"Nic personalnego." Polemika z tekstem Krzysztofa Kłopotowskiego

Rys. A. Krauze
Rys. A. Krauze

Słowa płyną rzeką, a sens kapie kroplami

— pisał przy takiej okazji ksiądz Benedykt Chmielowski. Albo inaczej – napisane tak, by wyrobić normę, a w istocie niewiele powiedzieć. Jednak nieprawdą jest, że demonstrując poglądy bardzo oględnie zdobywamy dwa razy więcej zwolenników.

Raczej gubimy tę część, która – gdybyśmy się opowiedzieli jasno – byłaby z nami. To jest, moim zdaniem, przypadek materiału „Pięć pereł mądrości dla Prawa i Sprawiedliwości” Krzysztofa Kłopotowskiego.

Kłopotowski pisze żartobliwie: ”Watahy barbarzyńców stoją u bram Zachodu, wcześniej przybyłe są już z nami w środku …Czyż Polska ma się zamknąć w Okopach św. Trójcy?” Widać, że nasz kolega bywa w Stanach Zjednoczonych, ale nie w zachodniej Europie, we Francji czy w Wielkiej Brytanii, gdzie lęk społeczny po ostatnich zamachach w metrze na stacji Leytonstone, i w Paryżu jest tak wysoki, że nawet lewak Francois Hollande i bardzo umiarkowany konserwatysta David Cameron podejmują decyzje, o które jeszcze parę miesięcy temu sami by się nie podejrzewali. Choć ostatnia masakra w San Bernardino, dokonana przez islamskich terrorystów, jednak zmienia społeczną ocenę poziomu bezpieczeństwa mieszkańców i w Ameryce. Czy ten ostatni zamach nie obudził w  KK podejrzenia, że „watahy barbarzyńców” stoją nie tylko u bram Europy, ale i Ameryki, zdobyły już światowe przyczółki, infiltrują społeczeństwa i dawno minął czas na dowcipy?

Podobne żarty nie śmieszą nie tylko dlatego, że nie są zabawne, ale i dlatego, że ludzie rzadko mają tendencję do  dowcipkowania z wojen, katastrof kolejowych i lotniczych, i terrorystycznych zamachów. Już 200 lat temu Edmund Burke w swoich „Rozważaniach o Rewolucji we Francji” dostrzegł, że lewica ma kiepski kontakt z rzeczywistością, żyje w światach paralelnych, utopijnych, które sama tworzy i w które wierzy a, co gorsza, to siłą to sposobem skłania narody do przyjęcia ich za swoje. Tekst KK jest takiego ewangelizowania klasycznym przykładem.

A więc najpierw zadaje pytanie Jasia z księżyca:

Czy mamy tworzyć katolickie państwo narodu polskiego, rozluźniając więzi ze zmurszałą Europą Zachodnią? Według założenia: Zachód ulegnie islamowi, a my oprzemy się o chrześcijaństwo. Nawet dla ateistów lepsze to niż świat, który ścina im głowy.

I konstatuje:

Ta tragiczna wizja wydaje się szalona. A jest niewykluczona, lecz niepożądana / cokolwiek to może znaczyć, E.K-A/. Próbujmy ocalić sobie tyle wolności, ile można w tych trudnych warunkach.

Wolności? A nie bezpieczeństwa? Opowiedzenie się po stronie wolności w  trwającym co najmniej od czasów Rewolucji Francuskiej dylemacie lewicy i prawicy mówi jasno, po której stronie KK stoi, i że nie jest to bezpieczeństwo. A już analiza ostatniego filmu o Bondzie, „Spectre”, to nic innego jak nawijanie makaronu na uszy. Jako krytyk z długoletnim stażem, który obserwuje bondowski serial od dziesiątków lat, wiem, że wciąż – jak za czasów Fleminga, Seana Connery i Pierce’a Brosnana - dominuje tam kultura macho, cały słynny nurt brytyjskiej powieści szpiegowskiej dokładnie mieści się w tym trendzie. A paskudnego Daniela Craiga, który do czasów „bonda” był w brytyjskim kinie „charakterystycznym”, i niechby tak zostało, wybrano zamiast przystojniaka Clive’a Owena tylko dlatego, że jest bardziej sprawny fizycznie, a producentom zależało na dociśnięciu pedału przemocy i seksu, bo dotychczasowa formuła „bonda” nie mogła już konkurować ze współczesną filmową sensacją. I opowiadanie o „Spectre” w kontekście gendryzmu i „queer studies” to aberracja, mdłe poetyzowanie, które z inwazją muzułmańską na Europę ma tyle wspólnego co demokracja na Planecie Alderaam z „Gwiezdnych wojen” z prawdziwą demokracją. Albo zachodnioeuropejska z „liberalną demokracją”, którą ostatnio lansuje Piotr Stasiński i inni mądrale z „Gazety Wyborczej”. Chyba że zgodzimy się na konwencję - „śledź z czekoladą, wszystko jest jadalne”.

Kolejny wątek to „tęcza tolerancji”.

Tęcza na pl. Zbawiciela mogła stać się symbolem Unii Europejskiej, bo została zamówiona na prezydencję polską w Radzie UE i ustawiona … w Brukseli. Po przeniesieniu do Warszawy wieloznaczny symbol fanatycy uznali za promocję homoseksualnej deprawacji, gdy liberalna lewica za symbol wolności.

A jakże! Od lat mieszkam w jednej ze światowych stolic gejostwa, w Brighton, i przynajmniej od 25 lat „tęcza” uznawana jest za jego symbol! Więc to, co KK pisze, to nadużycie, w dodatku z podejrzanego autoramentu supozycji wyciąga on jeszcze bardziej ryzykowne wnioski :

Należało iść tym tropem, który HGW sama wskazała. To znak pokoju, który Bóg według Biblii zesłał rodzajowi ludzkiemu po potopie. Ale wyśmiali ją zacietrzewieni ludzie na prawicy.

Owszem, bo ta plastykowa tandeta, to nie żaden „znak pokoju”, ale „topór wojenny”, wykopany przez HGW w wojnie przeciw warszawiakom! Symbol jej arogancji i nieliczenia się z mieszkańcami stolicy, których powinna słuchać, i którym powinna służyć. A koncept postawienia tęczy w Warszawie, żeby spodobać się lewakom z „New York Timesa” w Nowym Jorku, uważam za skrajne tchórzostwo i konformizm.

Bo dobrą prasę za granica winniśmy zdobywać nie przez serwilizm i rezygnację z naszych wartości, ale np. presję na prezydenta, panią premier i szefa PiS, aby organizowali konferencje prasowe dla korpusu dziennikarzy zagranicznych akredytowanych w Warszawie, by wyjaśniać im – i bez pośrednictwa „GW” i TVN24 – kolejne przedsięwzięcia. A już pomysł naszego kolegi, aby „w uzgodnieniu z aktorką Julitą Wójcik umieścić na placu parę zwierząt ocalałych przez Noego, by włączyć tęczę w tradycję judeo-chrześcijańską”, to już czysty odlot! Panie Krzysztofie, co się stało z pana kiedyś interesującymi wywodami, nie walczącymi jednak z takimi zasadami jak istnienie czasoprzestrzeni, systemu kopernikańskiego czy grawitacja. Przez 12 lat sąsiadowaliśmy na łamach tygodnika, a potem miesięcznika „Film”, pan swoje korespondencje z Nowego Jorku, ja korespondencje z Londynu, i czytałam je z zaciekawieniem. Dziś z wielu pana materiałów toną w oparach absurdu, to znów trącą konformizmem, jakieś łaszenie się to do jednej, to do drugiej strony politycznego konfliktu – że zmilczę ostatnią książkę „Geniusz Zydów…”, bo mogłabym zapędzić się za daleko. Oczywiście, można wybrać postawę „siedzę okrakiem na barykadzie”, ale wtedy nie można drapować się w szaty mędrca i duchowego przewodnika narodu.

Dalej, stwierdzenie, że „kościół zniszczył gnozę w II i III wieku po Chrystusie, gdyż była za trudna dla wiernych”, to kolejne wyprowadzanie czytelników w pole. Bo po pierwsze, nie zniszczył, skoro wciąż się o tym mówi, powstają książki i filmy jak „Kod da Vinci” , jest podobno nawet lider ruchu, Jerzy Prokopiuk. A KK publicznie chwali gnozę pod niebiosy i twierdzi, że chrześcijaństwo jest dla maluczkich i ubogich duchem, a gnoza „dla wąskiej grupy intelektualistów….”. A po drugie – wydaje się, że fakt ten uszedł uwagi naszego kolegi – gnoza została uznana przez Kościół jako herezja! I to wcale nie dlatego, że była tak wysoce skomplikowana intelektualnie, aby nie można było jej zrozumieć – jakieś klechdy i mity - lecz dlatego, że godziła w podstawowe dogmaty chrześcijaństwa. Dziś przesunęła się wyrażnie w stronę kultury masowej, ale nie jest przez to mniej grożna, bo zamiast wąskich grup indoktrynuje i robi wodę z mózgu masom.

Najkrócej mówiąc: gnoza, to system religijny, który zrodził się u schyłku starożytności, i którego pewne elementy przeniknęły do chrześcijaństwa. Znaczy po grecku „wiedza”, w tym przypadku wiedza duchowa, potrzebna do zbawienia duszy. Ma pochodzić z objawienia, przekazywanego wyłącznie wybranym i opiera się na bardzo rozbudowanej mitologii, która przypomina dzisiejsza powieść fantasy, np. w wydaniu Ursuli LeGuin. Ciekawa w gnozie jest fascynacja dwoistościami – wszystko, o czym myślimy, co robimy ma swój pozytywny, dobry, ale i negatywny, zły aspekt. Zycie i śmierć, miłość – nienawiść, szczęście – nieszczęście, podbijamy narody i bronimy swojego kraju, eksploatujemy surowce, ale i niszczymy środowisko, zabijamy zwierzęta, ale i mamy z nich pożytek – czynimy wiele zła, ale czujemy się usprawiedliwieni, bo to prowadzi do wyższych celów. Gnoza jest wyczulona na zło świata, a nie umiejąc sobie wytłumaczyć żródła jego pochodzenia, doszła do wniosku, że w kosmosie istnieją dwie przeciwstawne siły: to co boskie, dobre, duchowe i to co ludzkie, materialne, złe. Ale stwórcą świata nie jest dobry Bóg, ale zły demiurg, a człowiek to stworzenie przypadkowe i nieudane. Gnostycy czerpali pełnymi garściami z nauki Chrystusa, którego jednak interpretowali po swojemu – Zbawiciela od  zła materii, przeciwnika owego demiurga. No i słynna ewangelia św. Tomasza. Jeśli ktoś lubi Ursule LeGuin, proszę bardzo, ale po co zaraz mieszać fikcję literacką z religią chrześcijańską? Gnoza, to taki New Age starożytności, dziś umysłowa akrobacja uprawiana przez paru intelektualistów. Kościół nie zniszczył gnozy ani w II, ani w II wieku po Chrystusie, cały czas pałęta się gdzieś na marginesie religii alternatywnych - ale nie dlatego, że „była za trudna dla wiernych”, ale dlatego, że została uznana za herezję. Jednak dziś w nihilistycznej, dekadenckiej, post-religijnej Europie przeżywa ona swoisty renesans. Klasyczny przykład znanego porzekadła „natura nie znosi próżni”. Wciąż jest zapotrzebowanie na „ produkty duchowe”, które dziś próbuje dostarczać m.in. New Age i gnoza. W Polsce rodzajem lidera jest podobno Jerzy Prokopiuk. KK pisze: ”Dopiero w latach 1940 odkryto zbiór ewangelii gnostyckich w Nag Hammedi w Egipcie. Wyłonił się z nich całkiem inny obraz nauczania Chrystusa. W samą porę, by odnowić słabnące chrześcijaństwo, jeśli skorzystamy z tej szansy”. Ale z „Kodu da Vinci” Dona Browna wyłonił się jeszcze inny obraz nauczania Chrystusa – może i tę interpretację weżmiemy pod uwagę, chcąc ratować chrześcijaństwo? A skarby ducha i intelektu New Age’u? Czy KK, bywając Stanach Zjednoczonych nie widzi spustoszenia, jakie na Zachodzie poczynił New Age – bo ja w Wielkiej Brytanii spotykam się z tym na co dzień. Dodawać przecinkowca cholery do pałeczek tlenowych Yarsinia pestis dżumy? W imię czego – herezji z II i III wieku, odzwierciedlającej stan umysłów i system rozumowania ludzi – także filozofów – sprzed dwóch tysięcy lat, który jak wiadomo, choćby z rewelacyjnej „Jesieni Średniowiecza” Huizing jednak mocno różnił się od dzisiejszego? Dlaczego przetrwało „Państwo” Platona, „Polityka” Arystotelesa, i wciąż powołujemy się na ich definicje państwa, demokracji, dobrych i złych polityków, a gnozę przemyca się chyłkiem w liberalno-lewicowej papce mass culture’owej? Gdyby Kłopotowski powołał się na gnozę jako pierwowzór powieści fantasy, można by to zrozumieć, ale jako „propozycja na uzdrowienie słabnącego chrześcijaństwa”, to po prostu odlot i przepraszam, wielkie głupstwo!

Podobnie rzecz się ma z błąkaniem się po spuściźnie Carla Gustawa Junga, psychiatry i, a jakże, gnostyka. Wprowadził do obiegu medyczno – społecznego pojecie kompleksu, podświadomości zbiorowej oraz archetypu, które odegrały ważną, choć czasem kontrowersyjną rolę w psychiatrii oraz nauce o kulturze i społeczeństwie. Ale już twierdzenie, że Jung miał wpływ na Felliniego, to kolejna dowolność - chyba, że zgodzimy się, że wszystko można porównać ze wszystkim. Bo ja myślę, że na Felliniego wielki wpływ miał Zygmunt Freud i jego teoria podświadomości – i chyba mam więcej dowodów na potwierdzenie tej tezy. I teraz – Jung wiele podróżował: Afryka Północna, Kenia, Nowy Meksyk, Indie i razem z Richardem Wilhelmem i Heinrichem Zimmerem podjął studia nad psychologia, filozofiami i religiami Wschodu. Pisał komentarze do wielkich systemów filozoficznych Indii, Chin i Japonii, m.in. Komentarz psychologiczny do Tybetańskiej Księgi Wielkiego Wyzwolenia, Joga i Zachód”. I to dzieło i inne mu podobne znalazły wówczas wdzięcznych odbiorców pośród niektórych naukowców i artystów, a w kilka dekad póżniej – w zainteresowaniach Wschodem Flower Power Generation. A dziś zbłądziły pod strzechy i pojawiają się w postaci lekcji „hata joga express”, albo „seansu oświecenia w porze lunchowej”. Dziś Zachód odcina się od swoich chrześcijańskich korzeni, i – z ignorancji, inercji, braku czasu i ochoty na poszukiwania – zwraca się w stronę buddyzmu, hinduizmu, animizmu, a także do gnozy. Czy kolega Kłopotowski nie zachłysnął się aby za mocno tym, co nie-nasze? A to geniusz Żydów, to znów wybitnie utalentowany naród niemiecki – oczywiście w opozycji do polskiej durnoty – to znów „gnoza jako ratunek dla chrześcijaństwa”. Wygląda to jakby związek naszego kolegi z chrześcijaństwem mocno osłabł I teraz - podobnie jak wyjałowione duchowo społeczeństwa Zachodu - gorączkowo szuka apteczki pierwszej pomocy. Ale jest to desperacki ruch człowieka zagubionego, a nie mędrca, który jest w stanie wyznaczać nowe drogi.
Ciekawe, że nawiązując do Junga, najczęściej sięga po jego odniesienia do religii Zachodu, gdzie ton nadaje problem zła i jego stosunek do chrześcijańskiej idei Boga jako Najwyższego Dobra, co kwestionuje. A najważniejsze z tych pism powstały w latach II wojny oraz tuż po jej zakończeniu. To właśnie wtedy Jung napisał „Próbę psychologicznej interpretacji dogmatu o Trójcy św. Odpowiedź Hiobowi”. Ale, przyznajmy, doświadczenia, które go inspirowały były skrajne – sięganie po nie dziś wydaje się kolejną droga do nikąd. Czwórca – Trójca plus Zły, jako symbol pełni psychicznej, to nie tylko bluźnierstwo, to sygnał bezradności. I, wbrew temu co pisze KK, wcale nie rozwiązuje problemu obecności zła w naturze ludzkiej. I nie jest „składnikiem wszechobecnego Boga prócz miłości” / cokolwiek by to miało znaczyć, EK-A/, bo dogmat chrześcijański uznaje, że jest Trójca, a nie Czwórca, że dusza człowieka jest polem odwiecznej walki między Złem i Dobrem, ale że to Bóg jest Najwyższym Dobrem, i że idąc za Nim pokonujemy to Zło. „Obcowanie z myślą Junga ułatwi nam wypracowanie własnego podejścia do wielu problemów obecnego świata. Zamiast naśladować Zachód możemy wybijać się na niezawisłość /?!/. W pewnych warunkach może to sprawić odzyskanie wiary /?!/. Tylko nie można liczyć na masowe >nawrócenia< artystów /?!/ Możliwa jest współpraca z katolikami na gruncie chrześcijaństwa jako formy kultury /?!/. Gnoza nie nadaje się dla każdego Polaka czy inteligenta / co za ulga!/. Ale mądra władza dojrzy jej potencjał i poprze próby wcielenia z życie w wąskich środowiskach”. Yeah, right, , ale w rzeczywistości alternatywnej, zresztą lewicowo – liberalnej.

Wygląda to jakby KK naczytał się jakichś dość przypadkowo wybranych dzieł, i notował wszystkie luźne myśli, które mu przychodziły do głowy. Ale żadnego tu  porządku ani ładu. Bo ład myśli powstaje kiedy ma się jakiś punkt odniesienia, porównania, zestawia jakieś wartości z innymi, mniej więcej podobnego ciężaru gatunkowego. Chrześcijaństwo i gnoza, a zwłaszcza gnoza jako „ratunek dla słabego chrześcijaństwa, takimi nie są. Powstaje rodzaj, powiedzmy elegancko, joyce’owskiego „strumienia świadomości”, a mniej elegancko „sałaty słownej”, z której nic nie wynika. „Perły mądrości dla Prawa i Sprawiedliwości”, a pośród nich sugestia, aby „uznać gnostycyzm za formę chrześcijaństwa dla sceptyków i popierać w kulturze obok form tradycyjnych”?

Co to jest za propozycja, i dla kogo? Panie Krzysztofie, to nothing personal, nic osobistego, po prostu ten typ pisania uważam za intelektualną masturbację – bo nie podejrzewam tu szkodnictwa społecznego. Choć czy to można wykluczyć?

TEKST UKAZAŁ SIĘ NA STRONIE SDP.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych