W toczącej się dyskusji wokół prawa przyzwalającego na nieskrępowaną wycinkę drzew, często pada argument: urzędnicy i tak akceptowali powyżej 90 proc. wniosków, więc nowe prawo niewiele zmienia, za to ogranicza biurokrację. To oczywiście argument fałszywy, bo już sama konieczność składania wniosków działała hamująco na wielu nadaktywnych „drwali”. Składano po prostu zazwyczaj wnioski uzasadnione.
No i nie można wykluczyć, że przypadki, w których zgody odmawiano, dotyczyły drzew najbardziej cennych przyrodniczo i krajobrazowo.
Ale warto też postawić pytanie: dlaczego resort środowiska z takim zapałem realizuje libertariański, fałszywy i nigdzie w świecie cywilizowanym nie działający koncept odrzucający wspólnotowy charakter przestrzeni? Czy polski krajobraz i polska przestrzeń podlegają zbyt małej czy też zbyt dużej kontroli? Wystarczy jeden wyjazd do porządnego kraju zachodniego, by zrozumieć, że takiego poziomu anarchii i bałaganu w architekturze i krajobrazie jak w Polsce nie ma chyba w żadnym kraju europejskim. Nawet Rumunia (byłem ostatnio) wydaje się bardziej spójna i uporządkowana. Sąsiednia Słowacja stoi o dwa poziomy wyżej.
Fałszywa teza, że myślenie wspólnotowe, dostrzeganie czegoś więcej niż „moje”, jest po prostu starą „komuną”, tak starannie i cynicznie pielęgnowane przez urbanoidalną III RP, ma się niestety doskonale. A przecież 1000 prywatnych działek na osiedlu to razem przestrzeń wspólna, to coś więcej niż 1000 prywatnych działek. Jeśli chcemy Polski pięknej i ułożonej, musimy do tej prawdy dorosnąć.
Warto podnieść jeszcze jeden, polityczny argument: jaka racja stoi za tym, by Prawo i Sprawiedliwość brało na siebie przypadki niszczenia krajobrazu, wycinania pięknych drzew i całych kompleksów? Po co partii rządzącej takie „dziedzictwo” i taki „dorobek”? Jaka racja za tym stoi? Jakie szczególne dobro leży na szali? (na pewno nie stoi przywoływana jabłonka na własnej działce, bo drzewa owocowe i te do 10 lat można było zawsze wycinać bez żadnych pozwoleń).
A przecież nawet gorący zwolennicy „róbta co chceta” nie mogą zaprzeczyć, że pod rządami nowego prawa dojdzie do przypadków skandalicznej wycinki. Może (miejmy nadzieję) nie będzie ich szczególnie wiele, ale na pewno będą bardzo głośne. I będą gorąco przeżywane, bo choć wielu ludzi nie przeżywa emocji w stosunku do przyrody, to jednak co najmniej równie wielu przeżywa. I jest to cecha, która nie ma związku z politycznymi przekonaniami.
Czy naprawiając Polskę, wydając wojnę sitwom, mafiom i oligarchii, potrzebujemy konfliktów o zmasakrowane krajobrazy, wycięte dęby, lipy, zagajniki i parki? Powtarzam: jaka racja stoi za taką polityką i taką praktyką? Jaka kalkulacja, poza dziwną, szaloną, ideologią toksycznego indywidualizmu, realizowaną przez ministerstwo powołane raczej do ochrony drzew niż do ich wycinania?
A już najbardziej śmieszą wyliczenia, ile to Platforma wycięła w Warszawie. Wycięła dużo, więc potępiajmy i rozliczajmy, a nie naśladujmy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/328994-jaka-racja-stoi-za-tym-by-prawo-i-sprawiedliwosc-bralo-na-siebie-przypadki-niszczenia-krajobrazu-wycinania-pieknych-drzew-i-calych-kompleksow