Ten tekst został opublikowany w całości (poniżej tylko skrót) dwa lata temu w tygodniku „wSieci”. Postanowiłam go jednak przypomnieć w związku z przetaczającą się przez Polskę dyskusją na temat aborcji. Często możliwość przywitania i pożegnania dziecka to dla matki niezapomniane przeżycie. Mama Julki jest szczęśliwa, że mogła poznać swoje dziecko. Pracownicy hospicjów perinatalnych mówią, że nie znają przypadku, by odpowiednio przygotowana do tego kobieta żałowała, że pozwoliła dziecku przyjść na świat i godnie je pożegnać. Może komuś historia pani Moniki da do myślenia.
Julka żyła godzinę. Gdy przyszła na świat, ważyła 500 gramów i nie była większa od dłoni. Dostała jeden punkt w skali Apgar. Urodziła się przez cesarskie cięcie w 29. tygodniu ciąży. Mama Juli wiedziała, że dziewczynka jest chora i ma małe szanse na przeżycie. Bardzo zależało jej jednak na tym, żeby móc przywitać i pożegnać córeczkę.
To była czwarta ciąża pani Moniki. Dwie pierwsze skończyły się poronieniem, a trzecie dziecko z powodu obciążenia wadami genetycznymi zmarło w łonie matki w 31. tygodniu życia. Pani Monika urodziła synka (poród został wywołany) już po jego śmierci. Obawiała się więc, że do podobnej sytuacji dojdzie także tym razem. Niestety wszystko wskazywało na to, że córka ma te same wady genetyczne, które miał syn. Ciąża przebiegała podobnie.
Modliliśmy się o cud, modliliśmy się o uzdrowienie. W pewnym momencie marzyłam nawet, żeby córka urodziła się z zespołem Downa, byle tylko dane jej było żyć. Byłam gotowa przyjąć każdą chorobę, byle tylko Ona została z nami
-opowiada mi pani Monika.
Jednak cud w takiej formie, w jakiej się o niego modlili państwo Nowak, nie zdarzył się. Zdarzył się jednak inny cud. To był cud życia i cud spotkania.
Dzięki temu, że ją widziałam, mogę o tym normalnie mówić, mogę przejść nad tym, co zaszło, do porządku dziennego.
Gdy pani Monika zgłosiła się do szpitala, okazało się, że stan jej dziecka jest cięższy niż sądziła. Nie zdecydowała się na badania prenatalne, bo istniało wysokie ryzyko, że córka może nie dożyć dnia odebrania wyników. Pani Monika wiedziała też, że są to badania inwazyjne, które mogłyby dodatkowo zaszkodzić córeczce. Takiego ryzyka nie chciała podjąć. Z personelem medycznym ustaliła więc, że gdy tętno maleństwa zacznie spadać, lekarze podejmą próbę ratowania życia Julki. W przeciwnym razie córka pani Monika mogłaby umrzeć, podobnie jak brat, w łonie mamy. Monitorowanie tętna dziecka okazało się być jednak nie lada wyzwaniem. Julka była tak mała, że w badaniu KTG był problem z wychwyceniem tętna. Jedna położna nawet się poddała, udało się dopiero następnej, która miała po prostu większe doświadczenie zawodowe. Gdyby nie jej starania, być może nie powiodłoby się uchwycenie momentu zaniku tętna, który był kluczowy dla przeprowadzenia operacji. I tak o siódmej doszło do cesarskiego cięcia. Dzięki temu pani Monika mogła spotkać się z córką.
Położna zapytała, czy chcę zobaczyć Julkę. Zawahałam się, ale od położnej usłyszałam, że funkcje życiowe są tak słabe, że albo zrobię to teraz, albo już mogę nie mieć takiej szansy. I tak bardzo cieszę się, że mogłam ją zobaczyć. To była maleńka dziewczynka. Miała otwarte oczy. Spojrzała na mnie spokojnie, spokojnie rozejrzała się wokół. Była taka śliczna. Zajrzenie w te maleńkie oczy było nieopisaną chwilą szczęścia. Była ona bezcenna, warta wszystkiego, całego bólu po cięciu. Córeczka była za mała i zbyt chora, żeby ją reanimować, umarła w ciągu godziny. Położna powiedziała mi, że czując naszą bliskość i miłość łatwiej mogła odejść do aniołków. Została też ochrzczona jeszcze na sali operacyjnej. To wszystko dla mnie, jako matki, jest bardzo ważne. Piękne w spotkaniu z córką było także to, że mogłam wreszcie zobaczyć, jak wygląda nasze fizyczne połączenie mnie i męża. Zobaczyłam dzieciątko, które było częścią nas.
Julka była obciążona wadami genetycznymi. Rokowania od początku ciąży były złe. Pewnego dnia podczas badania USG na izbie przyjęć pani Monika usłyszała, że dziecko jest chore. Padło też pytanie, czy nie myślała nad terminacją ciąży.
Nienawidzę, kiedy używa się określenia „terminacja ciąży”. Dla mnie jest to śmierć, zabijanie i morderstwo, a nie terminacja, aborcja, zakończenie, przerwanie. Zawsze nazywam takie rzeczy po imieniu. Dlatego odpowiedziałam: nie, o zabiciu dziecka nie myślałam. Bardzo mnie wtedy to pytanie zdenerwowało. Julka w mojej świadomości od początku była człowiekiem, moim dzieckiem. A nie jakimś płodem
Dziewczynka została pochowana w rodzinnym grobowcu, 200 km od szpitala.
Państwo Nowak mają dwójkę dzieci adopcyjnych - czteroletniego synka i dwuletnią córeczkę.
Czasem sobie myślę, że może te dzieci też zostały uratowane przed aborcją. Matki zdecydowały się je urodzić, choć pewnie od początku wiedziały, że nie będą ich chciały. A dziś te dzieci dają szczęście nam. Kochamy je z całego serca.
Dziś państwo Nowak myślą o adopcji trzeciego dziecka. Otwarci są też na przyjęcie biologicznego rodzeństwa któregoś ze swoich dzieci, gdyby zaszła taka możliwość. Pani Monice marzy się pełna chata, ponieważ jest jedynaczką. I chociaż sama nie może dać życia, to nie znaczy, że nie może być mamą. Nie uważa też, że rodząc swoją chorą córeczkę, dokonała czegoś niezwykłego.
Nie chciałabym być stawiana w roli bohaterki, bo taką się nie czuję. Zrobiłam coś najzwyczajniejszego na świecie, spełniłam swój obowiązek. Po prostu pozwoliłam urodzić się mojemu dziecku, które miało prawo do życia. Mam nadzieję, że moja historia skłoni również inne mamy do ratowania swoich dzieci przed aborcją
-mówi pani Monika.
Prawdziwe imię i nazwisko bohaterki tej historii pozostaje do wiadomości redakcji
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/310130-pozwolilam-urodzic-sie-mojemu-dziecku-ktore-mialo-prawo-do-zycia-ta-historia-daje-do-myslenia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.