Sokrates i Chesterton, czyli o uśmiechu apologety

Szkoła Ateńska – malowidło ścienne namalowane przez Rafaela w latach 1509–1511, na zlecenie papieża Juliusza II.
Szkoła Ateńska – malowidło ścienne namalowane przez Rafaela w latach 1509–1511, na zlecenie papieża Juliusza II.

Pisać litery – angielskie, greckie - nauczył się w domu, gdy był jeszcze dzieckiem, z ochotą, ot tak dla zabawy. Inne poznawał w okresie powszechnie określanym mianem „edukacji”, czyli wtedy, kiedy ktoś – jak to określa - kogo nie znasz, próbuje uczyć cię czegoś, czego poznać nie masz żadnej ochoty. A początkującemu dziennikarzowi Chesterton poleca: powinien napisać jeden artykuł do „Sporting Times”, a drugi do „Church Times”. I zamienić koperty. Jeśli któryś z nich zostanie przyjęty, może śmiało rozpoczynać karierę. Tak było w jego przypadku – wspomina w genialnej „Autobiografii”, którą teraz opowiadam i do której czytania zachęcam. Naprawdę genialnej, jeśli tylko uda się przedrzeć przez zanadto skrzętnie opisywany przezeń świat XIX-wiecznej Anglii, jej myślicieli, polityków, wojen i kolonii, artystów i poetów. Poczuje się wtedy to świeże powietrze, jakiego doświadczamy po czerwcowej burzy. Pisał więc Chesterton w liberalnej, nonkonformistycznej gazecie, jaką było ongiś „Daily News”. Opowiadał tam o francuskich restauracjach i katolickich katedrach. Czytelnicy byli zachwyceni, bo nigdy wcześniej o tym nie czytali. Pisał też w jakiejś lewicowej, laburzystowskiej gazecie, broniąc średniowiecznej teologii i rzeczy, o których tamtejsi czytelnicy też nie słyszeli. I znowu piano z zachwytu. Największym bowiem problemem gazety jest to – podsumowuje G.K.- że za dużo w niej rzeczy, które do niej pasują (s. 222).

Jak Chesterton patrzy na apologię?

Ciśnie mi się na usta jedno ciepłe słowo: z lubością. Wielu wstydzi się być apologetami. Może dlatego, żeby nie wyglądać jak Sokrates na „malunku” Rafaela. Jeszcze inni chcą być naukowcami, a apologia to coś zbyt lekkiego jak na ich gusta. Tym od razu dedykuję pewną przypowiastkę „starego mistrza”:

powaga nie jest cnotą. Stwierdzenie, że powaga jest grzechem, byłoby co prawda herezją, ale herezją w miarę rozsądną. W rze­czywistości branie samego siebie poważnie stanowi naturalną skłonność, ponieważ jest to coś najłatwiejszego pod słońcem. O wiele łatwiej napisać dobrego wstępniaka do <Timesa> niż dobry dowcip […]. Powaga wypływa bowiem z ludzi w sposób naturalny, natomiast śmiech wymaga wysiłku. Ła­two jest być ciężkim; trudno być lekkim. Upadek szatana był spowodowany siłą grawitacji - upadł pod własnym ciężarem; jego ciężar wzrósł do tego stopnia, że już nie mógł go udźwignąć.

Chesterton nie wstydził się być apologetą. Pod koniec „Autobiografii”, już na czterechsetnej stronicy, wyzna: „nie jest to książka apologetyczna, jakich napisałem już kilka i – jeśli przyjaciele i krewni nie powstrzymają mnie siłą – prawdopodobnie napiszę jeszcze kilka”. I napisał. Ale na początku tej roboty zaznaczy: „jako apologeta jestem przeciwieństwem apologetyczności”. Co to znaczy? Że do apologii zalicza też to, co nazywa się przesądami religijnymi; że jest dumny z tak zwanej mariolatrii, ponieważ już dawno wniosła ona do religii to, co „teraz poniewczasie podejmuje i wykrzywia feminizm”; że z dumą wierzy „w konfesjonał i papiestwo” (s. 95-96).

Apologia ma być logiczna.

Logika – pisze Chesterton – zbyt często przedstawia się jako chudego i lodowatego osobnika o bladej cerze. Zarówno moje własne doświadczenie, jak i historia na ogół wskazują, ze dar jasnego i spójnego myślenia posiadają właśnie ludzie pełni energii i serdeczności.

Z wspomnianą wyżej lubością Chesterton cytuje jednego ze swoich szkockich kolegów - katolika, którego złośliwie pytano, czy Kościół nie był czasem aż tak zepsuty, że rzeczywiście potrzebował Reformacji. Na co tamten: bez wątpienia. Jak wielkie musiało to być zepsucie, skoro tolerowano tak długo katolickich księży Lutra, Kalwina i Knoxa (s. 226). Logika jest w prostocie. To nie ludzie tak nienormalni – twierdzi za swoim przyjacielem poetą Willim Butlerem Yeatsem – jak artyści, ale ludzie tak normalni jak chłopi, poświadczają istnienie świata duchowego: rolnik, który nazywa rzeczy poi imieniu, nazywa ducha duchem; drwal, który nie ma powodu, by kręcić, powie, że widział, jak duch wisielca kręcił się koło szubienicy. Oczywiście, można powiedzieć, że nasza wiara nie powinna opierać się na relacjach tak niedouczonych świadków. A jednak na podstawie relacji takich świadków wieszamy ludzi na szubienicy (s. 178) - kończy.

Apologia nie powinna też być kłótliwa.

O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie, bądź na dobrej stopie ze wszystkimi, wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, słuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoją opowieść, unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha…

— śpiewała ongiś „Piwnica pod baranami” datowany na 1692 rok tekst znaleziony w starym kościele w Baltimore. „Strzeż się kłótliwych…”.

Tak właśnie myślał o apologii Chesterton. O swoim wybitnym bracie Cecilu napisał w „Autobiografii”, że gdy dowiedział się, że będzie miał brata, natychmiast przypomniał sobie o swoim wielkim zamiłowaniu do recytowania wierszy i oznajmił: „To dobrze. Teraz będę miał słuchacza”. Ale brat nie miał zamiaru tylko słuchać i często to Gilbert musiał jego słuchać. Dyskutowali „przez całe dzieciństwo i młodość”, wcześnie więc – wspomina – „omówiliśmy wszystkie tematy pod słońcem. Cieszy mnie – dodaje – że przez te lata nigdy nie przestaliśmy dyskutować i ani razu nie pokłóciliśmy się. Najgorsze w kłótni jest chyba to, że przerywa ona dyskusja” (s. 238).

Całe życie Chesterton ostro polemizował z poglądami Bernarda Shawa, autora „Pigmaliona”, zwolennika eugeniki, obrońcy stalinizmu, biorącego udział w tuszowaniu Wielkiego Głodu. „Dla mnie – wspomina Chesterton w autobiografii – od samego początku znajomość z Shawem oznaczała spór z jego poglądami; co ciekawe, darzę go przez to większym podziwem i sympatią niż większość ludzi, którzy z nim się zgadzają” (s. 271). Kilka stronic dalej: „aby podziwiać go tak ja, trzeba nie zgadzać się z nim tak jak ja. Chlubię się tym, że jest moim przeciwnikiem, jeszcze bardziej niż tym, gdyby był moim przyjacielem” (s. 275).

Jeszcze jeden przykład. Pod koniec „Autobiografii” znajduje się pyszna opowieść o tym, jak to w miasteczku Beaconsfield, w którym Chestertonowie mieszkali, postanowiono zbudować pomnik ku czci żołnierzy poległych podczas pierwszej wojny światowej. Jedni byli za postawieniem kamiennego krzyża, inni nie, bowiem był dla nich zbyt papistowski i dlatego proponowali zainwestowanie zebranych pieniędzy w pompę, publiczną fontannę, miejski autobus lub w klub dla byłych żołnierzy. Chesterton, przedstawiając argumenty za krzyżem, cytuje scenę z Dumy i uprzedzenia Jane Austen. Jeden z bohaterów, zapytany przez siostrę, tuż przed balem, czy nie byłoby rozsądniej, gdyby tańce na balu zastąpiono roz­mową, odpowiada: „Byłoby to bardzo rozsądne, kochana sio­strzyczko, niemniej mało przypominałoby bal”. Zwróciłem uwa­gę – kontynuuje Chesterton - że pompa może wydawać się bardziej racjonalna niż krzyż, ale ani trochę nie przypomina pomnika ku czci poległych. Klub, oddział szpitalny albo coś posiadającego własny, praktyczny cel, strategię i przyszłość nie będą tak naprawdę wcale pomnikiem ku czci poległych. „Jeśli ktoś uważa, że nie warto stawiać krzyża, niech jasno powie” (s. 290-292).

W końcu sprawa zakończyła się ustawieniem krzyża. Miała jednak także dalszy ciąg. Stronnictwo „antypapistowskie” szybko dostrzegło, że stojący na rynku Beaconsfield krzyż, to krucyfiks. Tego było już za wiele. A Chesterton znowu ze spokojem argumentował:

gdyby ktoś był gotów rozbić posąg Juliusza Cezara, a jednocześnie całować miecz, który go zabił, trudno byłoby przypuszczać, że jest wielbicielem Cezara. […]. To, że ktoś zgadza się na przedstawianie narzędzia egzekucji, a jednocześnie sprzeciwia się przedstawianiu ofiary, jest dziwne i złowieszcze, zarówno w przypadku Chrystusa, jak i Cezara […].

I dodawał, że cała ta sprawa stała się potem kropką nad „i” jego konwersji na katolicyzm. Nie chcę – mówił - żeby krzyż był kompromisem, ustępstwem, produktem ubocznym i dlatego nie chcę też być w Kościele (anglikańskim), w którym „wolno mieć krucyfiks”, w którym tylko toleruje się Maryję. „Chcę, by krzyż był chlubą i by nikt nie miał wątpliwości, że jesteśmy z niego dumni jak krzyżowcy stający pod Krzyżem naprzeciwko Półksiężyca” (s. 293-4).

To zaledwie kilka wypisków, wspominków…

Pomyślałem sobie, że ich przedstawienie będzie jednak rozsądniejsze niż uprawianie fenomenologii Frossardowego humoru albo odpowiadanie na pytanie, jaki śmiech przystoi apologecie. Czy śmiech, o który prosi się Sokrates ze „Szkoły ateńskiej” Rafaela, i śmiech Chestertona, który jeszcze słychać w Old Cheshire Cheese, nie jest najlepszym sposobem na spotkanie dialogu i apologii? Cheese….

Ks. prof. dr hab. Henryk Seweryniak, polski duchowny katolicki, prałat, profesor nauk teologicznych, specjalista w zakresie teologii fundamentalnej, wykładowca UKSW w Warszawie. W 2012 r. odznaczony przez Benedykta XVI godnością Prałata Honorowego Jego Świątobliwości.

Artykuł powstał na podstawie przemówienia ks. Seweryniaka podczas VI Maratonu Apologetycznego zorganizowanego przez Instytut Dialogu Kultury i Religii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.