Marek Jurek: W Polsce stoimy w obliczu katastrofy demograficznej, ale ciągle jeszcze mamy wybór. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. J. Michalski/wPolityce.pl
fot. J. Michalski/wPolityce.pl

W Polsce rządy PO doprowadziły do dekompozycji chrześcijańskiego consensusu – można już atakować krzyż, znieważać biskupów, zmuszać lekarzy do aborcyjnej kolaboracji – ale ciągle jeszcze jest opór. Czas go przerodzić w nowy zryw solidarności – solidarności rodzin

— mówi Marek Jurek, europoseł, prezes Prawicy Rzeczypospolitej, były marszałek Sejmu.

wPolityce.pl: - Panie marszałku, to, że mamy kryzys demograficzny, wiemy wszyscy. Ale czy zdajemy sobie sprawę, jak on jest głęboki i jakie skutki niesie za sobą?

Marek Jurek: - To już nie kryzys, ale katastrofa. Krótko mówiąc dziś na 10 młodych Polek i 10 młodych Polaków w wieku rodzicielskim przypada jedynie trzynaścioro dzieci. Żeby naród się rozwijał, na tych dwudziestu młodych ludzi musi przypadać co najmniej 21 dzieci.

Precyzyjnie tę sytuację zilustrował śp. minister Władysław Stasiak. W czasie debaty na temat powołania armii zawodowej z zaciągu ochotniczego powiedział: jaką będziemy mieć armię zawodową, gdy liczba urodzeń spadnie poniżej 200 tysięcy rocznie, kto w tym wojsku będzie służył?

Podobny kryzys demograficzny w krajach zachodnioeuropejskich – we Francji, w Wielkiej Brytanii, w Niemczech – spowodował kompletną dekompozycję społeczną. W miejsce luki demograficznej, wynikającej z braku młodych ludzi zastępujących na rynku pracy i w życiu społecznym pokolenie rodziców, przyszli imigranci z krajów muzułmańskich. A dziś kraje, które ich biernie przyjęły, boją się, że synowie tych imigrantów, którzy pojechali do Syrii i Iraku zaciągnąć się do ISIS – wrócą jako terroryści do krajów swego urodzenia, które doskonale znają, w których są u siebie, a których nienawidzą.

Jednak ta sytuacja jeszcze nie dotyczy Polski…

W Polsce ciągle jeszcze mamy wybór. Możemy ten kryzys wciąż odwrócić, bo jesteśmy pierwszym pokoleniem, które go doświadczyło. Mimo więc, że dane statystyczne mogą wyglądać gorzej niż w starej Unii – skutki ciągle jeszcze możemy zatrzymać.

Ale widząc, jak ten kryzys rozwijał się na Zachodzie, możemy przewidywać, jak może potoczyć się u nas. Czy to oznacza, że Polsce grozi wyludnianie się, a może masowa imigracja ze Wschodu?

O nieuchronności masowej imigracji pisał w swym planie rozwojowym już premier Belka. Pańskie wnuki mogą być w szkole mniejszością we własnym kraju. Tymczasem dziś na razie widzimy zamykanie wiejskich szkół, zwolnienia nauczycieli, odbieranie emerytur starszym ludziom.

Co trzeba zrobić, żeby przełamać widmo tej katastrofy? Rozumiem, że na ten temat dyskutowaliście podczas konferencji „Rodzina siłą Polski”?

Należy przestroić całą politykę państwa. Demografią nie można „zarządzać”, można ją tylko wspierać. To duże rodziny ratują dziś Polskę i państwo powinno stać po ich stronie. Prawa rodziny powinny stać się zasadą ustrojową, a więc mającą potwierdzenie konstytucyjne. W Konstytucji powinna zostać zapisana ochrona rodzin wychowujących dzieci przed podatkami, które (pośrednio) płacą z tytułu ich utrzymania. Trzeba to zagwarantować trwale, żeby żaden rząd nie mógł się z tego wycofać.

Należy też przywrócić życie prawom konstytucyjnym, które już mamy. Na przykład art. 72 – nakładający na władze obowiązek reakcji na każdy wskazany przez obywateli przypadek demoralizacji – jest kompletnie martwy. Albo art. 39 Konstytucji, chroniący ludzi przed eksperymentalnymi praktykami medycznymi podejmowanymi bez ich zgody. Przecież to całkowicie wyklucza selekcję dzieci do urodzenia w ramach procedur in vitro.

W tych wszystkich sprawach potrzebny jest wielki ruch egzekucji praw. I nie okłamujmy się: relatywistyczne państwo, nawet zarządzane przez centroprawicę – nie zatrzyma rozkładu społecznego. Potrzebna jest zmiana na poziomie zasad. A więc normy konstytucyjne chroniące dobro wspólne, w tym rodzinę; dalej zwykły consensus – czyli obrona nienaruszalności zasad i autorytetów przez dominujące siły polityczne; i wreszcie właściwe reakcje społeczne, bo consensus tworzymy reagując na jego naruszanie. Dlatego tak bardzo nie tylko bolesne, ale szkodliwe, było milczenie Sejmu w sprawach takich jak „sprawa Agaty”. Premier Kopacz w ogóle z tego powodu nie stawiano zarzutów. Nikt – poza Prawicą Rzeczypospolitej – nie domagał się, aby przerwała po sześciu latach to zawzięte milczenie i w końcu uznała, że tamto tragiczne zdarzenie absolutnie nie może tworzyć precedensu i nowej wykładni, obniżającej poziom ochrony życia. Czas, żeby premier Kopacz odcięła się od doktryny Moniki Płatek, według której można pozbawić dziecko ochrony prawnokarnej, tylko dlatego, że jego ojciec był gimnazjalistą. W sprawach precedensowych milczenie albo reakcja mają konsekwencje ustrojowe, czas najwyższy zdać sobie z tego sprawę.

No właśnie, te postulaty, jak pan zauważył, podnoszą wyłącznie partie prawicowe i środowiska związane z rodziną – nie przekładają się na głos opinii publicznej. Czy wierzy pan, że mogą kiedyś stać się prawem, czy też jest to tylko myślenie życzeniowe?

Przede wszystkim w okresie swej działalności politycznej widzę ogromny wzrost poparcia i zrozumienia dla naszych postulatów. Przecież o potrzebie obrony cywilizacji chrześcijańskiej pisaliśmy już trzydzieści pięć lat temu w deklaracji Ruchu Młodej Polski. Nawet w opozycji nasze stanowisko było odosobnione, podobnie jak dekadę później stanowisko Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Dziś na prawicy wszyscy te problemy widzą gołym okiem. Marian Piłka o wadze demografii pisał dokładnie trzydzieści lat temu w podziemnej „Polityce Polskiej”. Pokazywał, że ówczesna demograficzna siła Polski jest najpewniejszym oparciem dla naszych dążeń niepodległościowych. Miał rację. Potem od początku reagowaliśmy na kryzys, który nadszedł na początku lat 90-tych. Dziś widzą go wszyscy, rządy licytują się w deklaracjach prorodzinnych. Ale naszą rolą jest pilnować, aby opinii publicznej nie zamulano obietnicami, w których gromkie słowa przykrywają ubogą treść. Zasadniczym zadaniem opinii publicznej jest to, by tam gdzie politycy proponują działania pozorne – żądać polityki naprawdę efektywnej.

To znaczy wierzy Pan, że Polki będą rodziły więcej dzieci, tu, nad Wisłą?

Ciągle mamy bardzo wiele rodzin, w których na świat przychodzi znacznie więcej dzieci od przeciętnej. Dziś – wobec wypierania modelu 2+2 przez model 2+1 – to duże rodziny ratują Polskę. Jeśli ta twórcza mniejszość wzrośnie choćby półtorakrotnie – uratujemy Polskę. Należy ją konsekwentnie wspierać. I musimy przeciwstawić się antyrodzinnej kontrkulturze. W Parlamencie Europejskim codziennie widzę, jak prawa rodziny stały się marginalną perspektywą, a oficjalnym kierunkiem polityki stała się moralna deregulacja. Od państw wstępujących do Unii nie żąda się dekomunizacji, ale ustawodawstwa przychylnego dla homoseksualizmu. W Polsce rządy PO doprowadziły do dekompozycji chrześcijańskiego consensusu – można już atakować krzyż, znieważać biskupów, zmuszać lekarzy do aborcyjnej kolaboracji – ale ciągle jeszcze jest opór. Czas go przerodzić w nowy zryw solidarności – solidarności rodzin.

not. KK

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych