Zlaicyzowana Francja ulega islamowi? Muzułmanie chcą przejąć kościoły. I snują wizję „wielokulturowych przestrzeni modlitewnych”...

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. interieur.gouv.fr
Fot. interieur.gouv.fr

Przewodniczący Francuskiej Rady Kultu Muzułmańskiego (CFCM) i wieloletni rektor Meczetu Paryskiego Dalil Boubakeur wziął w poniedziałek udział w pierwszej odsłonie „okrągłego stołu”, uruchomionego przez ministerstwo spraw wewnętrznych w Paryżu w celu „wzmocnienia więzi z muzułmanami”. Wykorzystał tą okazję do tego, by stawiać żądania. Domagał się, już po raz kolejny, „podwojenia liczby meczetów” nad Sekwaną.

Zdaniem Boubakeura muzułmanów we Francji jest coraz więcej i nie mają się oni gdzie modlić.

Te meczety i sale modlitewne, które mamy, nie są w stanie nas wszystkich pomieścić

— zaznaczył przewodniczący CFCM, organizacji złożonej z członków głównych francuskich federacji islamskich. Według niego potrzeba co najmniej dwa razy tyle meczetów, niż obecnie.

Co najmniej cztery, jeżeli nie pięć tysięcy

— podkreślił.

To w sumie nic nowego. Francuscy muzułmanie od lat walczą o zgodę na budowę kolejnych miejsc islamskiego kultu. I robią to coraz bardziej agresywnie. Tym razem jednak Boubakeur poszedł o krok dalej i stwierdził, że „w sumie można by z pustych kościołów zrobić meczety”.

To ten sam Bóg, podobne obrzędy. Muzułmanie i chrześcijanie mogą żyć razem

— zaznaczył w wywiadzie dla rozgłośni „Europe 1”.

Składając taką propozycję Boubakeur liczy na przychylność francuskich władz, bowiem wszystkie kościoły we Francji zbudowane przed 1905 r. (czyli chwili wejścia w życie ustawy o rygorystycznym rozdziale Kościoła od państwa) należą do francuskiego państwa. I to ono, teoretycznie, może decydować o tym, co się z nimi stanie.

Teoretycznie, bowiem ustawa stanowi, że powinny one być przeznaczone „wyłącznie dla kultu katolickiego”. Powinny, ale nie musza, biorąc pod uwagę, że wiele z nich świeci pustkami, a samorządy, które muszą je utrzymywać, często nie mają na to środków. Boubakeur gra także na niechęci francuskich elit politycznych, by nazywać rzeczy po imieniu. Wśród tychże elit pokutuje zwyczaj by dzielić islam na dwie części: radykalny i umiarkowany. Ta prosta dychotomia stanowi, że radykalny islam jest zły i tworzy zagrożenie, a ten umiarkowany jest dobry i należy się z nim układać. Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej. Islam jest jeden, ortodoksyjny, i zajmuje on coraz większy obszar przestrzeni publicznej.

Coraz więcej muzułmanek nosi nikab, zasłonę islamską zakrywającą ciało od stóp do głów, pozostawiając tylko oczy odsłonięte, w szkolnych stołówkach serwuje się mięso halal, pływalnie są w określonych godzinach zarezerwowane dla kobiet (mężczyźni nie maja wtedy do nich wstępu), w szpitalach dyżurują kobiety, by muzułmanki nie musiały być badane przez mężczyzn. Tyle elementów, które udowadniają, że to laickie, francuskie państwo dostosowuje się do muzułmanów, a nie ma odwrót. I nie ma to nic wspólnego z umiarkowaniem.

Mówić otwarcie o tym jednak nie można. Sprzeciw wobec przekształcenia kościołów w meczety wciąż jest jednak duży. Gdy stowarzyszenie islamskie chciało kupić kościół Saint-Eloi w Vierzon, katolicy weszli na barykady, muzułmanie wymyślili więc inną, sprytną koncepcję. O tym również mówił Boubakeur. Chodzi o dzielenie się miejscami kultu, tworzenie „wielokulturowych i wielowyznaniowych przestrzeni modlitewnych”. Ta koncepcja szczególnie podoba się lewicowym utopistom. I została już zrealizowana w podparyskim Bussy-Saint-Georges. Zbudowano tam świątynie buddyjską obok synagogi, kościoła protestanckiego i meczetu. Nad pokojem religijnym panuje burmistrz. Jest to swoisty synkretyzm, który wymaga, by symbole religijne były jak najmniej widoczne. Dlatego wszystkie cztery miejsca kultu są ich praktycznie pozbawione. Różnice są zniwelowane, panuje pełen relatywizm. Są to jednak wciąż cztery oddzielne świątynie. A muzułmanom marzy się, by wszystkie znalazły się w jednej przestrzeni.

„Meczet w piątek, synagoga w sobotę i kościół w niedzielę”. W Berlinie i Londynie mają niebawem powstać takie miejsca. W stolicy Niemiec na ruinach kościoła Św. Piotra ma ruszyć w 2016 r. budowa świątyni z trzema salami modlitewnymi, „po jednej dla każdej z głównych religii monoteistycznych”. Do tego powstanie „jedna wspólna sala, gdzie wierni będą mogli się wymieniać”. W Londynie pomysłodawcy projektu „Friday, Saturday, Sunday” wciąż zbierają środki na jego realizację. Efektem ma być dialog i porozumienie. To jednak tylko pobożne życzenie. Rzeczywistym efektem bowiem będzie uniformizacja, powstanie ogromnego supermarketu religii, w którym zatrą się różnice. Islam na tym tylko skorzysta, w końcu o to chodzi muzułmanom na Zachodzie, by uzyskać uznanie, równouprawnienie, zakotwiczyć się w społeczeństwie. Chrześcijaństwo na tym straci. Resztę znaczenia, które jeszcze posiada.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych