Miasto marzeń" to nieprawdopodobne chwile, które odmieniły życie wielu osób. POLECAMY

Trzeba marzyć, bo to właśnie marzenia zmieniają świat” – powiedziała Małgosia Kożuchowska rozpoczynając niezwykłe wydarzenie w jednym z rzymskich kościołów.

Ksiądz położył na chwilę swoją dłoń na nieruchomej ręce Tadeusza, tę, która nie raz dotykała dłoni Jana Pawła II. Wpatrzone w marmurową lśniącą płytę grobu oczy mężczyzny były pełne blasku. Niemal niezauważalnie poruszał ustami, szepcąc słowa, które słyszał tylko papież Jan Paweł II. Słowa noszone długo w sercu dziś materializowały się  w nadprzyrodzonej rzeczywistości, w której nie ma choroby ani umierania, cierpienia ani niesprawiedliwości, ludzi porzuconych i braku miłości – w świecie, w którym Jan Paweł II żyje.

Tak właśnie zostało spełnione marzenie Tadeusza Dobka, uwięzionego w ciele od ponad 40 lat mieszkańca Domu Pomocy Społecznej w Brańszczyku. Człowieka, który o sobie mówi, że jest szczęśliwy!

W taką właśnie rzeczywistość wprowadza nas Małgorzata Kożuchowska (aktorka) i Elżbieta Ruman (autorka książki i dziennikarka). Od dziesięciu lat pracują razem w programie „My Wy Oni”, pokazując setki niezwykłych historii. Miłość i nienawiść, umieranie i powrót do życia, zbrodnia i przebaczenie, a także cuda pozwalające dotykać innej rzeczywistości – to prawdziwe wydarzenia, w których aktorka i dziennikarka biorą udział.

Miasto marzeń” to nieprawdopodobne chwile, które odmieniły życie wielu osób. Książka przenosi czytelnika do Rzymu, Warszawy, Poznania, Brańszczyka, opisuje obrazy pokonywania lęku i przygodę wchodzenia w miejsca uważane za niedostępne. Osobiste rozmowy i nagłe zwroty akcji przykuwają uwagę i wciągają w świat, którego nie chce się opuszczać.

Poniżej fragment książki „Miasto marzeń”

ROZDZIAŁ 2

UPADEK

Borawe, 1962 rok

Tadek wracał ze szkoły, idąc skrajem drogi. Koledzy zostawili go już dawno – szedł zbyt wolno. Drobny, płowowłosy chłopiec od kilku tygodni nie czuł się najle-piej. Wcześniej żywy jak iskra, biegiem – na skróty przez pola – pokonywał drogę do szkoły w kilka minut. Dziś te kilkaset metrów ciągnęło się bez końca. Głębokie bruzdy miedzy, wzdłuż dość wysokiego już owsa, były jak progi nie do przekroczenia. Chaty Borawego piękniały w wiosennym słońcu – drewniane, otoczone rzędami malw, zapomniały już o mrozach, które przenikały do wewnątrz przez nieszczelne okna. Rodzinny dom Tadka był blisko, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Chłopiec usiadł przy kępie modraków i rozpłakał się. Zdjął tornister i wyciągnął się na piasku.

„Odpocznę chwilę i pójdę dalej” – pomyślał. Tym-czasem chór świerszczy ukołysał chłopca do snu, a majowy wiatr biedził się, żeby zdmuchnąć jego smu-tek.

2 maja 1962 roku w maleńkiej mazowieckiej wsi Borawe niewiele różnił się od poprzedniego dnia. 1 Maja – narodowe, robotnicze święto – nie cieszyło się szacunkiem rolników. Jak wieś długa narzekali, że w pole tego dnia wyjść nie wolno, że robota przerwana… Na szczęście partyjni sekretarze z pobliskiej Ostrołęki nie naciskali na dyrekcję szkoły, a więc dzieci nie musiały brać udziału w pierwszomajowym pochodzie. Nie było to zaniechanie – wieś była przedmiotem zainteresowania komunistycznych ideologów, jednak chłopi, którzy czuli się panami na swoich skrawkach ziemi, byli „elementem opornym”.

Tadek niewiele wiedział o świecie. Kończył piątą klasę szkoły podstawowej, lubił czytać, ale czasu wol-nego za wiele nie miał. Po lekcjach jak każde wiejskie dziecko pomagał rodzicom w gospodarstwie. Zresztą książek w domu nie było, tylko Biblia po babci. Czasem jakieś gazety, ale dla niego niewiele tam było do czytania.

Chłopak nie wyglądał na swoje 13 lat, drobną bu-dowę odziedziczył po tacie Franciszku, a włosy jak len i szaroniebieskie oczy – po mamie Mieczysławie. Był najstarszym dzieckiem, urodził się cztery lata po wojnie, 20 lipca 1949 roku. Rodzina mieszkała w starym drew-nianym domu, który przetrwał wojenną zawieruchę. Podłogi skrzypiały, dach ciągle wymagał reperacji, tylko gniazda jaskółek trzymały się pod nim nieźle. Jesienne deszcze chłostały strzechę ze złością, zima okrywała lodowatą ciszą – dopiero wiosna pozwalała na swobodny oddech, Franciszek ustawiał drabinę i łatał dziury.

Trzy lata po Tadku Miecia urodziła córeczkę – Hanię. Dziś dziewczynka była już w drugiej klasie. Ze szkoły wracała z koleżanką, spieszyła się, bo w domu czekała maleńka Dorotka. Trzecie dziecko było prezen-tem na ostatnie Boże Narodzenie – Dorotka urodziła się 22 grudnia, miała niecałe 5 miesięcy. Hania wiedziała, że mama na nią czeka, że wyjdzie na pole, do ojca, do-piero wtedy, gdy przy kołysce siądzie starsza siostra.

Głośna kłótnia gawronów wyrwała Tadka ze snu – ptaszyska walczyły o zdobycz tuż nad głową chłopca. Wstał z trudem. „Co się dzieje? Co z moimi nogami?” – przerażone myśli odbierały mu siły. Zmusił nogi do posłuszeństwa i powolnym krokiem doszedł do domu. – Jesteś wreszcie – powiedziała zaniepokojona ma-ma, zdejmując mu tornister z pleców. – Gdzie byłeś? Już godzinę temu skończyły się twoje lekcje… – Mamo – powiedział chłopak drżącym głosem, bolą mnie nogi, nie mogę chodzić.

Warszawa, sierpień 2007 roku

Strażnik otworzył przed nami szlaban, samochód szybko włączył się w typowy dla ulicy Woronicza korek do świateł. Małgosia prowadziła pewnie, ale widziałam, że jest wstrząśnięta. Reportaż o niewidomym panu Krzysztofie i rozmowa z jego przyjaciółmi w studiu była pełna emocji. Mężczyzna miał swoją firmę budowlaną, żonę i syna – kiedy nagle, siedząc przy biurku – przestał widzieć. Pogotowie przyjechało natychmiast, podejrzewano wylew, udar mózgu. Okazało się, że „tylko” stracił wzrok. Nieodwracalnie. To było siedem lat temu, załamał się i popadł w depresję.

– Kiedy wyjeżdżając na wakacje podziwiamy cuda natury nie myślimy o tym, że są ludzie, którzy widzą tylko… ciemność. Kiedy nie można nawet zobaczyć twarzy swojego dziecka – gorzkie słowa z początku reportażu jeszcze brzmiały w naszych uszach.

Pojechałam do Białegostoku, aby zrobić o nim ma-teriał na prośbę jego 18-letniego syna. Zadzwonił do redakcji i kompletnie mnie zaskoczył. – Mój tata jest wyjątkowy – powiedział. – Mimo że stracił wzrok, „trzęsie całym naszym osiedlem”. Organizuje spotkania, koncerty charytatywne, opiekuje się ludźmi, pomaga bezdomnym – zaprasza gwiazdy, niedawno był u nas pan Kryszak. Tata pomaga wielu ludziom, i nauczył się żyć zupełnie od nowa. Jest niewidomy, ale „widzi” lepiej niż my! Proszę przyjechać zrobić o nim program.

„Syn, który tak mówi o ojcu?” – pomyślałam. „Sa-mo to jest piękne…” I było warto uwierzyć temu nasto-latkowi. Choć życie Zbigniewa Krawczyka zmieniło się całkowicie, cierpiał wiele miesięcy zmagając się ze sobą, wygrał. Jest wzorem dla syna i nadzieją dla wielu.

Czy to możliwe, aby widzieć kiedy straciło się wzrok? Dostrzegać cierpiące i samotne dzieci, potrze-bujących opieki sąsiadów, a nawet pochylać się nad porzuconym kundlem…? Pan Zbyszek Krawczyk odkrył swoje „nowe oczy”.

– To naprawdę robi wrażenie – Małgosia spojrzała na mnie z uznaniem. – Kolejny program, który po prostu zwala z nóg, ale zwalając, daje skrzydła! Korek w Alejach Niepodległości unieruchomił nas na dobre. Dobrze, że z bufetu zabrałyśmy choć wodę mineralną. Upał w mieście, szczególnie o 17.15, jest trudny do zniesienia.

– To teraz historia, którą żyję od dwóch miesięcy – nie miałam jeszcze okazji opowiedzieć Małgosi o nowym przyjacielu. Ona ciągle w biegu, na planie „M jak Miłość” albo na próbie w teatrze, albo w jakimś innym miejscu. Jej pracoholizm był mocno udokumentowany. Nagranie do programu „My Wy Oni” to też niezłe szaleństwo – charakteryzacja, ustawienie świateł, pierwsze rozmowy z naszymi bohaterami, wreszcie wołam „akcja” i po godzinie wychodzimy skonane ze studia. I tak pełne wrażeń, że czasem trudno wrócić do rzeczywistości. Dziś Małgosia podwoziła mnie na spotkanie, więc chwile w samochodzie były „darowane”. – W czerwcu poznałam szczęśliwego człowieka… Małgosia spojrzała na mnie zaskoczona. – Nie żartuj! Gdzie jest taki? – W Domu Opieki Społecznej w Brań­szczyku – przyznałam bez oporu. – Wykończysz mnie – westchnęła aktorka… – Gadaj coś więcej!

Książkę można kupić wSklepiku

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych