Przełom października i listopada to czas organizowania tzw. hubertusów - wspólnego święta jeźdźców i myśliwych. Przy czym – w wersji jeździeckiej jest to już rozrywka zupełnie bezkrwawa.
Patronem tego święta jest św. Hubert, którego wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest 3 listopada. Wedle tradycji katolickiej żyjący na przełomie VII i VIII w św. Hubert. pochodzący z królewskiego rodu Merowingów, był od wczesnej młodości zamiłowanym myśliwym. Całe dnie spędzał na koniu ścigając po lesie dziką zwierzynę. A noce na myśliwskich hulankach. Zapominał przy tym rzecz jasna o innych powinnościach chrześcijanina. Do czasu, gdy podczas jednego z polowań ( w Wielki Piątek lub Wielką Sobotę) ukazał mu się jeleń ze złotym krzyżem pośród poroża. To spotkanie tak wstrząsnęło Hubertem, że porzucił myślistwo na rzecz służby bożej. Został duchownym, misjonarzem – a w końcu biskupem. Po śmierci jego ciało nie uległo ponoć rozkładowi, a modlący się do niego wierni doznali wielu uzdrowień.
W ikonografii św. Hubert najczęściej przedstawiany jest podczas swego niezwykłego objawienia w lesie.
W Polsce temat ten podejmował m.in. Jerzy Kossak, który w 1937 roku na Światowej Wystawie Łowieckiej w Berlinie otrzymał złoty medal za obraz przedstawiający własnie tę scenę.
Tradycja biegów św. Huberta w Europie sięga połowy XV stulecia. W Polsce XVIII wieku. Z upodobaniem hołdowali mu szczególnie Sasi. W czasach II Rzeczypospolitej w latach 30 tych pierwszym organizatorem polowań hubertowskich w Spale był prezydent Ignacy Mościcki.
W PRL-u hubertusy – ze względu na ich katolicki i wielkopański rodowód były praktycznie nieobecne. Choć tu i ówdzie biegi rozgrywano, starając się zapomnieć o tym, z jakiej tradycji się wywodzą. I tak widzowie młodzieżowego serialu „Karino” pamiętają pewnie odcinek, kiedy to dzielna dr Grażyna, wbrew zakazowi dyrektora stadniny siodła konia i dołącza do wyścigu, a uciekający „lis” specjalnie daje się jej złapać, by uchronić ją od odpowiedzialności za niesubordynację.
Od 2000 roku hubertusy są organizowane w Polsce oficjalnie i legalnie. Te główne – ogólnopolskie tak jak w II RP - w Spale.
Dwudniowe święto ma swoją cześć myśliwską i jeździecką.
Ale praktycznie każda stajnia czy stadnina stara się zorganizować własny bieg. W tej wersji bezkrwawej. W lisa wciela się jeździec z przypiętą do ramienia lisią kitą. Zadaniem ścigających jest rzecz jasna ową kitę mu zerwać. Decydującą rozgrywkę poprzedza jednak bieg z przeszkodami po lesie, często bardziej emocjonujący niż sama gonitwa. Jego uczestnikom nie wolno omijać przeszkód ani wyprzedzić lisa - pod groźbą eliminacji z ostatecznej gonitwy, która odbywa się na otwartym terenie. Ostatecznie zwycięzca, czyli zdobywca lisiego ogona zapewnia sobie zaszczyt uciekania w kolejnym roku.
Dzień kończy się wspólną zabawą przy ognisku. Dla wielbicieli jeździectwa hubetus jest często główną atrakcją jesieni, a czasem i całego roku. Dla mnie – to także przykład jak można, dość okrutny u zarania obyczaj – przekształcić w sport i zabawę, w której zabijanie zupełnie nie jest potrzebne. W której jest wyczyn, rywalizacja, emocje – krew się nie leje, a lisy mogą spokojnie spać w swoich norach.
I choć to trochę naiwne, gdzieś tam w głębi duszy mam nadzieję, że kiedyś całe tzw. „łowiectwo” pójdzie taką właśnie drogą. Której to idei dedykuję z pełnym przekonaniem zdobyty w tym roku swój pierwszy hubertusowski lisi ogon.
———————————————————————————————-
Pozycja niezbędna w biblioteczce każdego miłośnika koni i jeździectwa!
„Abc jeździectwa”. Książka dostępna wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/219797-hubertus-mysliwska-tradycja-ktora-przestala-byc-krwawa