Pan Marcinkowski specjalizujący się w skupywaniu roszczeń rozwiązuje problem Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Długotrwała przepychanka – wzburzyć, czy zachować i urządzić w nim np. gigantyczny dom schadzek – może zostać w końcu rozstrzygnięta. Wystarczy, iż miasto sprzeda inwestorowi kilka działek u zbiegu Emilii Plater i Świętokrzyskiej. Powstanie tam wówczas 233 metrowy drapacz chmur, kolejny wieżowiec stanowiący sztachetę w płocie odgradzającym świątynię Wissarionowicza Stalina. „Wedding cake” – jak usłyszałem kiedyś od Anglika zwiedzającego Warszawę – stopniowo zasłaniany jest budowanymi dookoła wieżowcami. Nie trzeba go będzie burzyć. Stanie się mało widoczny. Moskiewski podarunek nie będzie już symbolem stolicy, zresztą dla Warszawiaków nigdy nie był. Nie wiem czy ob. ob. Fedorowicz i Bielecki jeszcze trwają w zamiarze założenia tu Muzeum Komunizmu. Może już im przeszło.
No i po co były te swary głupie – trawestując znany wierszyk o warzywach - i tak wszyscy skończymy…
Będzie sobie stał już jako pałacyk pospolity aż sam się ze starości rozleci. Choć na to szybko liczyć nie można ponieważ konstrukcja jest solidnie zrobiona. Tenże pałac i jemu podobne wymyślił sobie kiedyś mały Soso, gdy z religijną mamą chodził do świątyń. Były piękne. I taki właśnie styl zapamiętał chłopczyk Dżugaszwili. Zaakceptował ten rodzaj budynku, gdy usłużni radzieccy architekci trafili w gust potężnego władcy. Bryła rozczapierzona na szerokiej podstawie miała w środku kilka ciekawych obiektów – teatry, kina i basen. Radzianie mieli na swoich pałacach gwiazdy czerwone. Nam jej oszczędzono. Była tylko iglica i nadajnik telewizyjny rozsiewający w najbliższym otoczeniu szkodliwe promienie. Teraz pałac otoczony szklanymi wieżowcami być może nie będzie już mógł być emitentem programów. Mała to szkoda, bo i programy telewizyjne mizerne.
Ciekawe, czy Józef Stalin patrząc na to wszystko z piekielnych otchłani cieszy się, czy martwi. Choć może żal mu, że tak to wszystko się skończyło. Ale choć zasłonięty, Pałac Kultury i Nauki symbol zniewolenia Polaków jeszcze stoi.
Cała ta architektura śródmieścia Warszawy – poplątana i bezładna, gdzie jeden budynek do drugiego pasuje jak pięść do oka - zdaje się dowodzić, że architekci a przede wszystkim urbaniści, to jakieś dziwne niedokształcone typki. Bo cóż to wszystko znaczy ta nowoczesność. To tak jak z partią o tej samej nazwie. I jej przypadkowym liderem obywatelem Petru. Miejmy nadzieję, że dużo inteligentniejsze od niego zastępczynie wkrótce tego przystojniaczka połkną.
Czy plan pana Marcinkowskiego się powiedzie, wkrótce się dowiemy. Na razie ten ekspresowy miliarder idzie jak burza przez warszawskie bezhołowie. Ale „Que sera sera” - jak śpiewała uroczo Doris Day. Może się tak zdarzyć, że i pan Marcinkiewicz stanie się obiektem roszczeń.
Żal tylko, że państwo mimo upływającego ćwierćwiecza nie wyrównało krzywd tym wszystkim, których po wojnie ograbiono.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/294464-pkin-bedzie-sobie-stal-juz-jako-palacyk-pospolity-az-sam-sie-ze-starosci-rozleci