Fenomen. Miasto wzywa mieszkańców na przesłuchania i prosi o donoszenie na sąsiadów

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W polskim prawie widzieliśmy już wiele urzędniczych bzdur i bubli, jednak niektóre z nich wykraczają daleko poza granice przyzwoitości. O jednym z nich poinformował niedawno opolski portal 24opole.pl.

Do redakcji napisała zbulwersowana mieszkanka Opola, która otrzymała list (na zdjęciu) w którym „została zaproszona” do urzędu na przesłuchanie, w charakterze świadka, aby opowiedzieć ile osób mieszka u sąsiadów z jej bloku, a pomóc ma to w faktycznym ustaleniu… opłat śmieciowych. Czyli co, miasto prosi mieszkańców o donoszenie na sąsiadów?

Urzędnicy uważają, że jest inaczej. Podobno mają do tego prawo, a jeśli „świadek” nie stawi się na „przesłuchaniu” grozi mu kara w wysokości do 2.800 zł…

Wzywanie sąsiadów na świadków jest jedną z metod kontroli, czy stan podany w deklaracjach jest zgodny z prawdziwym.

– wyjaśnia w rozmowie z portalem rzeczniczka prezydenta miasta.

I dodaje dalej:

Postępujemy zgodnie z prawem. Nie możemy naruszyć miru domowego. Urząd skarbowy czy sąd również wzywa do siebie świadków na przesłuchanie.

– czytamy na 24opole.pl

I to pojawia się moje zastrzeżenie. Od kiedy urzędnik miejski, np.  z wydziału gospodarki odpadami komunalnymi jest organem przesłuchującym? Od kiedy taki wydział jest organem podatkowym? Takowymi są tylko urzędy skarbowe, prezydenci, burmistrzowie czy wójt gminy. Jednak przepisy mówią w tym przypadku o sprawach podatkowych, a opłaty za wywóz śmieci takich nie stanowią – to nie podatki!

Dodatkowo jak można wzywać mieszkańców na „przesłuchanie” i nazywać ich „świadkami”? Czy urzędnik – zgodnie z przepisami kodeksu karnego – gwarantuje „świadkowi” swobodę wypowiedzi, odpowiednie warunki do złożenia zeznań itd.? Przecież to obłęd.

Sprawa ma również problem natury społecznej. Dlaczego ja – jako mieszkaniec miasta – mam pójść do urzędu i opowiadać o życiu moich sąsiadów. To są standardy rodem z PRL, mogące doprowadzić do wielu konfliktów wśród samych mieszkańców.

Urząd broni się, że ma prawo i łatwiej w ten sposób dociec prawdy. A mi wydaje się, że to zwykłe lenistwo. Jeżeli najpierw prosi się mieszkańców o wypełnienie deklaracji śmieciowej, a następnie nie wierzy się w ich oświadczenia (które podpisuje się jako zgodne z prawdą), to należy udać się i sprawdzić to osobiście. Dodatkowo istnieje coś takiego w Polsce jak meldunek, a miasto ma pełny wgląd do stanu faktycznego, jaki panuje w mieszkaniach. Ale tu również – urzędnik detektyw – może powiedzieć, że mieszkańcy polskich miasta, trzymają na krzywy ryj w swoich domach osoby trzecie, za które należy pobrać opłatę. Tylko w jaki sposób, skoro zgodnie z prawem, taki człowiek może powiedzieć, że tam nie mieszka, pokazując w dowiedzie osobistym inny adres zamieszkania…

Cała sprawa każe również wrócić do problemu - idiotycznej – ustawy śmieciowej wprowadzonej dwa lata temu przez Sejm. Przepisy są stale naprawiane, jednak okazuje się, że bubel stworzony przez Platformę Obywatelską, który w wielu regionach Polski podwyższył ceny śmieci niemal o 100 proc., kryje przed nami jeszcze wiele zagadek…

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych