Przyjechali do Polski żeby spełnić marzenia swoich dziadków, rodziców i swoje o lepszym życiu we własnym kraju. Kazachstan nigdy nie stał się ich ojczyzną chociaż na lata stał się ich domem - z woli Stalina. Zabrano im ziemię, domy, kościoły, chciano odebrać też język i tradycję. A oni przez lata tęsknili do wszystkiego co polskie. Teraz dostali szansę powrotu do siebie.
Dzięki osobistemu zaproszeniu premier Beaty Szydło, Stowarzyszeniu repatriantów, ministrowi Henrykowi Kowalczykowi i Wspólnocie Polskiej grupa 150 Polaków z Kazachstanu, tuż przed Bożym Narodzeniem, przyjechała do Polski, do Pułtuska. Zamieszkali w Domu Polonii i opowiadają , że nawet nie marzyli o tym, że będą mieszkać na zamku w mieście z długą historią. Do ojczyzny wróciło trzecie i czwarte pokolenie Polaków wysiedlonych z terenów dzisiejszej Ukrainy Zachodniej. Najstarsza osoba, która wróciła do Polski ma 80 lat i urodziła się w roku zsyłki jej rodziny do Kazachstanu.
Tam w Kazachstanie ciągle żyją osoby, które pamiętają czasy wysiedlenia z Ukrainy. To starzy i schorowani ludzie, w tym wieku ciężko zdecydować się na taką podróż. Im już teraz najbardziej zależy na tym żeby mieć katolicki pogrzeb, taki jak w Polsce
—mówi jedna z repatriantek z Kazachstanu Antonina Grabowska.
Pani Antonia mówi piękna polszczyzną z lekkim wschodnim zaśpiewem. Nic dziwnego, z tęsknoty za ojczyzną, którą zaszczepili jej dziadkowie i rodzice, wzięła się jej ogromna miłość najpierw do do polskich słów. Już w dzieciństwie wymawiała z przyjemnością pojedyncze obce dla siebie słowa, które słyszała w swojej rodzinie i była ciekawa skąd się wzięły, jak wygląda kraj, w którym się tak mówi i co te słowa oznaczają. Z tej dziwnej, trudnej do nazwania w dzieciństwie tęsknoty i opowieści o przodkach wzięły się studia polonistyczne pani Antoniny. W latach 90 na szczęście można już było mówić po polsku i uczyć się polskiego. I tak pani Antonina po latach nauki została nauczycielką polskiego w Kazachstanie. Ale zanim do tego doszło…
Moi przodkowie ze strony ojca pochodzili z Żytomierza, a ze strony mojej mamy z okolic Kamieńca Podolskiego. W 1936 roku dekretem Stalina los moich przodków został przesądzony. Jako jedni z pierwszych zesłańców trafili do Kazachstanu i to tylko dlatego, że byli Polakami i ziemianami. Tak naprawdę to był wyrok. Mój dziadek ze strony mamy miał wtedy tylko 11 lat
—opowiada ze wzruszeniem pani Antonia.
Dyrektor Domu Polonii Michał Kisiel - opiekujący się repatriantami dodaje:
Przeprowadzono wtedy operację „oczyszczenia” pasa przygranicznego z Polską z tzw. „polskiego elementu nacjonalistycznego”. Decyzją Stalina tysiące Polaków znalazło się ponad 5 tysięcy kilometrów od ojczyzny. Określono ich mianem przestępców, byli traktowani jak wrogowie ustroju i obywatele drugiej kategorii. A były to przede wszystkim rodziny szlacheckie i ziemiańskie z tradycjami. Zresztą jak wiadomo kresy - to tradycja szlachecka, dobre wykształcenie i ogromny patriotyzm przekazywany z pokolenie na pokolenie. Dzisiaj aż trudno w to uwierzyć, że tak można było potraktować ludzi. Ale urzędnicy Stalina bezdusznie zostawili ich jesienią w szczerym stepie, nie było tam ani drzew, ani krzaków. Pierwszą zimę spędzali w wykopanych własnoręcznie ziemiankach.
Warunki w jakich przyszło im spędzić pierwszą ciężką zimę na zesłaniu były po prostu nieludzkie. W Kazachstanie temperatura spada każdego roku poniżej 40 stopni Celsjusza.
Ludzie, którzy jesienią 36 roku trafili do Kazachstanu nie byli przygotowani na to, co ich spotka. Zostawiono ich własnemu losowi. Pierwszej zimy nie przeżyło 30 % zesłanych. Nasi rodacy zamarzali w stepie i nie mogli liczyć na żadną pomoc. Jeśli komuś udało się trafić do jakieś szopy, drewnianego budynku, to w pomieszczeniu 3 na 4 metry zimowały 3 rodziny. Trudno dziś sobie wyobrazić jak ci ludzie byli zdeterminowani, ile walki włożyli w to, by przeżyć
—opowiada pan Michał Kisiel, który tragiczny los repatriantów zna bardzo dokładnie i robi wszystko by teraz naszym rodakom te tragiczne lata jakoś wynagrodzić I ułatwić aklimatyzację w Polsce.
Moi dziadkowie byli w pierwszej grupie zesłańców, mogli ze sobą zabrać coś z gospodarstwa domowego i krowę. Około 20 rodzin z dobytkiem pakowano do jednego wagonu bydlęcego. Moja prababcia z trojką małych dzieci została w szczerym stepie. Tam naprawdę poza ziemią nie było nic. Oni mieli tylko to, co wzięli ze sobą
—pani Antoninie przy tych wspomnieniach łamie się głos, chociaż tę tragiczną historię słyszała wiele razy.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przyjechali do Polski żeby spełnić marzenia swoich dziadków, rodziców i swoje o lepszym życiu we własnym kraju. Kazachstan nigdy nie stał się ich ojczyzną chociaż na lata stał się ich domem - z woli Stalina. Zabrano im ziemię, domy, kościoły, chciano odebrać też język i tradycję. A oni przez lata tęsknili do wszystkiego co polskie. Teraz dostali szansę powrotu do siebie.
Dzięki osobistemu zaproszeniu premier Beaty Szydło, Stowarzyszeniu repatriantów, ministrowi Henrykowi Kowalczykowi i Wspólnocie Polskiej grupa 150 Polaków z Kazachstanu, tuż przed Bożym Narodzeniem, przyjechała do Polski, do Pułtuska. Zamieszkali w Domu Polonii i opowiadają , że nawet nie marzyli o tym, że będą mieszkać na zamku w mieście z długą historią. Do ojczyzny wróciło trzecie i czwarte pokolenie Polaków wysiedlonych z terenów dzisiejszej Ukrainy Zachodniej. Najstarsza osoba, która wróciła do Polski ma 80 lat i urodziła się w roku zsyłki jej rodziny do Kazachstanu.
Tam w Kazachstanie ciągle żyją osoby, które pamiętają czasy wysiedlenia z Ukrainy. To starzy i schorowani ludzie, w tym wieku ciężko zdecydować się na taką podróż. Im już teraz najbardziej zależy na tym żeby mieć katolicki pogrzeb, taki jak w Polsce
—mówi jedna z repatriantek z Kazachstanu Antonina Grabowska.
Pani Antonia mówi piękna polszczyzną z lekkim wschodnim zaśpiewem. Nic dziwnego, z tęsknoty za ojczyzną, którą zaszczepili jej dziadkowie i rodzice, wzięła się jej ogromna miłość najpierw do do polskich słów. Już w dzieciństwie wymawiała z przyjemnością pojedyncze obce dla siebie słowa, które słyszała w swojej rodzinie i była ciekawa skąd się wzięły, jak wygląda kraj, w którym się tak mówi i co te słowa oznaczają. Z tej dziwnej, trudnej do nazwania w dzieciństwie tęsknoty i opowieści o przodkach wzięły się studia polonistyczne pani Antoniny. W latach 90 na szczęście można już było mówić po polsku i uczyć się polskiego. I tak pani Antonina po latach nauki została nauczycielką polskiego w Kazachstanie. Ale zanim do tego doszło…
Moi przodkowie ze strony ojca pochodzili z Żytomierza, a ze strony mojej mamy z okolic Kamieńca Podolskiego. W 1936 roku dekretem Stalina los moich przodków został przesądzony. Jako jedni z pierwszych zesłańców trafili do Kazachstanu i to tylko dlatego, że byli Polakami i ziemianami. Tak naprawdę to był wyrok. Mój dziadek ze strony mamy miał wtedy tylko 11 lat
—opowiada ze wzruszeniem pani Antonia.
Dyrektor Domu Polonii Michał Kisiel - opiekujący się repatriantami dodaje:
Przeprowadzono wtedy operację „oczyszczenia” pasa przygranicznego z Polską z tzw. „polskiego elementu nacjonalistycznego”. Decyzją Stalina tysiące Polaków znalazło się ponad 5 tysięcy kilometrów od ojczyzny. Określono ich mianem przestępców, byli traktowani jak wrogowie ustroju i obywatele drugiej kategorii. A były to przede wszystkim rodziny szlacheckie i ziemiańskie z tradycjami. Zresztą jak wiadomo kresy - to tradycja szlachecka, dobre wykształcenie i ogromny patriotyzm przekazywany z pokolenie na pokolenie. Dzisiaj aż trudno w to uwierzyć, że tak można było potraktować ludzi. Ale urzędnicy Stalina bezdusznie zostawili ich jesienią w szczerym stepie, nie było tam ani drzew, ani krzaków. Pierwszą zimę spędzali w wykopanych własnoręcznie ziemiankach.
Warunki w jakich przyszło im spędzić pierwszą ciężką zimę na zesłaniu były po prostu nieludzkie. W Kazachstanie temperatura spada każdego roku poniżej 40 stopni Celsjusza.
Ludzie, którzy jesienią 36 roku trafili do Kazachstanu nie byli przygotowani na to, co ich spotka. Zostawiono ich własnemu losowi. Pierwszej zimy nie przeżyło 30 % zesłanych. Nasi rodacy zamarzali w stepie i nie mogli liczyć na żadną pomoc. Jeśli komuś udało się trafić do jakieś szopy, drewnianego budynku, to w pomieszczeniu 3 na 4 metry zimowały 3 rodziny. Trudno dziś sobie wyobrazić jak ci ludzie byli zdeterminowani, ile walki włożyli w to, by przeżyć
—opowiada pan Michał Kisiel, który tragiczny los repatriantów zna bardzo dokładnie i robi wszystko by teraz naszym rodakom te tragiczne lata jakoś wynagrodzić I ułatwić aklimatyzację w Polsce.
Moi dziadkowie byli w pierwszej grupie zesłańców, mogli ze sobą zabrać coś z gospodarstwa domowego i krowę. Około 20 rodzin z dobytkiem pakowano do jednego wagonu bydlęcego. Moja prababcia z trojką małych dzieci została w szczerym stepie. Tam naprawdę poza ziemią nie było nic. Oni mieli tylko to, co wzięli ze sobą
—pani Antoninie przy tych wspomnieniach łamie się głos, chociaż tę tragiczną historię słyszała wiele razy.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/335761-nasz-reportaz-dziadkowie-byli-w-grupie-zeslancow-teraz-spelnilam-ich-marzenie-o-powrocie-do-ojczyzny-opowiada-repatriantka-z-kazachstanu