Jest takie miejsce w Rzymie, do którego nie każdy turysta trafia. Nie, żeby nie było go w przewodnikach, ale raczej na dalszych stronach, poza „topową” dziesiątką.
Largo do Torre Argentina - to jeden z wielu placów Wiecznego Miasta z pozostałościami Imperium Rzymskiego w swoim centrum. Ruiny trzech świątyń, tzw. kompleksu Pompejusza, kolumnady i fundamenty starożytnych budowli znajdują się dwa, może trzy metry poniżej poziomu dzisiejszego Rzymu. W przeciwieństwie do Forum Romanum nie można po nich chodzić. Można je jedynie kontemplować z góry, zza barierki.
To miejsce historycznie ważne - bo właśnie tu w Idy marcowe 44 r.p.n.e zamordowano Juliusza Cezara. (Przez lata, zwiedziona hollywoodzkimi ekranizacjami żyłam w przekonaniu, że Cezar zginął na schodach Senatu na Forum Romanum. W rzeczywistości w tym czasie obrady, odbywały się właśnie w kompleksie Pompejusza na Largo di Torre, jako że gmach na Forum Romanum spłonął…). Tak czy owak Cezar stał się ofiarą jednej z najsłynniejszych zbrodni politycznych w historii.
Na drodze jego absolutystycznym planom stanęła grupa patrycjuszy i senatorów z Markiem Brutusem, przyjacielem a być może nawet nieślubnym synem Cezara, włącznie. Dyktatorowi zadano 23 ciosy. Ponoć tylko jeden, właśnie zadany ręką Brutusa, okazał się śmiertelny. (Et tu Brute contra me! - miał zakrzyknąć chwilę przed śmiercią zdradzony wódz.) Po czym padł, zakryty własną togą, u stóp posągu Pompejusza - swego dawnego sojusznika, a później wroga.
Ciało Cezara leżało na placu trzy dni, zanim Marek Antoniusz i jego stronnicy przenieśli je na Forum Romanum, gdzie zostało uroczyście spalone. W tym czasie chwiejny jak zwykle rzymski lud ze stanu wrogości wobec dyktatora przeszedł w fazę nienawiści wobec jego zabójców. A między spiskowcami, a mścicielami zamordowanego rozpoczęła się krwawa wojna. Wojna zakończona triumfem przybranego syna Cezara - Oktawiana, a śmiercią tego prawdziwego, którego miał z Kleopatrą - Cezariona. A także klęską i samobójstwem przyjaciela, słynnego - Marka Antoniusza i królowej Kleopatry.
Ale tę historię wszyscy znają. Nie wszyscy wiedzą natomiast, że strażnikami wspomnień owych krwawych wydarzeń są dziś - koty.
Bo Largo di Tore Argentina to jedyne w swoim świecie kocie sanktuarium. Czy, jeśli ktoś woli - mniej podniosłe określenie - koci azyl. W środku miasta, wśród rzymskich ruin rezydują dziesiątki tych zwierząt. Kiedyś zapewne wybrały sobie to miejsce same. Trudno bowiem o bardziej sprzyjające miejskim mruczkom warunki. Mnóstwo kryjówek, masa kamieni idealnych do słonecznych „kąpieli”, spokój zapewniony przez ogrodzenie, brak miejskiego ruchu, żadnych psów. Pozostał problem aprowizacji. Ale w tym pomogli ludzie…
Wiele lat temu obejrzałam reportaż o rzymskich kotach z okolic Koloseum, które poddano wnikliwej obserwacji. I okazało się, że wykazują one zachowania nieznane innym przedstawicielom tego gatunku. Tworzą bowiem coś na kształt lwiego stada. Mają swoją hierarchię, a co najciekawsze stosują „zastępczą” opiekę nad młodymi. To znaczy zauważono, że gdy jedna kotka wyruszała na poszukiwanie pożywienia, inna - zazwyczaj ciotka albo starsza siostra - zajmowała się pozostawionym miotem… Zachowanie takie znane jest u wielu zwierząt stadnych. Ale nie u domowych kotów.
Ten reportaż widziałam bardzo dawno. Nie przysięgnę, że dotyczył Largo di Tore Argentina. Może to był inny rzymski plac? A może samo Koloseum? Nie pamiętam. Ale przypomniał mi się podczas tegorocznego spaceru po Rzymie, gdy dotarłam na miejsce śmierci Cezara.
Na pierwszy rzut oka - miejsce jakich wiele. Jeszcze jedne starożytne „ruiny”. Ale wystarczy stanąć i spojrzeć uważniej w dół. Nagle w zasięgu wzroku pojawia się jeden, drugi, piąty - dziesiąty koci ogon. Na jednym krańcu placu - są schodki, po których można zejść do „centrum operacyjnego” tego kociego świata. To dwa niewielkie podziemne pomieszczenia i mały taras zarządzany przez wolontariuszy. W pomieszczeniach - rzędy misek, klatek, oczywiście także kuwety. W klatkach przebywają zwierzęta przechodzące akurat kwarantannę lub wymagające leczenia. Jest tam także trochę kocich gadżetów na sprzedaż dla turystów - by zasilić azylową kasę. Bo wykarmienie tego stadka (liczącego wedle informacji wolontariuszy obecnie ok 150 sztuk) musi kosztować. Do tego dochodzi leczenie, sterylizacja i koszt poszukiwania im nowych domów. Sporo tu weteranów i kotów „po przejściach”. Niektóre utykają, zdarza się kocur „trójłapy”, czy jednooki. Nie widać natomiast ani jednego „chudzielca”.
Zachowują się różnie. Jedne ignorują ludzi, zajęte swoimi sprawami, inne wychodzą, by się uprzejmie przywitać, otrzeć o nogi, podstawić grzbiet do głaskania. Jeszcze inne prychaniem dają znać, że nie życzą sobie żadnych poufałości.
Żyją obok ludzi, rzadko wychodzą poza granice swojego starożytnego terytorium. Które zresztą nie jest male - tak na oko ma parę tysięcy metrów kwadratowych. Na tabliczkach umieszczonych na ogrodzeniu wiszą zresztą prośby, by nie wywabiać ich jedzeniem, aby nie narażać na niebezpieczeństwo ze strony aut.
Czy wiedzą, że stały się strażnikami historii? Pewnie nie. Choć kocie spojrzenie kryje niejedną tajemnicę. Nie znalazłam nigdzie żadnej wzmianki, by Juliusz Cezar miał coś wspólnego z kotami. Ale na pewno miała z nimi do czynienia Kleopatra, dla której były to zwierzęta święte - jako żywe wcielenie bogini Bastet.
Czy to za sprawą Kleopatry pilnują dziś miejsca śmierci jej kochanka, który bądź co bądź także i z jej przyczyny poniósł tak dramatyczną śmierć? Śmierć, która zmieniła losy świata? A na pewno położyła kres dynastycznym planom ambitnego wodza i pięknej królowej? Ja, lubię myśleć o tym miejscu właśnie w ten sposób…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/335972-largo-di-torre-argentina-czyli-najslynniejsza-polityczna-zbrodnia-i-koty-na-strazy-historii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.