przez większą część roku kładka będzie świecić pustkami. A w dodatku, by miała sens, na Wisłostradzie trzeba będzie urządzić kolejne przejście ze światłami, co zwiększy korki i spowolni ruch. I nie, nienawidzący samochodów panowie ekologiści i panie ekologistki – w tych korkach nie będą stać wyłącznie posiadacze prywatnych aut. Pasażerowie autobusów również.
Generalnie mimo to kładka może być miłym akcentem w stołecznym pejzażu. Ale 30 milionów złotych, które ta przyjemność ma kosztować, z pewnością można byłoby wydać sensownie. Warszawa ma naprawdę pilniejsze potrzeby.
Ale ratusz sądzi inaczej. Jest to syndromem szerszego zjawiska. Otóż kilka lat temu, chcąc pozbyć się istniejącego wtedy (narastała wówczas aktywność tzw. „ruchów miejskich”) zagrożenia z lewa, Hanna Gronkiewicz-Waltz zgodziła się na zasuflowany jej śmiały gambit. Otóż nagle w ratuszu pozatrudniano wielu aktywistów tychże ruchów. I oddano im w pacht niektóre sfery aktywności władz miejskich. Można powiedzieć, że ekipa HGW, sama daleka od lewicowości, zaczęła prowadzić politykę appeasementu wobec radykalnej lewicy czy nawet lewactwa.
I przyniosło jej to polityczne efekty. Niemal z dnia na dzień bardzo zmniejszył się potencjał, silnej uprzednio, krytyki warszawskiego ratusza ze strony inicjatyw radykalnie lewicowych. Niedawni krytycy zaczęli dostawać miejskie pensje. Dostają je dotąd, więc inteligentnie odwracają wzrok od sfer, w których rozmaite warszawskie „grube misie”, pozostające w dobrych układach z miejską władzą, tłuką kasę. Skandale reprywatyzacyjne już ich nie obchodzą; przecież wiedzą, od kogo dostają konfitury. Ale im bardziej milczą w takich sprawach, tym bardziej wyżywają się w rozmaitych kwestiach z repertuaru kawiorowej lewicy.
I stąd między innymi ta absurdalna kładka.
Ciekawe, na ile ta sytuacja może stać się czytelna dla warszawskiego elektoratu Platformy, w większości składającego się przecież z normalnych ludzi, a nie lewackich aktywistów. I czy może to w jakiś sposób wpłynąć na ich decyzje wyborcze?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/356820-warszawska-kladka-czyli-efekty-stolecznego-appeasementu