Z zasady nie opisuję ani w mediach ani nawet na Facebooku o swoich przygodach z taksówkarzami, hydraulikami, urzędami skarbowymi i wszelkimi innymi instytucjami, bo mam poczucie niedopuszczalnego korzystania z pozycji dziennikarza w prywatnych sprawach. Tym razem robię wyjątek, bo mam wrażenie, że historia jak mało co ilustruje szersze zjawisko.
Od jakiegoś czasu wojuję z firmą zapewniającą mi tak zwane usługi telekomunikacyjne – telefon komórkowy i Internet. Miła i otwarta na klientów Era (mam w niej telefon od roku 1997) zmieniła się kilka lat temu w ponurego molocha, gdzie w starciu z maszynami udzielającymi informacji – przez telefon lub mailem, na rozmowę z człowiekiem nie ma systemowo miejsca - klient nie ma szans. Zapowiedziałem, że dla czystej zasady zamienię ich na innego operatora. Dla zasady, bo w przypadku tych usług mamy do czynienia z czymś w rodzaju oligopolu, nie mam gwarancji czy Orange, też obwieszony klientami jak choinka, będzie lepszy.
Dowiedziałem się, że mogę to zrobić bezkarnie dopiero jesienią 2017, jeśli zerwę umowę wcześniej, będę sporo płacił. Pogodziłem się z tym. Zamierzałem poczekać.
Jakież było jednak moje zdziwienie, kiedy niedawno dostałem z dużym opóźnieniem list przesłany mi w styczniu właśnie przez T Mobile. Firma powiadamiała mnie o przedłużeniu ze mną umowy do… listopada roku 2019. Poczułem się autentycznym więźniem. Na ewentualne podważenie umowy dawano mi 2 tygodnie. Ponieważ nie mieszkam pod korespondencyjnym adresem, ten czas już minął. Zarazem z bełkotliwie sformułowanego listu nie wynikało ani kiedy termin wygasał, ani jak doszło do tego przedłużenia, skoro moje intencje były dokładnie odwrotne.
Konkrety poznałem dopiero od konsultantki – po długiej walce aby się dodzwonić. Miałem sam się zgodzić na przedłużenie umowy w rozmowie telefonicznej z 10 stycznia. Usłyszałem też, że procedury T Mobile nie wymagają podpisu klienta – umowa przez telefon jest ważna.
Zakwestionowałem i fakt swojej zgody i taką formułę przedłużenia umowy. Mogłem to napisać w mailowej reklamacji – to w T Mobile jedyna dopuszczalna forma swoistej apelacji od „werdyktu” konsultanta. Tym razem pani podpisana jako Agnieszka Jędruszczak powiadomiła mnie, że 1. Odsłuchała rozmowę i wynika z niej fakt mojej zgody na przedłużenie umowy 2. Forma umowy bez podpisu wynika z art. 56 ust. 2 prawa telekomunikacyjnego.
Ta sama pani zapomniała dopisać, że ów artykuł wymaga powiadomienia elektronicznego. Ja dostałem informację zwykłym listem, który mógł w ogóle nie dotrzeć do moich rąk (dlatego poważne instytucje stosują korespondencję poleconym). Co do nagranej rozmowy, jej odsłuchanie ma się odbyć na dość tajemniczych zasadach. Dostanę sms, mam gdzieś zadzwonić i coś mi zostanie puszczone – znów przez telefon. Mijają kolejne tygodnie, na razie nic takiego się nie stało.
Zdumiewa niebywała arogancja firmy gotowej trzymać siłą (lub obedrzeć z pieniędzy) kogoś, kto nie chce korzystać z jej usług. W moim przekonaniu sama formuła umowy „na telefon” powinna być zakwestionowana w trybie skargi konstytucyjnej – parlament konstruując ją wiele lat temu ewidentnie sprzyjał tu interesom tych korporacji. Nadal pozostaje kwestią otwartą czy rzeczywiście ktoś uzyskał ode mnie zgodę w jakiejkolwiek formie i czy zostałem prawidłowo powiadomiony (powinienem mailem, był list).
Poważna, dodajmy niemiecka korporacja, traktuje konsumenta zupełnie tak jak firmy krzaki zachęcające do otwierania pirackich plików w mailach, w następstwie czego trzeba komuś płacić pieniądze. Ponieważ ja tak traktowany być nie lubię, zamierzam podjąć wojnę – z wykorzystaniem wszystkich możliwych środków – od wniesienia sprawy sądowej po publikację w gazetach ogłoszeń przestrzegających klientów przed T Mobile. Oczywiście zacznę od próby odsłuchania feralnej rozmowy – dopuszczam nawet ewentualność, że pomylono mnie z kimś innym. Świat firmy telekomunikacyjnej zmienia się w świat z „Procesu” Franza Kafki – z koniecznością dowodzenia swojej niewinności i ścierania się z pozbawionymi własnej woli strukturami zaludnionymi przez maszyny, nie ludzi. Ciekawe, jak to się skończy. Czy jednostka zerem i bzdurą – jak u Majakowskiego, chociaż w kompletnie innych systemie?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/336793-zaremba-moje-starcie-z-t-mobile-przypomina-fabule-procesu-kafki-musze-dowodzic-swojej-niewinnosci-przed-maszynami
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.