Rowerzyści i biegacze, czyli o egoistach. "Obserwujemy zatrważający wzrost egoizmu. Tylko my jesteśmy ważni, tylko my się liczymy, choćby była nas garstka"

fot. facebook.com/warszawskamasakrytycza
fot. facebook.com/warszawskamasakrytycza

Ostatnia Masa Krytyczna w Warszawie się nie odbyła – ratusz wykazał się wyjątkową jak na siebie determinacją i nie zezwolił na jej zorganizowanie w mieście sparaliżowanym brakiem jednego z najbardziej obciążonych dotąd mostów. Odbędzie się za to Warszawski Półmaraton, któremu zaplanowano nową trasę. Organizatorzy beztrosko oznajmili, że nie będzie ona uciążliwa dla mieszkańców. To oczywiście bzdura – każda impreza, blokująca w Warszawie kilkadziesiąt ulic, szczególnie w centrum, na kilka godzin musi się obecnie skończyć totalnym paraliżem, nawet w weekend.

Niewtajemniczonym wyjaśniam, że Masa Krytyczna to przejazd dużej grupy rowerzystów, którzy teoretycznie chcą zwrócić uwagę władz miasta na problemy jeżdżących rowerami, a w praktyce ich jedynym celem jest złośliwe utrudnienie życia osobom poruszającym się samochodami. Dlatego właśnie impreza odbywa się w piątkowe późne popołudnie raz w miesiącu, kiedy może najbardziej zaszkodzić i najskuteczniej zatrzymać ruch samochodów.

Jak to bardzo często bywa, te wydarzenia – awantura o Masę Krytyczną i perturbacje wokół trasy półmaratonu – niemal niedostrzegane przez media zajęte kampanią prezydencką i uważane za lokalne, mówią nam bardzo wiele o stanie dzisiejszej Polski, o sposobie myślenia ludzi o dobru wspólnym i o metodach działania władzy.

Przede wszystkim pokazują, że władza w imię fanaberii niedużych grup gotowa jest poważnie utrudniać życie większości. To pokazuje, do jakiego stopnia wypaczeniu uległy podstawowe zasady demokracji w jej właściwym znaczeniu, gdzie tolerancja dla upodobań mniejszości (tolerare znaczy, przypomnijmy, znosić, a nie radośnie akceptować) zmieniły się w przyznawanie im coraz większych uprawnień kosztem większości. Tolerancja we właściwym sensie tego słowa oznaczała tylko tyle, że mniejszości miały unikać tyranizowania przez większość, nie zaś, że miały wyznaczać jej kierunek lub zasady. To absurd. Sprawa jest tym bardziej znacząca, że w podanych przeze mnie przykładach nie mówimy o sprawach zasadniczych, o niezbędnych i istotnych dla egzystencji kwestiach, ale właśnie o fanaberiach małych grupek. To samo, choć w nieco innej skali, dotyczy choćby związków partnerskich. I one nie są niezbędne ani konieczne – są promowane z całkiem innych powodów.

Masa Krytyczna, mająca na celu utrudnianie ludziom życia, nie jest dla życia społecznego – wbrew swojej nazwie – krytyczna. W żadnym razie nie powinna mieć pierwszeństwa przed normalnym funkcjonowaniem niezaangażowanych w nią ludzi, jeśli może je utrudnić. Jednak ten rowerowy przejazd i tak ma pierwszeństwo przed wszelkiego rodzaju masowymi imprezami sportowymi, o ile te odbywałyby się kosztem większości. Chcąc nie chcąc, musimy bowiem godzić się na uciążliwości wywoływane przez te działania, które mają na celu realizację demokratycznych uprawnień. Należą do nich wszelkiego rodzaju uroczystości (w tym religijne) czy demonstracje polityczne. Masa Krytyczna do nich nie należy, jednak – przynajmniej w warstwie deklaratywnej – ma na celu skłonienie lokalnych władz do określonych działań. Choćby symbolicznie zatem dotyka spraw publicznych.

Półmaraton, maraton czy inny bieg to już czysta rozrywka. Coś, co równie dobrze mogłoby się nie odbyć lub odbyć w całkiem innym miejscu bez żadnego uszczerbku dla praw obywateli. Z tego punktu widzenia organizowanie podobnych imprez w i tak zakorkowanym, zatłoczonym mieście, pozbawionym jednej z najważniejszych przepraw, to jawne lekceważenie potrzeb większości. Lekceważenie, które przejawia się dodatkowo w chaosie, dezorganizacji, bezradności policji i kompletnym pomijaniu potrzeb zwykłych mieszkańców, które towarzyszą w zasadzie każdej imprezie masowej w polskich warunkach. To pochodna stanu państwa jako takiego i jego stosunku do obywateli.

Druga rzecz, którą obserwujemy przy okazji Masy Krytycznej i sprawy biegów masowych, to niepokojący, może nawet zatrważający wzrost egoizmu. Tylko my jesteśmy ważni, tylko my się liczymy, choćby była nas garstka. Tak właśnie zachowali się organizatorzy rowerowego przejazdu, którzy nie uznali za stosowne zrezygnować z niego choćby raz, mimo szczególnie trudnej sytuacji w mieście. Tak samo zachowują się fanatycy biegania, otwarcie lekceważąc potrzeby niebiegających. Powie ktoś, że ci niebiegający też wykazują się egoizmem, nie ma tu jednak znaku równości. Po pierwsze – jest ich większość; po drugie – poruszanie się po mieście nie jest żadnym dodatkiem, fanaberią, zabawą, ale prawem mieszkańców. Bieganie po mieście albo blokowanie jego ulic masowym przejazdem rowerowym do tej kategorii w żadnym razie nie należy – to igraszka. Ostentacyjny, wręcz dumny z siebie egoizm poszczególnych grup w ostatnim czasie dawał o sobie znać przy wielu okazjach. Rządzący próbowali na nim umiejętnie grać. Pojawiał się przy okazji protestu lekarzy, nauczycieli, górników, rolników, frankowiczów. W każdym niemal przypadku odzywał się albo po stronie protestujących, albo po stronie publiczności. Przypomnijmy sobie pełne pogardy komentarze do rolniczego protestu w stolicy. I nie chodzi o to, czy postulaty rolników były słuszne czy niesłuszne, ale o to, że wielkomiejska publiczność (nierzadko ta, która jest gotowa egoistycznie zablokować miasto, byle pobiegać sobie po ulicach) wykazała się apriorycznym brakiem zrozumienia i z góry skreśliła wszystkie rolnicze postulaty jako absurdalne oraz skrajnie roszczeniowe, nawet ich nie słuchając.

Walczą więc z sobą partyjki drobnych interesików. Interes publiczny w swoim podstawowym znaczeniu dawno już nie odgrywa żadnej roli. Dajcie nam, bo my jesteśmy ważniejsi, a skąd weźmiecie, komu zabierzecie, kto na tym ucierpi – to już nas nie interesuje. Ta atrofia myślenia w kategoriach dobra publicznego, niezdolność do tworzenia oczywistych hierarchii ważności, nie jest oczywiście jedynie polskim zjawiskiem, ale w naszych warunkach jest i szczególnie nasilona, i szczególnie groźna. Im bardziej ludzi podporządkowują swoje działanie takim partykularyzmom, tym łatwiej nimi manipulować i tym łatwiej szczuć jednych na drugich.

Zaczyna to w niebezpiecznym stopniu przypominać polski wiek XVIII, gdy wielu obywateli było święcie przekonanych, że Rzeczpospolita będzie się miała dobrze, gdy oni dla siebie wyszarpną jak największy postaw jej sukna. Ten proces ma niestety cechy błędnego koła. Jeżeli inni szarpią dla siebie, to dlaczego i my nie mielibyśmy? I dlaczego mielibyśmy troszczyć się o jakieś dobro wspólne, co najpewniej łączyłoby się z koniecznością rezygnacji z części własnych korzyści, gdy samo państwo o żadne dobro wspólne nie dba i nie gwarantuje nam rozsądnego minimum praw i korzyści w żadnej sprawie? Trudno się nawet dziwić takim pytaniom i postawie, która wynika z odpowiedzi na nie.

Nikomu z fanatyków blokowania miasta rowerami albo biegami masowymi nie przyszło to pewnie do głowy, ale owszem – są ideowymi potomkami Franciszka Branickiego. I to nie jest powód do chwały.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.