Zaburzenie świadomości płciowej ważniejsze niż wolność Ukrainy. Lewacki odlot Amnesty International

Amnesty International
Amnesty International

Amnesty International jest organizacją o lewicowym rodowodzie, posadowioną na lewicowej idei. Taką bowiem są prawa człowieka w nowoczesnym ujęciu, mające swój początek w ideach rewolucji francuskiej – w gruncie rzeczy protoplastki rewolucji bolszewickiej z całym jej okrucieństwem i ideologicznym zaczadzeniem. Ich katalog, początkowo stosunkowo wąski i bliski naturalnym prawom człowieka (tym wywodzonym z judeochrześcijańskiej tradycji europejskiej, a nie z humanistycznego homocentryzmu, odrzucającego to dziedzictwo), z czasem poszerzał się coraz bardziej i dziś obejmuje rzeczy, nie mające z faktycznymi prawami człowieka nic wspólnego.

AI założył w roku 1961 brytyjski prawnik Peter Benenson, przez wiele lat związany z Partią Pracy, która w owym czasie była przechylona znacznie bardziej ku lewej stronie niż w ciągu ostatnich dwóch dekad. Podobno impulsem, który skłonił Benensona do działania, był artykuł o aresztowaniu w Portugalii dwóch studentek, które wzniosły toast za wolność. Działo się to w czasie trwania dyktatury Antonio Salazara, zakończonej najpierw ustąpieniem dyktatora w roku 1968, a potem rewolucją goździków w roku 1974.

Fakt, że AI rozpoczęła swoją działalność właśnie od tej sprawy, jest bardzo charakterystyczny. Wszystkie autorytarne reżimy z czasem się wypaczają – to naturalny proces. Ale w owym czasie dyktatury Salazara, Franco, Pinocheta (inspirowany przez niego przewrót miał miejsce w roku 1973) były osadzone w szerszym kontekście. Wszyscy wspomniani sprzyjali konserwatywnym wartościom i wszyscy stanowili w swoich krajach alternatywę dla opanowania ich przez komunistów. Na tle Hiszpanii, a zwłaszcza Chile, dyktatura Salazara była zresztą stosunkowo najłagodniejsza. Co ciekawe, Chile Pinocheta samo w roku 1973 wpuściło AI, która na podstawie swoich badań stworzyła raport o naruszeniach praw człowieka w tym kraju. Można oczywiście retorycznie zapytać, gdzie było AI, gdy własnych obywateli terroryzowały komunistyczne bojówki za rządów Salvadora Allende.

Podejmując pierwszą akcję przeciwko relatywnie łagodnej dyktaturze o charakterze konserwatywnym, a nie przeciwko naruszeniom praw człowieka w którymkolwiek z państw komunistycznych, Amnesty zdefiniowała swój sposób widzenia świata. Przypomnijmy, że działo się to wszystko zaledwie cztery lata po krwawym stłumieniu przez Sowietów węgierskiego powstania i po poznańskim Czerwcu. Owszem, w późniejszych czasach zdarzały się misje AI do państw komunistycznych, ale nadawano im znacznie mniejszy rozgłos.

Na celowniku AI znalazła się wielokrotnie Republika Południowej Afryki, ale tylko do momentu, gdy upadł tam system Apartheidu. Choć w kolejnych latach oznaczało to dyskryminację białych obywateli (poprzez system absurdalnie wyśrubowanych preferencji dla czarnych we wszystkich dziedzinach życia, co zresztą fatalnie odbiło się na gospodarce RPA), AI straciła zainteresowanie. No, może nie do końca, o czym możemy się przekonać, czytając komentarz, podsumowujący kwestię praw człowieka w RPA od momentu upadku Apartheidu, napisany przez zastępcę szefa AI w RPA. Nie znajdziemy w nim jednak w ogóle kwestii nierównowagi między czarnymi a białymi, jest za to informacja o tym, jak wyglądają prawa mniejszości seksualnych.

I tu dochodzimy do spraw bieżących. „Gazeta Wyborcza”, ideowo bliska organizacjom w rodzaju AI, z zadęciem ogłosiła, że w tegorocznym maratonie pisania listów można napisać list w obronie Norwega, który uważa, że jest Norweżką, a nietolerancyjne norweskie władze odmawiają uznania go za kobietę bez stosownej operacji zmiany płci, której pan ów z jakichś powodów nie chce wykonać. Być może dlatego, że chciałby jeszcze wielokrotnie zmienić zdanie w sprawie swojej płci i chce tu mieć pole manewru.

W ten oto sposób AI awansowała do katalogu praw człowieka mocno dziwaczne skłonności, w dodatku uznając za złamanie tychże praw logiczną i normalną postawę norweskiego rządu. Nie jest tematem pastwienie się nad idiotyzmem, jakim jest żądanie, aby uznawać za kobietę mężczyznę, który sobie tego życzy – albo odwrotnie – nawet bez operacji zmiany płci. Jak zauważyli niektórzy komentujący artykuł w „Wyborczej”, prezentowanie Norwega z pretensjami do bycia Norweżką jako ofiary prześladowań jest obraźliwe dla tych więźniów sumienia, którzy ponoszą prawdziwe konsekwencje swojej odwagi.

Ale warto przyjrzeć się bliżej liście osób, w obronie których można napisać w tym roku list. Jest na niej m.in. Bradley Manning, który przekazał tajne dokumenty amerykańskiej armii do Wikileaks. Zrobił to ze świadomością, że może zaszkodzić swojemu krajowi, co zresztą przyznał w trakcie procesu. W normalnym kraju za coś takiego ląduje się w więzieniu z wyrokiem za zdradę i Manning tamże wylądował. Potem stało się jednak coś całkowicie groteskowego: Manning ogłosił, że czuje się kobietą i rozpoczął kurację hormonalną. Trudno nie podejrzewać, że jest to jedynie sprytne zagranie, które miało na niego zwrócić uwagę i sprawić, że liczne organizacje od seksualnych mniejszości zaczną walczyć o uwolnienie Manninga z więzienia. Bo przecież jest to już nie tylko karanie człowieka, który „chciał pokazać bezsens wojny”, ale w dodatku „osoby trans”. Jak się okazało, w przypadku AI jest to metoda skuteczna.

Mamy też na liście Mosesa Akatukbę z Nigerii. Przeczytajmy opis tej sprawy: „W ubiegłym roku Moses Akatugba został skazany na śmierć za napad z bronią w ręku, przestępstwo, którego, jak twierdzi nie popełnił. Kiedy w 2005 roku został aresztowany miał 16 lat. Moses twierdzi, ze był wielokrotnie bity przez policjantów pałkami.

Powiedział Amnesty International, ze policjanci związali go i powiesili na kilka godzin, a potem wyrywali mu szczypcami paznokcie u rąk i stóp. Został zmuszony do podpisania dwóch przygotowanych wcześniej zeznań.

W chwili aresztowania Moses był jeszcze chłopcem. Co więcej, zgodnie z prawem międzynarodowym, nie powinien zostać skazany na karę śmierci, ponieważ w momencie przestępstwa nie był pełnoletni”.

Po pierwsze – na jakiej podstawie AI jest pewna, że człowiek ten mówi prawdę? Czy przeprowadziła własne dochodzenie? Gdyby ludzie z Amnesty przeszli się po polskich więzieniach, znaleźliby tam również samych niewinnych. Wszyscy twierdziliby, że nie popełnili czynów, za które siedzą. Po drugie, absolutną bzdurą jest stwierdzenie, że „zgodnie z prawem międzynarodowym, nie powinien zostać skazany na karę śmierci, ponieważ w momencie przestępstwa nie był pełnoletni”. Nie ma żadnej globalnej regulacji tego dotyczącej. O karze śmierci nie wspomina Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, uchwalana w czasie, gdy kara ta była jeszcze powszechnie stosowana. Jeszcze w 1988 r. Sąd Najwyższy USA uznał 16 lat za minimalny wiek orzeczenia i wykonania kary śmierci. Zmienił tę decyzję w roku 2005, uznając, że jest to możliwe od 18 lat. Nie było tu mowy o żadnych międzynarodowych przepisach.

Inna sprawa, że AI jest zdeklarowanym przeciwnikiem kary śmierci, ignorując konsekwentnie wszelkie argumenty przemawiające na jej rzecz.

Warto jednak zatrzymać się nad przypadkiem Akatugby. Opis sprawy może świadczyć o tym, że Amnesty ot, tak, dała wiarę skazanemu, ignorując stanowisko policji i sądu. To w tej sprawie.

W innej AI zachowała się dokładnie odwrotnie. W roku 2012 ówczesny europoseł Marek Migalski, mocno zaangażowany w sprawy opozycji białoruskiej, apelował do Amnesty International (zarówno oddziału polskiego, jak i centrali) o uznanie za więźnia sumienia Siarhieja Kawalenki. Kawalenka w styczniu 2011 powiesił na choince w centrum Witebska zakazaną biało-czerwono-białą flagę. Za to został skazany na 25 miesięcy więzienia, a jego bliscy zaczęli być prześladowani. AI nie była zainteresowana. Jej przedstawiciele tłumaczyli – uwaga! – że Amnesty sprzeciwia się użyciu przemocy, a według białoruskiej milicji Kawalenka miał stawiać opór przy aresztowaniu.

Zatem AI wierzy białoruskiej milicji, ale nie wierzy nigeryjskiej. Brzydzi ją rzekomy „opór przy aresztowaniu”, ale już nie podejrzenie o napad z bronią w ręku. Doprawdy, trudno mieć wrażenie, że odgrywa tu rolę coś innego niż lewacka poprawność polityczna.

W świetle tych kuriozalnych tłumaczeń Amnesty staje się jasne, dlaczego nie można w tym roku napisać listu choćby w obronie więzionej przez Rosjan Nadii Sawczenko, ukraińskiej nawigatorki bezprawnie więzionej przez Rosjan, która – przebywając w niewoli – została w ostatnich wyborach członkinią ukraińskiego parlamentu. Rosjanie oskarżają ją o udział w śmierci dwóch rosyjskich dziennikarzy. Amnesty najwyraźniej wierzy Rosjanom tak samo jak białoruskim milicjantom.

Szczęśliwie za Sawczenko ujmuje się wciąż jeszcze istniejąca, mimo zakusów Kremla, organizacja „Memoriał”, złożona z prawdziwie odważnych Rosjan. Jeśli zatem ktoś chce choćby symbolicznie pomóc więźniom sumienia, doradzam poszukanie innej możliwości niż pisanie listów w ramach imprezy Amnesty International. Chyba że uważacie, że Norweg z zaburzeniami świadomości płciowej zasługuje na większą uwagę niż białoruski opozycjonista czy kobieta, walcząca o wolność Ukrainy.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych