Historia Simona Mola, najsłynniejszego uchodźcy III RP, dowodzi, że państwo polskie dając mu azyl nie potrafiło zweryfikować jego przeszłości. Eksperyment multikulti obarczony jest zaś ryzykiem. Czy wyciągnęliśmy wnioski z tej lekcji?
Kiedy w styczniu 2007 okazało się, że Kameruńczyk Simon Mol świadomie zaraził wirusem HIV co najmniej kilkanaście kobiet, dla wielu był to szok. Przez lata budowano jego legendę, stał się guru środowisk antyrasistowskich, a „GW ” pisała, że jest przykładem tego, jak wiele uchodźcy mogą dać Polsce. Mol pouczał Polaków, że muszą zapomnieć o ksenofobii i protestował, gdy w debacie publicznej pojawiło się twierdzenie, że Polska powinna unikać błędów Zachodu i świadomie prowadzić politykę imigracyjną.
Po wybuchu afery razem z Bertoldem Kittlem, wówczas tak jak ja dziennikarzem „Rzeczpospolitej ” postanowiliśmy sprawdzić przeszłość najbardziej znanego uchodźcy.
Dyrektor Biura do Spraw Cudzoziemców, z którym wtedy rozmawialiśmy, przejrzał jego akta i był pewien, że są znakomicie zweryfikowane i udokumentowane. Zaklinał się nawet, że w porównaniu z dokumentacją innych uchodźców, którzy dostali azyl, dossier Mola jest wręcz idealne. Poczułam wtedy, że w pewnych obszarach państwo funkcjonuje tylko teoretycznie.
Nie miałam wątpliwości, że Simon Mol wymyślił swe prześladowania w Afryce — przeczytałam historię jego życia, która wrzucił do internetu. Nic nie zgadzało się z raportami Amnesty International i innych organizacji.
Należało to udowodnić, starannie prześwietlić każdy element jego rzekomo heroicznej przeszłości, Pojechaliśmy śladami Mola do Afryki. O tym, jak weryfikowaliśmy legendę najsłynniejszego uchodźcy w Polsce, piszę w ostatnim numerze „wSieci” w artykule „Lekcja Simona Mola”.
Skala kłamstw Mola okazała się niezwykła, zmyślił cała swą biografię. Występując o azyl Mol twierdził, ze jego odważne śledcze materiały o korupcji w rządzie wywołały wstrząs w Kamerunie i naraziły go na niebezpieczeństwo. Siedział w więzieniu, musiał uciekać z kraju.
Spotykając się z kolejnymi ludźmi w Kamerunie dotarliśmy w końcu do rodzinnego domu Mola — matka opowiedziała jego prawdziwy życiorys. Skończył zawodową szkołę elektryczną, potem poszedł do pracy w miejscowej rafinerii. Nie był dziennikarzem, czasem pisał listy do redakcji.
Nikt w Kamerunie nie słyszał o słynnym dziennikarzu Simonie Moleke Nje vel Simonie Molu, choć odszukaliśmy nawet dziennikarzy z nieistniejących już wówczas gazet, w których rzekomo pracował. Guru polskich lewicowych środowisk okazał się „feymanem” — tak w Kamerunie określa się oszusta, który wyjeżdża z kraju,, by zagranicą przybrać fałszywą tożsamość i żyć na koszt innych.
Jest idolem młodych ludzi w Kamerunie, marzących o łatwym życiu, najchętniej w Europie, bo — jak powiedziała mi kameruńska dziennikarka — uważają, że Biali powinni się podzielić swym bogactwem.
Podążając śladami Simona Mola przekonaliśmy się, jak fantastycznie funkcjonuje w Afryce cały mechanizm fabrykowania dokumentów, potrzebnych do skompletowania dossier uchodźcy. Można zdobyć wszystko, nawet oficjalne zaświadczenie od partii politycznej lub zamówić na swój temat artykuł w lokalnej gazecie.
Tymczasem w Polsce urzędnicy ze śmiertelną powagą traktują dokumenty, które warte są tyle, co papier.
Byłyśmy głupie, to prawda. Ale przecież dały się oszukać także instytucje państwowe
— powiedziała mi jedna z dziewczyn zarażonych przez Mola. Dlaczego Simon Mol je z premedytacją zarażał? Wiedział, że ma wirusa HIV, ale uprawiał seks wyłącznie bez zabezpieczenia, terroryzując partnerki argumentem, że jeśli żądają prezerwatywy, to oznacza, że są rasistkami.
Jeszcze w Polsce napisałam, że Mol mógł wierzyć, że w ten sposób „oddaje chorobę” innym. Wśród Afrykanów rozpowszechnione są praktyki szamańskie polegające na „leczeniu się ” z AIDS poprzez seks. Natychmiast doczekałam się riposty „GW ” — miałam wygłaszać nieprawdziwe sądy.
Ale i w tym wypadku „GW ” wykazała się niekompetencją. Przejechaliśmy Kamerun wzdłuż i wszerz, odwiedziliśmy Szpital Centralny w stolicy Yaounde, dotarliśmy do prowincjonalnych przychodni i zatopionych w buszu misji katolickich, a także do znanego marabouta czyli szamana. Byliśmy w słynnej w całej Afryce klinice „Esperanza”, w której wstrzykiwano pacjentom osocze krwi chorych na AIDS.
Nikt się nie dziwił przypadkowi Simona Mola. Takich jak on jest wielu, zasada jest prosta, gdy ktoś wie, że ma wirusa HIV, gorączkowo zmienia partnerów, chce pociągnąć za sobą innych do grobu. „Nikt nie chce umierać samotnie ”, słyszałam w Kamerunie.
Niezależnie od wykształcenia na AIDS patrzy się tu też przez pryzmat miejscowej kultury. Można jeździć mercedesem, świetnie mówić po angielsku i francusku ale i tak wierzyć, że choroba jest skutkiem rzucenia czarów, złego spojrzenia. Kuracja też powinna być magiczna. Na przykład poprzez seks i oddanie choroby innej osobie, co usiłują robić chorzy.
Wiara w magię jest powszechna — po śmierci Mola w kameruńskiej gazecie „The Post” napisano, że przyjechali tu biali dziennikarze, zadawali pytania, robili zdjęcia. Kiedy Mol umarł, stało się jasne, jak złowrogie były ich czary. Wstrząs. jaki wywołała afera Simona Mola w środowiskach, które wylansowały go w Polsce, wynikał z faktu, że kultura, w jakiej wyrósł, jest im kompletnie nieznana. Nie wiedzą o niej nic, choć z uporem twierdzą, że każda obca kultura przeniesiona na polski grunt może nas tylko wzbogacić.
Sprawa Simona Mola przypomniała mi się, gdy przeczytałam skierowany do prezydenta i rządu apel ludzi kultury, m.in Agnieszki Holland, o szybkie przyjmowanie uchodźców. Argumentowali, że Polska nie może być krajem homogenicznym i monokulturowym.
A na facebooku tzw „Obywateli Kultury”, walczących o zwiększenie liczby przyjmowanych uchodźców, pojawiło się pewne zdjęcie. Podpis głosi: Yannick z Kamerunu, absolwent informatyki, mówi po francusku, angielsku, hiszpańsku. Czasowo na greckiej wyspie Kos..
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/266594-historia-simona-mola-pokazuje-ze-eksperyment-multikulti-obarczony-jest-ryzykiem-czy-wyciagnelismy-wnioski-z-tej-lekcji