Heros uwięziony we własnym ciele. Wspomnienie o Piotrze Radoniu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Czasami informacja o czyjejś śmierci przedstawiona w mediach staje się dla nas tylko ruchomym obrazkiem, krótką migawką, która sprawia, że smak popijanej herbaty staje się dziwnym sposobem nieco bardziej gorzki. Są jednak doniesienia, które na długo pozostają w pamięci.

Dla mnie taką informacją była śmierć Piotra Radonia. 21-latka z Dąbrowy Tarnowskiej, który urodził się bez rąk i nóg. Mimo swojego kalectwa, nie poddawał się, był dobrym uczniem, bez problemu dostał się na studia, przeprowadził do Warszawy, podjął nawet pracę zarobkową. Walczył. W swojej batalii miał wiele przeszkód, na czele z własnym ciałem. Wyznaczał sobie kolejne cele, prosił o pomoc dopiero wtedy gdy walka ze zdrowiem i problemami finansowymi stawała się beznadziejna. Tak jak wtedy gdy pogłębiła się u niego skolioza kręgosłupa uciskając na narządy wewnętrzne. Piotrek miał przez to poważne problemy z oddychaniem. Każdy zaczerpnięty łyk świeżego powietrza był jego małym sukcesem. Koszty leczenia i rehabilitacji przewyższały możliwości finansowe uzdolnionego studenta i jego rodziny.

Nie czekał jednak na mannę z nieba, nie liczył na to, że ktoś napisze inny scenariusz życia – dzielnie odnajdywał się w jego prozie. Przyjmował je takim, jakim jest. Gdy wielu zniewieściałych facecików, których jedynym zmartwieniem jest dopasowanie koloru butów do spodni, Piotrek zatrudnił się w PKP Intercity jako administrator strony internetowej. Co z tego, że nie miał rąk – do perfekcji opanował szybkie pisanie mimo tej „niedogodności”. Niestety spółka nie przedłużyła z nim umowy na skutek redukcji etatów. Czy Piotrek użalał się nad sobą? Nie, szukał innych możliwości, choć pewnie zdawał sobie sprawę, że ze swoim intelektem mógłby zrobić dla tego molocha więcej niż niejedna paniusia, której głównym frasunkiem jest dobrze posłodzona kawa.

Nigdy go nie poznałem. O istnieniu Piotra dowiedziałem się dzięki Kubie Szymczukowi, wziętemu fotoreporterowi, który zamieścił zdjęcie 21-latka na swoim fan page’u. To również od Kuby dowiedziałem się o jego śmierci.

Poznałem go około miesiące temu, stał z tatą zbierali na wózek, w poprzednim się pocił przez co miał straszne infekcje i zapalenia wszystkich narządów układu oddechowego. Wczoraj trafił do szpitala z powodu niewydolności, nie przetrwał nocy. Dzięki Wam wszystkim Piotrek miał najszczęśliwszy miesiąc swojego życia, miesiąc nadziei, wsparcia, otuchy. Miesiąc kiedy nie był sam, kiedy mógł planować swoją przyszłość. Dzięki Piotrkowi my mogliśmy się nauczyć, żeby się nie poddawać i żeby być godnym, życia bez względu na to jakie jest. Byliśmy u Piotrka w szpitalu kilka dni temu, chłopakowi było ciężko, ale się tak fajnie uśmiechał - mówił, że dostał pracę, że spłaci długi, że jedzie na konsultację w sprawie nowych protez. Piotrek planował życie, miał coś czego najbardziej potrzebował – nadzieję

— napisał Szymczuk.

I chociaż podobno miałem jakiś bardzo skromny udział w tym „najszczęśliwszym miesiącu życia” Piotrka, to nie potrafię przejść do porządku dziennego nad jego śmiercią. Można stłamsić emocje łykiem dobrego alkoholu, wygłuszyć sumienie dźwiękami ulubionej muzyki, wreszcie zahamować jakkolwiek ludzki odruch lekturą dobrego na wszystko Ciorana, ale ciężko jest nie zastanowić się nad niedokończoną opowieścią, jaką było życie Piotra.

Dziś często słyszymy o braku perspektyw dla młodych ludzi. Fatalna sytuacja ekonomiczna kraju często staje się jednak dobrym usprawiedliwieniem dla wszystkich, którzy boją się zmierzyć z własnym życiem. „Nie pójdę do pracy, bo po co”, „Nie będę tyrał, bo się nie opłaca”, „Nie o to studiowałem, żeby zaczynać od zera…” - symfonia jęków wiecznych chłopców staje się nie do zniesienia. Piotrkowi ten lęk był obcy. Na pustkowiu ludzkich miernot był prawdziwym bohaterem. Choćby za to należy mu się nasza Pamięć.

Czytaj również: Zmarł Piotrek Radoń. Nie miał rąk ani nóg, za to wiele marzeń i planów

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych