Łukasz Warzecha: Pistolet w domu. W II RP pozwolenia na broń wydawał starosta, a kraj nie zmienił się w dziki zachód

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Kilka dni temu na strzelnicy swojego klubu rozmawiałem z młodą instruktorką, która specjalizuje się w karabinie sportowym.

Myślimy teraz z mężem, żeby kupić do domu dwa zwykłe glocki, tak na wszelki wypadek. Bo nie wiadomo, co się z tą Rosją stanie

— powiedziała.

Jeden z psychologów, zajmujących się w stolicy badaniami osób, występujących o pozwolenie na broń, potwierdził, że po Majdanie znacznie wzrosła liczba chętnych. Ta sama motywacja spowodowała napływ zainteresowanych strzelectwem do klubów sportowych. Wprawdzie armia amatorów z bronią nie powstrzyma najeźdźców, ale umiejętność strzelania, obsługi broni i przede wszystkim pozbycie się strachu przed nią w razie ostateczności mogą się okazać bardzo znaczące. Zwłaszcza w czasie, gdy rośnie pokolenie, które nie zna już instytucji poboru powszechnego, którego przecież nie zastąpiła żadna forma mniej angażującego powszechnego szkolenia, pozwalającego choćby pobieżnie zapoznać się z żołnierskimi narzędziami.

W jednym z ostatnich numerów naszego tygodnika pisałem o tym, jak absurdalny jest polski system wydawania pozwoleń na broń, zwłaszcza tę do obrony osobistej („Nam strzelać nie kazano”). Z kolei w swoim cyklu „Wycinki Warzechy” opisałem projekt autorstwa Ruchu Obywatelskiego Miłośników Broni (ROMB), zakładający wprowadzenie dwóch nowych kategorii pozwoleń: na broń do ochrony miru domowego oraz do doskonalenia umiejętności zawodowych. (Trzeba przy tym pamiętać, że w Polsce system pozwoleń na broń kategoryzuje ją według celu, a nie rodzaju, mamy zatem pozwolenia na broń sportową, broń myśliwską, do ochrony osobistej czy obiektową, a nie długą, krótką, centralnego lub bocznego zapłonu.)

Wydaje się, że w sprawie uzbrojenia, a raczej rozbrojenia Polaków coś zaczyna się ruszać, a przynajmniej przebijać do społecznej świadomości. Wciąż silny jest lewicowy schemat, zgodnie z którym obywatel ma być bezbronny, bo od zapewnienia mu bezpieczeństwa jest państwo, zaś każdy prywatny posiadacz broni to potencjalny zabójca. Ten schemat przegrywa jednak z poczuciem, że państwo nie ma prawa odmawiać nam – uczciwym i odpowiedzialnym obywatelom – prawa do posiadania broni. Przegrywa również z osobistym doświadczeniem. Osoby, które przemagając strach i obawę decydują się na rozpoczęcie przygody ze strzelectwem, rychło przekonują się, że rzeczywistość nie ma wiele wspólnego z lewacką mitologią, a strzelcy to osoby odpowiedzialne i czasami aż do przesady ostrożne.

Szokują publikowane coraz częściej statystyki, zgodnie z którymi w Polsce jest tylko 1,3 sztuki broni na 100 mieszkańców! Pod tym względem jesteśmy na szarym końcu na świecie i w Europie. Przy czym – inaczej niż w większości krajów UE – w Polsce do broni palnej (a więc i do wspomnianej statystyki) zalicza się również broń gazową, którą w wielu państwach (np. w sąsiednich Czechach czy w Niemczech) można kupić i posiadać bez żadnego pozwolenia lub przy minimum formalności („małe pozwolenie” w Niemczech). W Polsce ktoś, kto chce posiadać broń gazową, musi przejść całą morderczą procedurę, jaka obowiązuje w przypadku broni palnej bojowej dla ochrony osobistej. Policja darowuje mu jedynie egzamin praktyczny, który w tym przypadku byłby już jawnym absurdem.

Chciałbym więc, żeby ktoś z KGP wyjaśnił, dlaczego tam można, a u nas nie można.

Dodajmy do tego sytuacje nonsensowne i jawnie skandaliczne, jak choćby ta dotycząca pistoletów i rewolwerów rozdzielnego ładowania lub zasilanych ślepymi nabojami kalibru 9 mm. Taką broń bez pozwolenia sprzedaje m.in. duży internetowy sklep z bronią, działający pod marką Kolter. Broń rozdzielnego ładowania polega na tym, że osobno ładuje się naboje ze środkiem miotającym (prochem), a osobno np. gumowe kulki. To system zasadniczo odmienny od stosowanego w broni bojowej, gdzie pocisk jest przed wystrzeleniem całością z łuską, zawierającą materiał miotający.

Firma Kolter sprzedaje taką broń, uznając, że nie wymaga ona pozwolenia i istotnie – potrzeba jego posiadania nie wynika w żaden sposób z obowiązującej Ustawy o broni i amunicji (UoBiA). Jakiś czas temu jednak policja stwierdziła, że jest inaczej i przedstawiła swoją interpretację przepisów. Na komendach pojawiły się zawiadomienia, że tego typu broń należy oddać do depozytu lub zniszczenia. I tak dobrze, że dzielna policja nie zażądała jeszcze od firmy Kolter wykazu klientów, którzy wspomnianą broń nabyli.

Mamy więc sytuację niewyobrażalną w państwie prawa. Legalnie działająca firma sprzedaje klientom broń bez pozwolenia, a ci kupują ją w dobrej wierze. Policja natomiast – jeśli posiadacz takiej broni wpadnie jej w ręce – traktuje go jak osobę nielegalnie posiadającą broń. Jeżeli dochodzi do procesu, obywatele są z zarzutu oczyszczani, ale policja nie zwraca na to uwagi i trwa przy swojej interpretacji przepisów.

Niedawno w jednej ze stacji telewizyjnych spotkali się Andrzej Turczyn, prawnik i wiceprezes ROMB, oraz niedorzecznik policji insp. Mariusz Sokołowski. Mowa była o wspomnianym projekcie zmian w UoBiA. Niedorzecznik utrzymywał, że żadna broń do obrony miru domowego nie jest potrzebna, bo z sondażu, którym niedawno chwaliła się KGP, wynika, że Polacy czują się bezpiecznie w miejscu zamieszkania.

Insp. Sokołowski nieświadomie zaplątał się tym samym w paradoks. Sondaż nie podaje przecież obiektywnych faktów, a jedynie mówi o subiektywnych odczuciach. Te jednak – zdaniem rzecznika Komendy Głównej – wystarczą, aby storpedować rozsądny projekt i nie dać ludziom broni. Jednak jeżeli ktoś czuje się zagrożony, pozwolenia na broń do ochrony osobistej nie dostanie. Subiektywne poczucie zagrożenia bowiem nie wystarczy. Zgodnie z przepisami, zagrożenie musi być „trwałe, obiektywne i ponadprzeciętne”. Czyli raz subiektywne odczucia są powodem wystarczającym, a raz nie – zależnie od tego, jak jest policji wygodnie.

Być może zainteresowanie obywateli bronią to jedna z niewielu korzyści, jakie Polska odnosi z rosyjsko-ukraińskiego konfliktu. To jednak wywoła zapewne jakąś reakcję policji, która od lat jak niepodległości broni swoich absurdalnych i rozdętych uprawnień w tej dziedzinie. Może więc warto przypomnieć, że w II Rzeczpospolitej pozwolenia na broń wydawał starosta (w oparciu o opinię policji, która jednak nie decydowała), a kraj nie zamienił się w dziki zachód.

————————————————————————————————————-

Zachęcamy Państwa do kupienia najnowszego numeru tygodnika „wSieci” w wersji elektronicznej.

E - wydanie to wygodna forma czytania bez wychodzenia z domu, na monitorze własnego komputera. Dostępne są zarówno wydania aktualne jak i archiwalne.

Wejdź na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html i wybierz jedną z trzech wygodnych opcji zakupu.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych