Droga na zatracenie. Nie przewidziałem, że mój długi marsz jednak się nie skończył, ale moja działalność publiczna - być może właśnie tak

YT
YT

Długi to był marsz i w dużej mierze samotny. Dawni koledzy gdzieś zniknęli, niektórych pochłonęły obowiązki, inni przeszli do PR zarabiać duże pieniądze u boku tych, których działalność kiedyś opisywali, jeszcze inni na wszelki wypadek zrobili krok wstecz. Widziałem to – bolało jak cholera. Myślałem o tym, że może nie wiedzieli, a może po prostu zapomnieli, że wziąłem na siebie całą siłę uderzenia w potężnej prowokacji wymierzonej przeciwko Komisji Weryfikacyjnej WSI, w której to nie ja byłem głównym celem. Gdybym w roku 2008 dał prokuratorom, czego chcieli, choćby na bazie nieprawdy, nie miałbym większości kłopotów, które miałem - ale wówczas mieliby je inni. Próbowano mnie złamać, zrobiono analizę psychologiczną uznając, że przy ciągłej presji, wywieranej na mnie i rodzinie, prędzej czy później powiem co trzeba. Mając do wyboru podłość lub śmierć wybrałem tę drugą, nie przewidując w tamtym czasie, że samobójczą próbą zniweczę plan wymuszenia na mnie kłamliwych zeznań. Od tego momentu prowokatorzy i pomysłodawcy intrygi zrozumieli, że Komisja Weryfikacyjna WSI jest już poza ich zasięgiem. Pozostało im ratować twarz i udowodnić, że tak wielkie środki i tak wielka operacja nie została przeprowadzona do czegoś, co nie miało miejsca i że jakieś przestępstwo jednak było. Od tego momentu, na całe siedem długich lat, pozostałem sam, jako wyłączny cel prowokatorów – i szedłem dalej swoistą drogą na zatracenie. I tak aż do 16 grudnia, do dnia, w którym nastąpił cud – wyroku uniewinniającego w starciu, w którym po drugiej stronie barykady stał prezydent i służby tajne, nie umiem określić inaczej. Był to zarazem najtrudniejszy i najpiękniejszy dzień mojego życia. Dzień, w którym jak sądziłem, coś się kończy i coś zarazem zaczyna. Nie przewidziałem, że mój długi marsz jednak się nie skończył, ale moja działalność publiczna – być może właśnie tak. Na jej końcu pewnego rodzaju paradoksem, niczym smutny chichot historii, było spostrzeżenie, że pracę moją najmocniej „docenił” nie kto inny, jak właśnie Bronisław Komorowski. Docenił w sposób specyficzny, mówiąc dla Radia RMF, że ta „kłamliwa książka” bardzo zaszkodziła mu w kampanii wyborczej. Książka nie jest kłamliwa, wprost przeciwnie, zawiera wyłącznie fakty i jeśli dojdzie do mojego procesu z Bronisławem Komorowskim, bez trudu to udowodnię. Rozumiem jednak, że po ostatnich medialnych atakach nie musi to mieć i pewnie dziś już nie ma większego znaczenia. Jest jak jest. Na dziś nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w dobie takich oskarżeń powinienem kończyć awizowane książki o księdzu Stanisławie Małkowskim, nieznanych okolicznościach życia i śmierci Andrzeja Leppera i jeszcze jedną, dla mnie najważniejsza, czy też zebrane fakty powinienem przekazać innemu autorowi, by opinii publicznej przekazał je po swojemu - mam przecież na tyle samoświadomości, by rozumieć, że moja wiarygodność w oczach wielu ucierpiała potężnie. Inną sprawą jest świadomość, że forma i czas ataku nie są przypadkowe. Miałem zostać zniszczony sądownie – nie udało się, miałem zapowiedziałem złożenie kolejnych wniosków dotyczących przestępstw Bronisława Komorowskiego (przestępstw autentycznych, nie powstałych z inspiracji Mc Leana) - jakie to ma dziś znaczenie? Takich jak ja i stokroć ważniejszych podobny „walec” niszczył już wiele razy. Najpierw osaczyć, spróbować odebrać wiarygodność, spowodować, by człowiek pozostał sam – a potem dobić. Niech i tak będzie - o pardon nie prosiłem nigdy, nie poproszę i tym razem. W tym zawodzie już tak jest, że jeśli tracisz wiarygodność, wszystko jedno, czy kierowałeś się dobrymi intencjami czy nie – to już cię nie ma.

Swoją drogę zapewne zakończę tak jak zacząłem, w dużej dozie osamotnienia, ale przejdę ja do końca, z przekonaniem, że choćby przeciwko tobie sprzysięgło się sto diabłów, nigdy, przenigdy, milion razy nigdy nie wolno się poddawać. Na koniec pragnę podziękować wszystkim ludziom dobrej woli, którzy przeszli ze mną całą tę trudną drogę i poprosić o wybaczenie tych, którzy czują się rozczarowani jej obecnym, zapewne jednym z końcowych, etapem. Być może warto było ją przejść tylko po to, by doświadczyć tak wiele ludzkiej bezinteresownej życzliwości i dobroci. Jej wspomnienie będzie prawdopodobnie jedyną dobrą rzeczą, jaka mi pozostanie w najbliższym - i może nie tylko w najbliższym - czasie.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.