Jastrzębie-Zdrój to dzisiaj 90-tysięczne miasto, któremu po dawnych uzdrowiskowych czasach pozostał tylko drugi człon nazwy. Ale kiedy było jeszcze prawdziwym Zdrojem, na początku lat 60. ubiegłego wieku, nie było nawet miastem tylko liczącą 3 tysiące mieszkańców wsią – jeśli ktoś tam przyjeżdżał, to tylko po to by zażyć kąpieli w solance. Na prawdziwy wypoczynek jechało się w oddalone o kilkanaście kilometrów Beskidy. I pewnie Jastrzębie-Zdrój pozostałoby niezbyt popularnym, niewielkim uzdrowiskiem z dziecięcym sanatorium gdyby nie węgiel.
W ciągu 20 lat wieś stała się potężnym stutysięcznym miastem zbudowanym właśnie na węglu. Ściągnęli do Jastrzębia ludzie z całej Polski w poszukiwaniu tego co w PRL-u było dobrem reglamentowanym: mieszkania w bloku z ciepłą wodą i centralnym ogrzewaniem, dobrze płatnej pracy i szansy, że dzieci będą lepiej wykształcone od rodziców. Mężczyźni pracowali na kopalni, kobiety w usługach – skierowanych do pracowników kopalni.. Tak wyglądało małe peerelowskie eldorado, bo i marzenia były wówczas skromne.
Jastrzębianie po raz pierwszy poczuli swoją tożsamość na przełomie sierpnia i września 1980 roku. Strajki w jastrzębskich kopalniach to był trzeci filar rodzącej się Solidarności. Co ważne, wtedy stanęły kopanie, w których pracowali głównie nie-Ślązacy. Bo Ślązacy – niech mi moi krajanie wybaczą – nie mają w sobie pierwiastka buntu wobec władzy. Ci przyjezdni mieli odwagę by zastrajkować o godność, narażając się na wyzwiska, że to przez nich w kraju będzie zimno (z braku dewiz za sprzedaż węgla) i biednie (jakby już nie było).
Po raz drugi Jastrzębie stanęło w 1988 roku. To tamten sierpniowy strajk, a nie strajk w stoczni o czym mało kto w Polsce pamięta, doprowadził do reaktywacji związku zawodowego Solidarność. Strajkowali wówczas młodzi ludzie, z których kilko zostało później moimi przyjaciółmi – dlatego wiem, że to była walka o idee. Wbrew temu co stało się kilka lat wcześniej na „Wujku”. Wbrew propagandzie głoszącej, że przestoje w pracy doprowadzą kopalnie do zawalenia, samozapłonu lub zalania.
Ten ostatni strajk to był strajk o życie. Od 1992 roku z Jastrzębia wyprowadziło się, wedle danych meldunkowych, 15 tysięcy osób. Jakaś liczba – pewnie spora – wciąż jest formalnie zameldowana, ale mieszka i pracuje za granicą. Napisać, że miasto ma czas rozkwitu za sobą to jest bardzo łagodne określenie. To miasto wymiera, ale wciąż jest to jedyne miejsce na ziemi dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Tych wszystkich, którzy zostali. Jasne, ktoś może powiedzieć, że nie muszą być górnikami, mogą się przebranżowić. Tyle, że jeśli wszyscy przejdą do sfery usług – kto będzie za usługi płacił?! W ekonomii perpetuum mobile nie istnieje, musi być też miejsce na produkcję.
To nie był strajk, jak mówią modni warszawscy dziennikarze, o przywileje. To był strajk przeciwko arogancji zarządu Jastrzębskiej Spółki Węglowej i przeciw ignorancji rządu. Jeśli w tym sporze komuś się poprzewracało w głowach to wyłącznie tym, którzy sądzili, że można bezkarnie zniszczyć miasto.
Po raz trzeci w historii uczestnicy strajku w Jastrzębiu narazili się prorządowym mediom. I choć za każdym razem o strajku piszą inni dziennikarze, to wciąż słyszę te same epitety: że to polityczni chuligani, że prawie bandyci. Pracownicy gazet, radia i telewizji nadal nie szukają przyczyn protestów – wystarczy im proste flekowanie ludzi, których nawet nie próbują zrozumieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/234063-czy-polska-wie-o-co-walczy-jastrzebie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.