Zmiany w legendarnej stadninie. Ale czy dobre? Janów Podlaski może być testem dla PiS-u

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/arch.
fot. PAP/arch.

Bandola, Parys, El Paso, Bandos, Europejczyk – imiona tych koni, ich rodowody i wizerunki znałam na długo przed tym zanim po raz pierwszy dosiadłam końskiego grzbietu. Gdzieś jeszcze mam kartki pocztowe z ich zdjęciami i stare plakaty ze zdjęciami Zofii Raczkowskiej, które zdobiły mój pokój w dzieciństwie.

To wszystko „dzieci” Janowa Podlaskiego – legendarne konie, których urodę podziwiał cały świat. Miliony dolarów, które płacono za ich potomstwo – też w czasach PRL – robiły wrażenie. Gdy jako nastolatka zaczęłam jeździć na warszawskich „Wyścigach” – nie mogłam uwierzyć swemu szczęściu, że dane mi było dosiadać koni z tymi imionami w rodowodach. Wolałam araby od folblutów, ze względu na ich przyjacielski charakter i inteligencję. Ale też ambicję i dzielność.

W samej stadninie - byłam wcześniej tylko raz. Ale jej historię znałam dobrze. M.in dzięki „Koniom rubinowym” Ireneusza Kamińskiego. Zapadło mi w pamięć bohaterstwo ludzi, przede wszystkim dyrektora Andrzeja Krzyształowicza, którzy w czasie wojny ryzykowali życie, by ocalić z wojennej zawieruchy bezcenne zwierzęta, dumę i chlubę - polskiej hodowli, dorobek Polski międzywojennej. Pamiętam opis dramatycznej podróży ze stadem - pośród nalotów i wybuchów bomb. Szczęśliwy powrót na dawne tereny po wojnie. Mozolne odbudowywanie hodowli w czasach gdy wszystko co kojarzyło się z II RP  i jej kawalerskimi, „wielkopańskimi” tradycjami – było na cenzurowanym.

To, że w PRL udało się ocalić tę enklawę „dawnego świata” jest prawdziwym cudem. W latach 90- tych stadninie udało się oprzeć prywatyzacyjnym pokusom, przetrwać różne dekoniunktury, polityczne zawieruchy. Hodowlę kontynuowano z sukcesami.

Tak się złożyło, że w ub. tygodniu dość spontanicznie pojechałam po raz drugi w życiu do Janowa. Pora z jednej ze strony niezachęcająca, bo wątpliwa pogoda, błoto. Z drugiej strony to czas gdy na świat przychodzą źrebięta. Z oczekiwanych 80 urodziło się już kilkanaście. Najstarsze mają już miesiąc i wesoło brykają po padoku. Te najmłodsze – mieszkają jeszcze w stajni porodowej pod czułą troską matek i wnikliwą opieka personelu. Obok zaźrebione klacze czekają na rozwiązanie. W innej stajni ciekawskie roczniaki – na widok człowieka radośnie podbiegają do barierek w nadziei na marchewkę, czy inny smakołyk.

fot.ansa
fot.ansa

Zwierzęta nie mają pojęcia, że nad ich głowami, a właściwie o ich głowy, rozegrała się właśnie „wojna na górze”.

fot.ansa
fot.ansa

W piątek Agencja Nieruchomości Rolnych odwołała wieloletniego dyrektora janowskiej stadniny – Marka Trelę. Trela był bezpośrednim następcą legendarnego dyrektora Krzyształowicza. Jego zasługi dla hodowli są niekwestionowane. Linia polskich arabów nadal należy do najcenniejszych na świecie, czego dowodem są kolejne rekordy na dorocznych aukcjach Pride of Poland ( w ub. roku 1,4 mln euro za klacz Pepitę).

Zaledwie miesiąc temu Marek Trela został wiceprzewodniczącym WAHO, (Światowej Organizacji Konia Arabskiego) , a w tym miesiącu stadninę odznaczono Gazelą Biznesu za sukcesy ekonomiczne.

Oczywiście dyrektor nie był aniołem. Rozmawiając z mieszkańcami Janowa można usłyszeć trochę nieprzychylnych plotek: a to o jakimś dyrektorskim etacie wykrojonym specjalnie na polityczne zamówienie, a to do przesadnej skłonności do promowania się w mediach, a to o podkupieniu jakiegoś pracownika, a to że dyrektor może dba o konie, ale mniej o ludzi. Gdzieś tam w tle żyje jeszcze ubiegłoroczna afera z nagła śmiercią bezcennej klaczy Pianissimy. Natomiast kompetencji hodowlanych Treli, zaangażowania w działalność stadniny – nie kwestionuje nikt.

Piątkowa decyzja ANR wywołała żywy niepokój w środowisku hodowców. Bo jednak jest to dziedzina niszowa i wymagająca znajomości rzeczy. Przywiezienie partyjnego nominata o być może „słusznych” poglądach i z właściwą legitymacją nie zastąpi wiedzy merytorycznej.

Hodowla koni to nie jest zwykły biznes. Nie można jej uprawiać jeśli się nie kocha koni. Ale sama miłość też nie wystarczy. Tu jest potrzebna ogromna wiedza, doświadczenie, ale też, jak wszędzie, trochę szczęścia i intuicji. Dobry hodowca zna na pamięć dziesiątki rodowodów, swoich i nie tylko swoich, koni. Wie, w którym pokoleniu jakich cech można po nich oczekiwać. Których linii krzyżować nie należy. Ma znajomości wśród innych reprezentantów branży. Jakąś wizję – do której dąży. Nie daje sobie wciskać kitu. Nie korzysta z okazyjnych, ale wątpliwych i niepotwierdzonych - reproduktorów. Nie sprzedaje najcenniejszych klaczy, by poprawić ekonomiczne słupki. Itp., itd.

Marek Trela spełniał większość tych wymogów. Czy jego wymiana była niezbędna? Zwłaszcza, że wraz nim odwołano również Jerzego Białoboka dyrektora stadniny w Michałowie i Annę Stojanowską, uznaną sędzię międzynarodową nadzorującą hodowlę arabów z ramienia Agencji Nieruchomości Rolnych.

O  następcy Treli - Marku Skomorowskim, wiadomo na razie tylko tyle, że w przeszłości był m.in. zastępcą dyrektora lubelskiego oddziału ARiMR. Trudno się więc dziwić, że środowisko reaguje na zmianę niepokojem. Fatalnie by było, gdyby nowy dyrektor nie sprostał zadaniu. Ftalanie dla polskiej hodowli, dla regionu i dla samego PiSu.

Ludzie w Janowie, jak w większości wschodniej Polski są nowemu rządowi przychylni. Udzielili mu kredytu zaufania. Czekaja na zmiany, ale te dobre. Nie dadzą sobie jednak wciskać kitu. Sprawa Janowa może być dla nich testem. W okolicy Białej Podlaskiej stadnina to miejsce o szczególnym znaczeniu, firma która nie tylko daje pracę, ale nakręca koniunkturę w regionie, stanowi rozpoznawalną markę, wizytówkę i przepustkę do lepszego świata.

Jeśli sprawy pójdą złym torem – PiS straci wielu zwolenników. Bo to właśnie takie decyzje personalne „na dole” mają znaczenie dla wyborców. Znacznie większe niż spory o teczkę Bolka czy kształt Trybunału Konstytucyjnego. Warszawskie spory polityków – to pewnego rodzaju rozrywka, temat do rozmów przy obiedzie. Nominacje dyrektorskie w przedsiębiorstwach państwowych – to realne życie. Coś od czego może zależeć praca, pewność jutra. Nie wiem, czy nowy dyrektor zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, którą bierze na siebie na starcie. Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło – trzymałabym za niego kciuki, a może i otoczyła szczególną opieką. Bo nie tylko „pańska” ale i wyborcza „łaska” na pstrym koniu jeździ. A na arabskim – może odjechać bardzo szybko.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych