Jak było do przewidzenia – organ Michnika wstawił się za Bronisławem Komorowskim, który jedzie jutro do Berlina, aby oddać cześć Clausowi von Stauffenbergowi.
Osią tekstu jest to, że w Niemczech niemal wszyscy ważniejsi politycy „mają coś za uszami”.
Motłoch, mieszańcy, naród, który potrzebuje batoga, niewymagający - tak w listach Stauffenberg charakteryzował Polaków jesienią 1939 r.
— opisał na wstępie najważniejsze poglądy polityczne Stauffenberga publicysta „GW”.
A potem jest zdanie:
Tymczasem wśród najważniejszych polityków starszego pokolenia mniejszą lub większą brunatną plamę w życiorysie ma każdy.
I oczywiście jest to prawda. Ale zapytajmy wprost:
A co nas to obchodzi?
Problem z „umoczonymi” w nazizm Niemcami mają sami Niemcy. To było ich państwo, ich wybory polityczne, ich kanclerz. Nam dziś nic do tego. Nas powinno interesować to, że Stauffenberg był antypolskim rasistą, który postanowił zlikwidować tego, który zagrażał jego wizji przyszłości Wielkich Niemiec. Tej przyszłości, w której też nie było miejsca na państwo polskie. A jeśli już, to w kadłubkowej formie zależnej od Berlina.
Jeśli Niemcy chcą czcić Stauffenberga, to jest to ich sprawa. Nie mają wielu dobrych przykładów, więc na bezrybiu, to rasista i ksenofob Stauffenberg też ryba.
Przedstawiciel Rzeczypospolitej nie powinien brać udziału w dzieleniu z Niemcami ich pogmatwanej historii. A to z tego prostego powodu, że nasi sąsiedzi zaczynają wokół tej historii brzydko eksperymentować. Coraz więcej u naszego zachodniego sąsiada prób podzielenie się z nami swoimi zbrodniami.
To, że Amerykanie, czy Włosi używają sformułowania „polskie obozy zagłady” np. w odniesieniu do Auschwitz, to jest to karygodne, ale można złożyć to na karb typowego dla tych i wielu innych nacji lekceważenia innych. Ale jeśli używają tego sformułowania Niemcy, których ojcowie i dziadkowie mogli służyć w Auschwitz lub innych niemieckich obozach, to jest to już godna najwyższych kar sądowych potwarz. Bo to jest celowe działanie, z premedytacją.
I o to właśnie chodzi tym, którzy sprzeciwiają się wyjazdowi prezydenta do Berlina, o cały kontekst sytuacji wokół niemieckiej polityki historycznej.
Jeszcze o tezie publicysty z Czerskiej, jakoby Stauffenberg „przysłużył się Polsce” (i ponoć Europie, ale to oczywiście jazda obowiązkowa w „GW”).
To nieprawda. Jego zamach na Hitlera także był skierowany przeciwko Polsce, której nienawidził tak samo jak ten, którego nie udało mu się zabić. Nie wiemy, co by było, gdy zamach się powiódł. Możemy tylko gdybać. Jeśliby Stauffenbergowi powiódł się on, a następnie udałoby się spiskowcom wcielić w życie ich plan polityczny, to byłby to dla nas dramat. Nie mielibyśmy być może swojego państwa, lub byłby to kadłubek zależny od ojczyzny Stauffenberga.
Ale czy może dziwić, że publicyście „Wyborczej” nie zadrżała ręka, gdy pisał swój tekst? Raczej nie, bo w końcu ta formacja intelektualna ma dziedziczony problem z Polską.
Niedawno, bo przed drugą turą wyborów prezydenckich Michnik miał wygłosić apel z pogardliwym zdaniem:
Pewnie ten „polski motłoch” u Stauffenberga też jest im tak naprawdę obojętny…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/258561-gw-broni-udzialu-komorowskiego-w-upamietnieniu-stauffenberga-nie-przeszkadza-jej-rasizm-i-ksenofobia-niedoszlego-zabojcy-hitlera