W sobotni wieczór wybrałam się z koleżanką na kolację, a potem na film „Dalida”. Typowy babski film, aby odreagować trudny tydzień i „spuścić powietrze z mózgu”.
Ale w pakiecie dostałam trochę inny obrazek niż oczekiwałam! Brak niespodzianek, to biografia gwiazdy typu „glamorous”, o której rozpisują się Voque czy Vanity Fair, atrakcyjne miejsca, Paryż, Rzym, Nowy Jork oraz nazwiska z najwyższej półki show businessu. Niespodzianką było to, że w tym całym snobistycznym obrazku, zresztą średniej jakości warsztatowej, nie zagubiło się życie. Życie pełne paradoksów, sukcesów, ale i tragedii, szczęścia i pecha, przeszłości, która „rzucała długie cienie” na teraźniejszość, dobrych i fatalnych wyborów. Te fatalne dotyczyły głównie mężczyzn.
Włoszka, urodzona w Egipcie, właściwie nazywała się Iolanda Cristina Gigliotti, Dalida, to jej pseudonim artystyczny. Ojciec był muzykiem, skrzypkiem Opery Kairskiej – co z pewnością miało wpływ na jej dalsze losy zawodowe. Ale kiedy wybrała się na podbój Europy, za swój dom wybrała nie Rzym, ale Paryż.
Kiedy miała 21 lat, z tytułem miss Egiptu przybyła więc do Paryża z zamiarem podbicia francuskich ekranów, ale kiepsko jej to szło. Zaczęła śpiewać, i już drugi utwór „Bambino” przyniósł jej niespodziewaną i wielką sławę. Jej „domem” była Olimpia, gdzie występowała z Charlesem Aznavourem i Gilbertem Becaud, który także pisał dla niej piosenki. Zdobyła światową sławę, inkasowała ogromne gaże, sprzedała ponad 170 mln płyt, była laureatką 70 złotych płyt. Stworzyła ok. 500 piosenek, śpiewała w 11 językach - miała talent do języków obcych - bardzo ambitna, zmieniała i eksperymentowała ze stylami: muzyka środka, francuska piosenka artystyczna, pop, wylansowała nad Sekwaną disco. No i z tym wszystkim trzy razy próbowała popełnić samobójstwo, trzeci raz okazał się skuteczny. Była wtedy u szczytu sławy, miała tylko 53 lata.
Biografia Dalidy, to gotowy scenariusz filmowy, nie trzeba go ani zmieniać ani - zwłaszcza - dramatyzować. Jest tu wszystko, co bawi i wzrusza, powoduje moment refleksji, ale także ciarki na plecach. Choroba, śmierć ojca w dramatycznych okolicznościach – podejrzany o poglądy faszystowskie, spędził cztery lata w obozie, a wkrótce potem zmarł - niewłaściwe związki z mężczyznami, kolejne tragedie, poczucie artystycznego przemijania.
Po stronie „zysków” można zapisać: wielka uroda, wybitny talent, błyskawiczna i nieprawdopodobna sława, popularność i pieniądze. No i ciepła, oddana rodzina, którą sprowadziła z Kairu i osadziła obok, w Paryżu, a młodszy brat został jej menadżerem i skutecznie czuwał nad jej karierą.
A po stronie „strat” – choroba, cierpiała na chorobę oczu i musiała się poddać kilku operacjom - wczesna śmierć ojca, fatalny wybór mężczyzn, charakterologicznie słabych, znacznie mniejszego kalibru i możliwości niż ona sama, i jakiś pech, bo trzech z nich, po rozstaniu z pieśniarką, popełniło samobójstwo.
Najpierw jej mąż, Lucien Morisse, którego zostawiła dla malarza Jeana Sobieskiego - późniejszego ojca amerykańskiej aktorki LeeLee Sobieski. W kilka lat później jej nowy ukochany, a właściwie już narzeczony, włoski piosenkarz Luigi Tenco, po nieudanym występie na festiwalu w San Remo, odebrał sobie życie. I wtedy Dalida także próbowała odejść, to był ten „jej pierwszy raz”. No a potem Richard Chaufray, z którym była przez prawie 10 lat, wraz z nową towarzyszką życia, truje się spalinami samochodowymi.
Wszystkie okoliczności tych samobójstw były tak niejasne, że trudno właściwie powiedzieć, że to Dalida była ich przyczyną. Jej mąż Lucien Morisse, dyrektor stacji radiowej Europe1, po rozwodzie ożenił się z młodą i piękną modelką i trudno było oskarżać o to samobójstwo piosenkarkę. Z kolei Luigi Tenco, słabeusz i histeryk, musiał być osobą mocno niezrównoważoną, skoro po średnio udanym występie w San Remo chwycił za pistolet i odebrał sobie życie. A Richard Chaufray, dziwna postać, podająca się za nowe wcielenie nieśmiertelnego hrabiego de Saint – Germain, zrobił to dwa lata po rozstaniu z Dalidą, w dodatku zabierając za sobą Bogu ducha winną swoją kolejną życiową partnerkę. Jednak faktem jest, że odeszli, i pieśniarka najwyraźniej, przynajmniej częściowo, obwiniała siebie za te dramaty, i ostatecznie w 1987 roku po raz trzeci targnęła się na swoje życie, połykając 120 tabletek nasennych i popijając ulubioną whisky.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W sobotni wieczór wybrałam się z koleżanką na kolację, a potem na film „Dalida”. Typowy babski film, aby odreagować trudny tydzień i „spuścić powietrze z mózgu”.
Ale w pakiecie dostałam trochę inny obrazek niż oczekiwałam! Brak niespodzianek, to biografia gwiazdy typu „glamorous”, o której rozpisują się Voque czy Vanity Fair, atrakcyjne miejsca, Paryż, Rzym, Nowy Jork oraz nazwiska z najwyższej półki show businessu. Niespodzianką było to, że w tym całym snobistycznym obrazku, zresztą średniej jakości warsztatowej, nie zagubiło się życie. Życie pełne paradoksów, sukcesów, ale i tragedii, szczęścia i pecha, przeszłości, która „rzucała długie cienie” na teraźniejszość, dobrych i fatalnych wyborów. Te fatalne dotyczyły głównie mężczyzn.
Włoszka, urodzona w Egipcie, właściwie nazywała się Iolanda Cristina Gigliotti, Dalida, to jej pseudonim artystyczny. Ojciec był muzykiem, skrzypkiem Opery Kairskiej – co z pewnością miało wpływ na jej dalsze losy zawodowe. Ale kiedy wybrała się na podbój Europy, za swój dom wybrała nie Rzym, ale Paryż.
Kiedy miała 21 lat, z tytułem miss Egiptu przybyła więc do Paryża z zamiarem podbicia francuskich ekranów, ale kiepsko jej to szło. Zaczęła śpiewać, i już drugi utwór „Bambino” przyniósł jej niespodziewaną i wielką sławę. Jej „domem” była Olimpia, gdzie występowała z Charlesem Aznavourem i Gilbertem Becaud, który także pisał dla niej piosenki. Zdobyła światową sławę, inkasowała ogromne gaże, sprzedała ponad 170 mln płyt, była laureatką 70 złotych płyt. Stworzyła ok. 500 piosenek, śpiewała w 11 językach - miała talent do języków obcych - bardzo ambitna, zmieniała i eksperymentowała ze stylami: muzyka środka, francuska piosenka artystyczna, pop, wylansowała nad Sekwaną disco. No i z tym wszystkim trzy razy próbowała popełnić samobójstwo, trzeci raz okazał się skuteczny. Była wtedy u szczytu sławy, miała tylko 53 lata.
Biografia Dalidy, to gotowy scenariusz filmowy, nie trzeba go ani zmieniać ani - zwłaszcza - dramatyzować. Jest tu wszystko, co bawi i wzrusza, powoduje moment refleksji, ale także ciarki na plecach. Choroba, śmierć ojca w dramatycznych okolicznościach – podejrzany o poglądy faszystowskie, spędził cztery lata w obozie, a wkrótce potem zmarł - niewłaściwe związki z mężczyznami, kolejne tragedie, poczucie artystycznego przemijania.
Po stronie „zysków” można zapisać: wielka uroda, wybitny talent, błyskawiczna i nieprawdopodobna sława, popularność i pieniądze. No i ciepła, oddana rodzina, którą sprowadziła z Kairu i osadziła obok, w Paryżu, a młodszy brat został jej menadżerem i skutecznie czuwał nad jej karierą.
A po stronie „strat” – choroba, cierpiała na chorobę oczu i musiała się poddać kilku operacjom - wczesna śmierć ojca, fatalny wybór mężczyzn, charakterologicznie słabych, znacznie mniejszego kalibru i możliwości niż ona sama, i jakiś pech, bo trzech z nich, po rozstaniu z pieśniarką, popełniło samobójstwo.
Najpierw jej mąż, Lucien Morisse, którego zostawiła dla malarza Jeana Sobieskiego - późniejszego ojca amerykańskiej aktorki LeeLee Sobieski. W kilka lat później jej nowy ukochany, a właściwie już narzeczony, włoski piosenkarz Luigi Tenco, po nieudanym występie na festiwalu w San Remo, odebrał sobie życie. I wtedy Dalida także próbowała odejść, to był ten „jej pierwszy raz”. No a potem Richard Chaufray, z którym była przez prawie 10 lat, wraz z nową towarzyszką życia, truje się spalinami samochodowymi.
Wszystkie okoliczności tych samobójstw były tak niejasne, że trudno właściwie powiedzieć, że to Dalida była ich przyczyną. Jej mąż Lucien Morisse, dyrektor stacji radiowej Europe1, po rozwodzie ożenił się z młodą i piękną modelką i trudno było oskarżać o to samobójstwo piosenkarkę. Z kolei Luigi Tenco, słabeusz i histeryk, musiał być osobą mocno niezrównoważoną, skoro po średnio udanym występie w San Remo chwycił za pistolet i odebrał sobie życie. A Richard Chaufray, dziwna postać, podająca się za nowe wcielenie nieśmiertelnego hrabiego de Saint – Germain, zrobił to dwa lata po rozstaniu z Dalidą, w dodatku zabierając za sobą Bogu ducha winną swoją kolejną życiową partnerkę. Jednak faktem jest, że odeszli, i pieśniarka najwyraźniej, przynajmniej częściowo, obwiniała siebie za te dramaty, i ostatecznie w 1987 roku po raz trzeci targnęła się na swoje życie, połykając 120 tabletek nasennych i popijając ulubioną whisky.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/336180-dalida-czyli-czolowe-zderzenie-z-losem-zycie-stalo-sie-dla-mnie-nie-do-zniesienia-wybaczcie-mi