Dlaczego mniejszość niemiecka chce upamiętnić Herberta Czaję? "To człowiek, który do końca życia nie zgadzał się na granicę na Odrze i Nysie". NASZ WYWIAD

fot. Deutscher Ostdienst: Herbert Czaja (z prawej) z byłym kanclerzem Helmutem Kohlem
fot. Deutscher Ostdienst: Herbert Czaja (z prawej) z byłym kanclerzem Helmutem Kohlem

Śląscy działacze mniejszości niemieckiej wystąpili z propozycją zainstalowania na budynku w Skoczowie, który należał przed wojną do rodziny Herberta Czai, tablicy upamiętniającego tego polityka.

Problem w tym, że Czaja do końca życia kwestionował powojenne granice Polski, co niewiele ma wspólnego z tzw. ideą pojednania. Na razie tablicy tej treści sprzeciwili się radni powiatu cieszyńskiego.

O próbie wrzucenia przez mniejszość niemiecką treści niemającej wiele wspólnego z prawdą historyczną rozmawiamy z historykiem dr. Andrzejem Krzystyniakiem, który negatywnie zaopiniował treść tablicy.

wPolityce.pl: Dlaczego negatywnie zaopiniował pan umieszczenie tablicy upamiętniającej Herberta Czaję?

Andrzej Krzystyniak: Podzielam w tej kwestii negatywną opinię Wojewódzkiego Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.Treść tablicy ma informować, iż osoba, której jest poświęcona zasłużyła się dla „procesu pojednania między Niemcami a ich wschodnimi sąsiadami”. Tymczasem nie widać u Czai niczego, co by wskazywało, że rzeczywiście zasłużył się temu procesowi. Ta tablica to jest jakiś żart. To człowiek, który do końca życia nie zgadzał się na granicę na Odrze i Nysie i twierdził, że Śląsk i całe ziemie zachodnie Polski mogą kiedyś jeszcze należeć do Niemiec. W Bundestagu, jako deputowany głosował przeciwko uznaniu granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Już samo to świadczy, że nie jest to osoba, która dążyła do pojednania. Mam w pamięci dowcip rysunkowy przedrukowany w latach 90. z niemieckiej gazety, który doskonale wizualizował ówczesne myślenie wypędzonych: „chcemy Sudetów, chcemy Śląska, chcemy Prus Wschodnich i Europy po Ural. A na końcu : chcemy pokoju.”

Dlaczego działaczom mniejszości niemieckiej tak bardzo zależy na upamiętnieniu tak kontrowersyjnej postaci?

Nie wiem. Może to jest przypadek, bo dom, na którym ma zawisnąć tablica, należał niegdyś do jego rodziny. Ale nie wiem, dlaczego zależy im na upamiętnieniu Czai, jako osoby, która dążyła do pojednania polsko-niemieckiego. To przecież nieprawda. Niektórzy mówią, że to rodzaj prowokacji.

Czy odnosi pan wrażenie, że Niemcy śląscy chcą wykorzystać fakt, że Czaja był znienawidzony przez komunistów, którzy wykorzystywali go jako straszak wobec Polaków?

Pomysłodawcy takiej treści tablicy chcą zanegować fakty historyczne, które były badane przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu (Czaja był podczas wojny członkiem nazistowskiej organizacji – przyp. red.). Nie mamy powodu, aby dziś podważać jej ustalenia. Gdybyśmy zaczęli negować ustalenia komisji, czy musielibyśmy dziś kwestionować wyroki skazujące zbrodniarzy wojennych, tylko dlatego, że skazywano ich w komunistycznej Polsce? Czy mamy np. zrehabilitować Rudolfa Hössa – komendanta obozu Auschwitz – tylko dlatego, że powiesili go komuniści? Swoją drogą Czaja był doskonałym prezentem dla komunistycznej propagandy przez cały okres PRL, nie musieli się zbytnio wysilać, wystarczyło cytować jego wypowiedzi.

Niepokojące są sygnały dochodzące ze Skoczowa, że działacze mniejszości niemieckiej mają posuwać się nawet do szantażu, że jeśli nie zawiśnie tablica z taką treścią, jakiej sobie życzą, to wyrzucą szkołę z tego budynku.

Nie potrafię potwierdzić tych informacji. Byłoby to jednak śmieszne i żałosne, gdyby ktoś w taki sposób próbował działać. Poza tym warto powiedzieć, że zdecydowana większość radnych powiatu cieszyńskiego opowiedziała się przeciwko honorowaniu w taki sposób Herberta Czai. Sygnał jest więc jednoznaczny.

Czy żądania takiej a nie innej treści tablicy przez działaczy mniejszościowych jest czymś w rodzaju „zwiadu bojem”? Gdy Polacy ustąpią, to wtedy posypią się kolejne tego typu żądania?

Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że coraz częściej mamy do czynienia z dziwną i niepokojącą interpretacją zdarzeń wokół czasów powojennych. Ta historia pokazywana jest jako wyrwana z całościowego kontekstu, zaczyna się de facto od 1945 r., od wkroczenia Armii czerwonej na Śląsk i inne tereny dzisiejszej Polski. A przecież wcześniej była okupacja niemiecka na polskiej części Śląska, była agresja niemiecka w 1939 r i trwająca pięć lat okupacja, która przyniosła miliony ofiar,straty materialne tak wielkie, że do dnia dzisiejszego nikt ich nie zdołał oszacować.Tymczasem widać coraz większą tendencję do obarczania Polski i Polaków za zbrodnie komunistyczne i zrównywania ofiar z katami, to jest już bardzo niepokojące.

Tego rodzaju tendencje do wyrywania historii z kontekstu do tej pory dotyczyło działaczy RAŚ. Niemcy śląscy też tak „skracają” historię?

Z tych wypowiedzi, które znam wynika, że rok 1945 pokazywany jest w oderwaniu od lat wcześniejszych, czy od odpowiedzialności za rozpętanie drugiej wojny światowej, która w końcu dotarła do Niemców.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych