To nie skorupiak o wielu odnóżach ostrożnie brodzący po dnie wodnego zbiornika. Nie miewa szczypców, choć ból zadaje. Nie bywa czerwony, choć na czerwono potrafi barwić cały ten świat. Nie chodzi bokiem, tylko snuje się ospale, ostatkiem woli i sił. I zaskakuje niczym gwałtowny, porywisty wiatr. Rak, nowotwór, epidemia XXI wieku.
Łacińska nazwa wydrukowana czarną czcionką, niechlubnie zdobi białe tło papieru, i niczym wyrok, w swej stanowczości stempla, pozostaje nieugięta.
Choroba zaczyna się z chwilą diagnozy. Dotychczasowe objawy nabierają nowego wymiaru. Znajdują uzasadnienie, jakiego dotąd nie miały. Już pierwsze specjalistycznie badania drastycznie budzą ze snu. Ingerencja w ciało, ból, ludzie mechanicznie wypełniające obowiązki, igły, krew…
Kolejne wyniki nie pozostawiają wątpliwości. Ktoś zżera nas od środka, pochłania kawałek po kawałku, przerzucając się z jednej części ciała na drugą, odbierając to, co najcenniejsze, życie. Niełatwo stanąć przed lustrem i powiedzieć: dam radę. Nikt nie wie, co będzie juto. Każdy kolejny dzień to wyzwanie. Strzępki otrzymanych informacji to stanowczo za mało.
Trepanobiopsja. Boli. Łzy lecą same. Znieczulenie nie zawsze działa, zabieg przedłuża się w czasie. Liczenie ukłuć. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Zmiana lekarza. Sześć. Fragment kości i szpik pobrany.
Standardowy oddział stacjonarny. Pierwsza chemia. Nie boli. Smakuje. Dosłownie. Ma zapach i smak. Jest słodka, nieznośnie mdła a pachnie spalinami samochodu napędzanego gazem. Kilka strzykawek, w tym jedna czerwona i jeden półlitrowy worek. Oto słodki początek. Mały przedsmak batalii, jaką przyjdzie tu stoczyć, której finał w rękach Boga.
Po kilku godzinach świat zmienia barwy. Czerwień przejmuje kontrolę nad życiem. Konwulsyjne wymioty targają ciało. Nikt nie uprzedzał! Mijają godziny. Dlaczego nikt nie powiedział? Kolor czerwieni przyjmuje każdy mililitr wydzieliny ciała. Absurd. A to dopiero początek.
Kolejne chemie i kolejne wymioty pojawiają się znacznie szybciej, już podczas powolnego podawania leków ze strzykawek. Woreczki w dłoni i pełna gotowość do walki. Inni z nerwów wymiotują już w poczekalni. Sam zapach hydrokortyzonu powoduje mdłości. Aby do domu. Pierwsze wypadną włosy. Jak w filmach, kępkami. Można stać przed lustrem i płakać lub szybko skorzystać z pomocy fryzjera bądź przyjaciela, a potem odpowiadać na głupie pytania niewtajemniczonych znajomych. Później wypadną rzęsy i brwi.
Szybko pojawi się problem niedoboru białych krwinek. Terapia zostanie wzbogacona kolejną dawką zastrzyków, tym razem stymulujących organizm do walki. Codzienność przesłoni bolesność żył, a nawet wylewy podskórne, które niczym blizny po oparzeniach będą zdobiły, jedna za drugą, oba przedramiona. Zwykle przeziębienie przejdzie do wyższej rangi, racząc organizm serią silnej antybiotykoterapii. Powszechnie kojarzone z dziećmi afty, staną się częstym gościem w naszych progach. Domowa apteczka zwiększy swoje zasoby w przeciwieństwie do rodzinnego budżetu. Zwykłe marzenia zyskają miano niezwykłych. Codzienny spacer stanie się wielki wyzwaniem. Uniesienie szklanki wody będzie niczym walka z hantlami, a najwykwintniejszy posiłek straci zapach i smak. Drżące dłonie, zmęczone ciało, nieustanne pragnienie snu i marzenie by dzień płynął szybciej. Zmiana terapii. Naświetlania. Ponowna utrata włosów, ponowne mdłości. Wszystko do czasu.
Zawsze nadchodzi dzień akceptacji i pogodzenia. Niezależnie, które światełko w tunelu zapłonie. Podejmiesz wyzwanie, stawisz czoła kolejce pogrążonych w rozpaczy ludzi, podobnie jak ty walczących z nieznanym potworem. Kolejnej pełnej strzykawce i przypadkowej pielęgniarce, która niefrasobliwie, boleśnie nakłuje ostatnią całą żyłę. Łazience, w jakiej spędzisz wieczory, za długie, za ciężkie. Targany torsjami. Otaczany bezsilnymi spojrzeniami najbliższych.
A potem znajdziesz sens w tej absurdalnie dramatycznej sytuacji, odkryjesz pasje, docenisz ludzi, poznasz przyjaciół, pokochasz. Wszystko zależy od nas, każda najkrótsza chwila, każda najmniejsza decyzja. A jeśli choroba przesłania życie, niech nie zasłania świata. Wiecznie żyją tylko ci, którzy walczą do końca. Wiem o tym, bo to wszytko przeżyłam…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/232787-rak-wielka-batalia-ktorej-final-w-rekach-boga