Obchody z okazji 11 listopada, pomimo straszenia i prób kreacji atmosfery grozy, odbyły się wyjątkowo spokojnie. Trzeba zresztą podkreślić, że propaganda przedstawiająca wcześniejsze manifestacje jako przykłady wandalizmu i agresji zupełnie rozmijała się z rzeczywistością.
Wystarczy zestawić je choćby z demonstracjami w tak cywilizowanej i stawianej nam za wzór Europie. Jedynymi dotąd ofiarami dotychczasowych niepodległościowych manifestacji padł spalony przez dwóch chuliganów samochód TVN-u oraz budka strażnicza pod ambasadą rosyjską. W tym drugim wypadu nie znamy sprawców poza władzami Warszawy i MSW, które skierowały pochód tamtą trasą i nie zadbały o jego bezpieczeństwo.
W tym roku mieliśmy do czynienia z trzema wrogimi sobie demonstracjami i żadnymi starciami czy aktami agresji. Najważniejsze jest jednak to, że dotychczasowi przeciwnicy ulicznych obchodów niepodległości, którzy robili wszystko, aby im przeciwdziałać, teraz sami włączyli się w tę formę świętowania. Można wątpić czy prowadzeni byli uczuciami patriotycznymi, ale w tym wypadku nie ma to znaczenia. Po to, aby celebrować obchody musieli deklarować swoje przywiązanie do narodowego święta oraz jego symboli i nawet atakując jego dotychczasowych organizatorów musieli robić to pod hasłami patriotycznymi w rodzaju: „nie damy sobie odebrać patriotyzmu”. Bez względu na to jak bardzo instrumentalnie traktowane, deklaracje takie pozostają w przestrzeni publicznej i ludzie się do nich przywiązują. Lewica polska, której dominująca część w III RP deklarowała, mówiąc oględnie, rezerwę do symboli polskości i patriotycznych celebracji, uznała, że szansą dla niej jest konkurencja na tym polu. I z tego wycofać się nie będzie łatwo.
Patriotyzm stał się modny i obowiązujący. Drapowanie się w jego kostium stało się polityczną koniecznością. I to wszystko jest niesłychanie znaczące i optymistyczne. A fakt, że dzieje się to na poziomie symboli, wbrew obiegowym stereotypom, jest najważniejsze. Człowiek jest istotą symboliczną.
Jeszcze parę lat temu środowisko „Wyborczej”, które tworzy KOD organizowało happeningi z przebierańców w oświęcimskie pasiaki blokujących marsz niepodległości sugerując tym samym, że jego uczestnicy mają zamiar budować obozy śmierci; redaktor Seweryn Blumsztajn i jego ekipa rozdawali gwizdki, aby zagłuszać mówców; na trasie przemarszu organizowany był koncert i coś w rodzaju wesołego miasteczka. Nie wyszło. Pozostało włączyć się w obchody.
Dwadzieścia lat temu wybitny, konserwatywny intelektualista, który zginął w Smoleńsku, Tomasz Merta pisał ze smutkiem, że święto 11 listopada jest martwe – trochę tak jak dawne formy patriotyzmu – i nic nie przywróci go do życia. Tak myślała większość jego środowiska.
Historia jest nieprzewidywalna, I dlatego warto miarkować tak nadmierny optymizm jak i pesymizm.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/315225-renesans-patriotyzmu-czyli-refleksje-po-11-listopada-drapowanie-sie-w-jego-kostium-stalo-sie-polityczna-koniecznoscia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.