Brońmy "Wyklętych". Nie zastępujmy ich "Niezłomnymi"

Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
Fot. PAP/Jacek Bednarczyk

Jeszcze rok temu powszechnie i dość zgodnie obchodziliśmy w całym kraju Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, a w tym roku - odnoszę takie wrażenie - połowa z nas czci już „Niezłomnych”, wstydząc się nazwy pierwotnej i wciąż oficjalnej, której sensu i wartości nie powinniśmy - moim zdaniem - deprecjonować i tracić.

Nie jest bowiem tak, że „Niezłomni” coś tylko uzupełniają. Oni niestety - „Wyklętych” zastępują, zmieniając lub rozmywając dotychczasowe przesłanie tego święta. To zjawisko bardzo niebezpieczne; bardzo groźne m.in. dla dalszego, tak bujnego dotąd, a przy tym spontanicznego, rozwoju tradycji obchodów dnia 1 marca.

Nie odmawiam rzecz jasna nikomu kto używa nazwy własnej „Żołnierze Niezłomni” dobrych intencji. Brzmi ona ponoć lepiej niż „Wyklęci”. Rozmawiałem o tym z profesorem Szwagrzykiem, głównym orędownikiem nowego pojęcia i znam ów „estetyczny” argument promotorów spóźnionej co najmniej o 5 lat nazewniczej krucjaty. Święto bojowników podziemia antykomunistycznego ma wszak krótką, choć już bogatą, historię. Uchwalone zostało (wraz z nazwą „Żołnierzy Wyklętych”) zaledwie 4 lata temu. Gdyby w wyniku wcześniej odbytej społecznej debaty, zaproponowano i zgodzono się wówczas na zastosowanie w nazwie święta określenia „Żołnierze Niezłomni”,  to zapewne taką nazwę zgłosiliby świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński i świętej pamięci prezes IPN Janusz Kurtyka, główni inicjatorzy ustanowienia „Dnia…”. Nie przypuszczam też, że byłby jakikolwiek problem z przyjęciem przez Sejm uchwały (z inną nazwą). Nic mi bowiem nie wiadomo, aby uchwalona, oficjalna nomenklatura święta 1 marca była wynikiem jakiegoś politycznego kompromisu. To był świadomy, przemyślany i według mnie całkowicie słuszny wybór pomysłodawców, poparty przez prawie wszystkich posłów (jedynie ośmiu z nich zagłosowało przeciw).

Zarzut spóźnionej reakcji nie jest jednak jedynym, jaki podnoszę w stosunku do obecnych poprawiaczy nazwy „Dnia …”.

Moim zdaniem lansowana przez nich nazwa „Niezłomni” - na pewno wbrew intencjom pomysłodawców - wyklucza w istocie sporą grupę żołnierzy drugiej konspiracji, którym oddawaliśmy hołd dotychczas. Nie wszyscy Wyklęci byli bowiem niezłomni, przynajmniej w podstawowym sensie w jakim ową niezłomność tłumaczył mi profesor Szwagrzyk. A rozumie ją jako wierność - po 1945 roku - przysiędze złożonej w organizacjach podziemnych podczas niemieckiej okupacji. Nie znam liczb, ale zapewne wśród tych, którzy podjęli walkę z Sowietami i polskimi komunistami najwięcej było takich, którzy faktycznie nie chcieli złamać złożonej już przysięgi, kontynuując rozpoczętą wcześniej walkę, ale z kolejnym okupantem.

Nawet jeśli przyjąć - nadludzkie skądinąd - założenie, że nikt z nich nigdy nie sprzeniewierzył się przysiędze a także usprawiedliwiając tych, których złamano torturami w sowieckich i ubeckich kazamatach, to przecież uczestnicy „pierwszej” konspiracji nie byli jedynymi uczestnikami antykomunistycznego podziemia. Wśród „Wyklętych” nie brakowało osób, które swoją partyzancką i konspiracyjną kartę w życiorysie otwierały dopiero po wojnie. W czasie okupacji nie mogli być zaprzysiężeni, bo przebywali w obozach i łagrach, na robotach, zsyłce albo byli jeszcze po prostu dziećmi. Było też sporo takich, którzy swoją pierwszą przysięgę składali nowemu, socjalistycznemu państwu, pełniąc służbę w ludowym wojsku, milicji a nawet w UB. Ci zresztą, mając możliwość przyjrzenia się z bliska sposobom instalowania się nowej władzy, przystępować musieli do leśnych oddziałów, podejmując świadomą decyzję o … złamaniu przysięgi złożonej „ludowej” Ojczyźnie.

Bezpośrednie przyczyny przystępowania do antykomunistycznej konspiracji były więc różne. Dlatego „Wyklęci” są nazwą znacznie bardziej pojemną i po prostu prawdziwszą. A w dodatku nazwą dookreśloną, dobrze wyróżniającą zmagania i okoliczności w jakich przyszło je podjąć Polakom po 1945 r. Nazwę „Wyklęci” od razu kojarzymy z właściwym okresem historycznym, między innymi dlatego, że coś nam ona o tych szczególnych czasach mówi.

Jest to także nazwa, która w ustawie ustanawiającej święto 1 marca nie pojawiła się sztucznie i bez przyczyny. Tę inwektywę komunistów zaadoptowała całkowicie świadomie i utrwalała wcześniej przez dwie dekady cała rzesza badaczy i twórców, pionierów upamiętniania ofiary i walki „wyklętych”.

Tymczasem sztuczność i brak zakorzenienia terminu „Żołnierze Niezłomni” kłuje w oczy.
Nie mam nic przeciwko stosowaniu przymiotnika „niezłomni”, sam go często używam w celach opisowych, również w kontekście postaw niepodległościowców wszystkich epok. Jako nazwa własna, stosowana zamiast „Wyklętych”, w stosunku do żołnierzy podziemia antykomunistycznego ten przymiotnik się jednak nie broni.

Czyż mniej niezłomni od żołnierzy drugiej konspiracji byli polscy rycerze, insurekcjoniści, legioniści, żołnierze II RP czy bojownicy „Solidarności Walczącej” ?

Niezłomni” to herosi. „Wyklęci” to zwykli ludzie, żołnierze ze wszystkimi swoimi ułomnościami, uwikłani w los, którego często wcale sami nie wybierali, bo dla komunistów byli przecież „wyklęci” z założenia.

Nie bez przyczyny w ikonografii dotyczącej ich dramatycznej walki, tak ważnym symbolem są teraz wilki. Te niezależne, silne zwierzęta dotkliwie, nawet śmiertelnie, kąsające gdy są głodne lub zagrożone obławą, nie muszą jednak niepokoić ludzi, gdy ci pozwalają im na normalne, w zgodzie z ich naturą, życie.

Oczywiście nie brakuje w gronie „Wyklętych” wielkich bohaterów. Poświęcenia rotmistrza Pileckiego, Inki, Łukasza Cieplińskiego czy generała Fieldorfa nie sposób opisywać bez używania największych słów. To ikony.

Fenomenu popularności święta 1 marca należy jednak szukać przede wszystkim w dokonaniu przez osoby utożsamiające się dziś z etosem polskiej wolności zaskakującego odkrycia bliskości swoich losów z losami „zwykłych Wyklętych”. W dramatycznych historiach i postawie tamtego pokolenia aktywnych oponentów totalitarnego reżimu, podobieństwo sytuacji - oczywiście uwzględniając proporcje - odkrywają dziś odsądzani od czci i wiary kibice, idący w Marszu Niepodległości „faszyści”, najrozmaitsze „mohery” i „watahy” do dorżnięcia, obrońcy Krzyża, uczestnicy miesięcznic smoleńskich, emigrujący na londyński zmywak bezrobotni, a teraz może nawet spora grupa „frankowiczów” …

To właśnie ta wizja swoistej międzypokoleniowej „wspólnoty wyklętych” porywa dziś Polaków, głównie młodych. To pojęcie jest dla wszystkich zrozumiałe i bliskie.

Niezłomni” trącą natomiast niepotrzebnym, górnolotnym, obco i sztucznie brzmiącym patosem. A to przecież dziś „Wyklęci” zwyciężają zza grobu swoich oprawców i ciemiężycieli. Słowo, które używane było jako obelga, stało się na naszych oczach jednym z największych komplementów, jakiego można użyć względem polskich patriotów, obrońców wolności. Dlatego brońmy „Wyklętych”’, nie zastępujmy ich „Niezłomnymi”.

Piotr Dziża

(r. 1970) publicysta, społecznik, pomysłodawca i organizator Festiwalu Niepodległości, moderator Tarnowskiej Wszechnicy Obywatelskiej i Narodowej

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.