Lewicowa hucpa HejtStop realizuje lewacką agendę. Nie dajmy się nabrać!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
premier.gov.pl
premier.gov.pl

Może ktoś jednak powiedzieć: no dobrze, może to faktycznie po prostu lewicowa akcja, mieszcząca się gdzieś między Partią Razem, „Krytyką Polityczną”, Nigdy Więcej a .Nowoczesną, ale przecież hejt faktycznie jest problemem.

Otóż – nie jest. A w każdym razie jest problemem w znacznej mierze dętym. Samo słowo nie ma w języku polskim jednoznacznej definicji. Najprecyzyjniej można by powiedzieć, że „hejt” to agresywna, czysto retoryczna krytyka bez podania uzasadnienia. Tyle że dziś to słowo wytrych, działające często dokładnie na tej samej zasadzie co „homofobia” czy „nietolerancja”: jako „hejt” można określić wszystko, co nam nie pasuje, a wtedy już nie trzeba z „hejterami” podejmować dyskusji, choćby nawet przedstawiali najbardziej merytoryczne argumenty. I już samo to deprecjonuje walkę z „hejtem”, będącą niemal wyłącznie domeną lewicy. Dlatego bardzo zmyślnym zabiegiem jest apel Pawła Kukiza do HejtStop, aby zaczęło bronić go przed spadającym na niego „hejtem”.

Ale idźmy dalej: hejt nawet w swoim właściwym znaczeniu nie jest czymś nowym ani niezwykłym. W życiu publicznym pojawia się od wieków. Zapewne od początku istnienia cywilizacji. Proponuję poczytać trochę międzywojennej publicystyki polskiej, nasyconej agresywną retoryką dalece bardziej niż najostrzejsze dzisiejsze artykuły, albo przypomnieć sobie – z czasów bardziej zamierzchłych – teksty takie jak:

Sto tysięcy kosztował. Ja bym dwakroć łożył,

By Stanisław skamieniał, a Jan Trzeci ożył.

To anonimowy autor o wystawionym w Łazienkach przez Stanisława Augusta Poniatowskiego pomniku Jana III Sobieskiego. Klasyczny przykład politycznego hejtu, który podobno pojawił się dopiero wraz z upowszechnieniem mediów społecznościowych. Bzdura.

I tak jak w wieku XVIII czy wcześniej, tak i dzisiaj osoby publiczne, które skarżą się na hejt (często etykietując w ten sposób zasadną krytykę), takie jak Radosław Sikorski czy Jarosław Kuźniar, pokazują po prostu, że nie nadają się do życia publicznego. Bo w nim trzeba mieć grubą skórę i przyjmować na klatę nawet brutalne obelgi, a nie mazać się jak nadwrażliwa nastolatka. Piszę to jako publicysta, który gdyby miał dostawać 10 groszy za każdą skierowaną pod swoim adresem obelgę, byłby już dziś bardzo bogatym człowiekiem. Warto też przypomnieć, że wspomniany Stanisław August, bez wątpienia jeden z najbardziej hejtowanych (i często niesprawiedliwie ocenianych) polskich polityków na ten hejt się nie skarżył, a jego autorów nie próbował ścigać.

Nie jest też niczym wyjątkowym hejt wobec osób całkowicie prywatnych. Owszem, nowe jest jego umasowienie za sprawą internetu. Dziś za sprawą jednego wpisu na portalu społecznościowym można się stać obiektem kpin setek tysięcy ludzi. To jednak różnica tylko w skali, ale nie treści. Ci internetowi hejterzy są w 99 procentach anonimowi. Pytanie, co jest bardziej dotkliwe: sto tysięcy hejterskich wpisów od anonimów, których nigdy nie spotka się w cztery oczy czy – wariant z przeszłości – ostracyzm i niechęć w ograniczonym gronie realnych sąsiadów i mieszkańców tej samej dzielnicy czy miasteczka.

Powiedzmy sobie szczerze: lamenty nad hejtem to przeważnie realizacja lewicowej agendy, a w niektórych przypadkach świadectwo zniewieścienia elit, których członkowie lecą na skargę do mediów, bo ktoś gdzieś napisał o nich coś brzydkiego. Dajmy sobie spokój z tym wydumanym problemem i zajmijmy się problemami realnymi.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych