Samotnej matce odebrano świadczenie pielęgnacyjne na niepełnosprawnego syna, bo sama ciężko zachorowała. To zbyt okrutne, żeby mogło być prawdą? Niestety nie w naszej urzędniczej rzeczywistości.
Zostaliśmy potraktowani bardzo brutalne, bo praktycznie z dnia na dzień zostaliśmy bez środków do życia
— skarży się pani Beata, której historię opisuje trójmiejska „Gazeta Wyborcza”.
Kobieta samotnie wychowuje chorego na autyzm syna Bartka. Dwa lata temu dowiedziała się, że ma raka piersi. Dostała orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności i … straciła świadczenie pielęgnacyjne na syna (700 zł). Swoją decyzję Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Gdańsku uzasadnia tym, że według przepisów osoba niepełnosprawna nie jest w stanie zajmować się drugą osobą niepełnosprawną. W ten sposób pani Beata i jej syn stracili swoje główne źródło dochodu.
Poczułam się tak, jakby ktoś nas ukarał za to, że zachorowałam na raka. Znalazłam się w potrzasku. Z jednej strony nie mogę podjąć pracy, bo jestem chora i Bartek potrzebuje opieki 24 godziny na dobę. Z drugiej jednak nie mamy z czego żyć. Przepisy mówią, że niepełnosprawny nie jest w stanie zajmować się drugą osobą niepełnosprawną, to co w takim razie z moim synem, kto się ma nim zająć? Nie rozumiem takiego prawa, które nie pozwala matkom niepełnosprawnych dzieci zachorować. Czy mam się podpalić, żeby zwrócić uwagę, jak absurdalny jest ten przepis?
— skarży się matka w rozmowie z „GW”.
Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Gdańsku, do którego się odwołała, zwleka z odpowiedzią.
A sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Kobieta musi utrzymać siebie i syna niecałe 500 zł, które otrzymuje w postaci zasiłków pielęgnacyjnych i zasiłku stałego. To, że udało im się do tej pory przeżyć, zawdzięczają pomocy życzliwych ludzi i rodziny.
Rozumiemy trudną sytuację pani Beaty, ale zgodnie z obowiązującym prawem nie mogliśmy przyznać jej świadczenia pielęgnacyjnego
— tłumaczy cytowany przez „GW” Arkadiusz Kulewicz, rzecznik MOPR.
Twierdzi, że przyjętą przez nich interpretację przepisów poparło w podobnej sprawie poparło Samorządowe Kolegium Odwoławcze.
Z uwagi na trudną sytuację niewątpliwie pani Beata i jej syn potrzebują pomocy. Ale świadczenie pielęgnacyjne należy postrzegać jako pewną rekompensatę dla ludzi aktywnych zawodowo, którzy z uwagi na konieczność zapewnienia opieki najbliższym są zmuszone zrezygnować z pracy albo nie są w stanie podjąć zatrudnienia
— wyjaśnia.
Osoba, która ma orzeczony znaczny stopień niepełnosprawności, nie tylko nie jest w stanie pracować zawodowo, ale sama wymaga opieki. Dlatego pomagamy takim osobom, np. przyznając usługi opiekuńcze
— dodaje Kulewicz.
Sprawą pani Beaty zajmiemy się w listopadzie
— obiecuje Dorota Jurewicz, prezes Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Gdańsku.
Długi okres oczekiwania na decyzję kolegium tłumaczy dużą liczbą spraw i zbyt małą liczbą pracowników. Przyznaje też, że prośba o przyspieszenie rozpatrzenia sprawy pani Beaty została odrzucona, ponieważ „taki tryb stosowany jest w naprawdę nadzwyczajnie wyjątkowych sytuacjach, związanych np. z zagrożeniem życia”.
Kto jest winny? Pewnie bezsensowne przepisy, czyli tak naprawdę nikt. Cierpią - jak zwykle w takich przypadkach - konkretni ludzie.
bzm/trojmiasto.gazeta.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/219125-urzedniczy-absurd-stracila-swiadczenie-bo-zachorowala-na-raka