Powracam z Brukseli, gdzie zwiedzałem słynny, czy raczej - slawetny, Dom Historii Europejskiej. Był on już przedmiotem w wiekszości zasłużonych krytyk z wielu stron, między innymi profesora Andrzeja Nowaka. I ja poświęcę mu większy artykuł w tygodniku „Sieci”. Poniżej więc tylko kilka wrażeń i refleksji.
— Ekspozycja robi wrażenie. Jest ogromna, i zawiera wiele niezwykle ciekawych eksponatów.
— Ten ogrom rodzi konsekwencje. Zalicza sie do nich chaos i nieczytelność. I „szkatułkowa” struktura muzeum. W połączeniu z faktem, że eksponaty nie są opisane, i zarówno o nich, jak i o sensie całych segmentów wystawy wiedzę czerpiemy wyłącznie z tabletu, po którym możemy dowolnie nawigować, tworzy to sytuację, w której bardzo łatwo pominąć to, co nie zostało szczególnie wyeksponowane. Ja poświęciłem zwiedzamy cztery godziny, i czuję że do pełnego poznania wystawy brakuje mi jeszcze ze dwóch.
— W efekcie wiele osób, które wystawę zwiedziły potrafi być szczerze przekonanych, że czegoś konkretnego ona nie zawiera, podczas gdy jest odwrotnie. Zawiera, ale dostrzeżenie czegoś, czego twórcy muzeum nie zakwalifikowali do kategorii elementów, mających „bić po oczach” gości, bywa trudne.
— W ten sposób dochodzimy do kwestii intencji twórców „Europejskiego Domu”. Są one niestety wyraźne. Nicią, najjaskrawiej przebijajacą się przez hektary ekspozycji, jest złowrogi nacjonalizm i jego niemniej złowrogie konsekwencje. I państwo narodowe, umieszczane na cenzurowanym jako oparte na „wykluczającej obcych” idei etnicznej. Horrory, będące efektem innych niż nacjonalizm przyczyn są przez twórców wystawy dostrzegane, ale wyraźnie mniej ich zajmują. Podobnie pozytywne (związane m.in. z efektem demokratyzacyjnym) strony fenomenu państwa narodowego. Ogólnie na tej wystawie narody to „bad guys”, jak skonkludował po zwiedzeniu muzeum pewien duński historyk.
— „Dom” sprawia wrażenie, jakby poszczególne jego fragmenty tworzyli zupełnie różni ludzie o zupełnie różnych wrażliwosciach i przemyśleniach. O ile trzeba stwierdzić, że generalnie komunistyczne zbrodnie zostały nazwane po imieniu i potępione, co więcej - zestawiono je z nazistowskimi, podkreślając podobieństwo praktyk obu reżimów, o tyle w innych segmentach wystawy znajdziemy passusy zdumiewające. „Czy komunizm był nieudanym eksperymentem, czy kiedyś powróci w Europie?” - takie pytanie adresuje się do zwiedzającego we wstępnej (więc w jakimś sensie najważniejszej, bo „trafiającej” na gościa jeszcze nie zmęczonego, więc chłonnego) części ekspozycji. Gdzieś tam mówi się prawdę o ustanowieniu komunistycznej dyktatury w naszej części Europy poprzez radziecką przemoc - a gdzie indziej natykamy się na sugestie, że wybór komunizmu w krajach na wschód od Łaby był tak samo dobrowolny, jak odwrotny wybór, dokonany w tym samym czasie przez społeczeństwa zachodnie…
— Wreszcie, jak rozumiem, cały projekt „Domu” ma służyć wykuwaniu europejskiej tożsamości. Otóż trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek tożsamość bez przynajmniej ograniczonej dozy dumy. A w narracji twórców muzeum ze świecą szukać czegokolwiek, co mogłoby posłużyć kreowaniu dumy z bycia Europejczykiem. Niejako odwrotnie.
Tytułem przykladu - ogromna część ekspozycji poświęcona jest kolonializmowi, traktowanemu jako zjawisko w całości i jednoznacznie zbrodnicze. Nie wchodząc tu w dyskusję nad tą oceną trzeba zauważyć, że zarazem twórcy wystawy w ogóle nie stawiają podstawowego pytania: jak to się stało, że w pewnym momencie Europa osiągnęła tak miażdżącą przewagę nad resztą świata? Co do tego Europę przywiodło? Coś w filozofii, kulturze, religii? W organizacji społecznej? Co sprawiło że rozwój naszego kontynentu i naszej cywilizacji był o tyle szybszy?
Europejczyk, taki jakiego chcą ulepić narrację muzeum, takich pytań ma nie zadawać i w ogóle ich nie dostrzegać. Ma cały składać się wyłącznie ze wstydu.
Tyle wstępnych refleksji. Jeśli kogoś one zaciekawiły, to więcej obiecuję w tygodniku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/356342-dom-historii-europejskiej-wykuwa-nowego-europejczyka-zlozonego-glownie-ze-wstydu