Chciał przejść do historii nasz Pan Prezydent jako Bronisław Drzewa Sadzący. Miał ich posadzić dokładnie 25. I to nie byle jakich. Samych dębów. Nowych przyszłych „Bartków” (a może Bronków?) . Na razie, dla niepoznaki zwanych Dębami Wolności. Przez wielkie, wielkie „W”. Bo to z okazji 25 - lecia odzyskania niepodległości.
Zadanie było ambitne, bo to oznacza średnio 2 dęby na miesiąc. Ale pan prezydent dzielny jest. Daje radę. Gorzej z samorządami, które takie sadzenie mają organizować. Bo to nie takie tam sadzenie, żeby wykopać dołek, i po prostu wsadzić drzewinkę. Nie, nie. Musi na to patrzeć cały lokalny estblishment, radni prasa, telewizja. Zastępy samorządowców mają zajęcie przez dobry tydzień, by wszystko przygotować. A na koniec pan prezydent wsadza, uklepuje, przemaiwa, pozuje. I pięknie jest…
No prawie. Bo czasami coś się nie udaje. Jak na przykład w Nowej Hucie, gdzie ktoś nie docenił prezydenckiego daru. A może właśnie przecenił? Liczył, że na drzewku zatkniętym w ziemię prezydencką ręką zbije fortunę? Efekt był taki, że dzień po wielkiej uroczystości – konsternacja. Drzewko zniknęło! Więc alarm, śledztwo, poszukiwania. Organy śledcze stanęły jednak na wysokości zadania. Dąb się znalazł. Ponoć porzucony – niedaleko. I nie za bardzo sponiewierany. Zasadzono go więc po po raz drugi. Tym razem po cichutku…
Niefortunnie wypadło też prezydenckie sadzenie w Lublinie. Wprawdzie tu na sadzonkę nikt się nie połaszczył, za to miejscowa prasa, zamiast bić brawo i publikować uśmiechnięte zdjęcia Wielkiego Ogrodnika – zaczęła przypominać, że rachityczny dębczak zasadzono w miejscu, gdzie kilka tygodni wcześniej , w atmosferze skandalu, wycięto wielki stary park…
No i wreszcie Trójmiasto – kolebka „Solidarności”. Można było oczekiwać, że tu wolnościowe drzewko będzie rosło najbujniej i najokazalej. Zwłaszcza, że Bronisław Komorowski sadząc je osobiście udzielił ogrodniczych instrukcji: by opozycja nie podlewała go partyjną hipokryzją.
Bon mot śliczny, ale drzewko okazało się niepodatne na piękne słowa. Nie zrozumiało doniosłości chwili. Złośliwie uschło.
Zły omen. A tu wybory za pasem. (Opinie dendrologów, że czerwiec to zły czas na sadzenie dreze - jakoś się nie przebiłiy). Bo jakże to tak, żeby roślinka sadzona przez głowę narodu - nie świeciła przykładem? A jeszcze rzecz nagłośniła lokalna prasa…
Miejscy urzędnicy najwyraźniej przestraszyli się skandalu. I stał się cud. Jeszcze w środę Dąb Wolności straszył uschniętymi konarami niczym duch ojca Hamleta, a w sobotę już zieleniał radośnie, wabiąc ptactwo.
Jak to możliwe? Coś tam sopoccy rajcy zaczęli przebąkiwać, że dali drzewku jeszcze jedną szansę…
Więc znowu jest pięknie i patriotycznie. I zielono. Ale idzie jesień.
Więc pewnie nie zaszkodzi ratuszom w całym kraju zaopatrzyć się w zapas zielonej farby. I klej. Bo jak liście zaczną spadać przed wyborami niczym procenty w sondażach poparcia Platformy, to znów ktoś się dopatrzy złej wróżby.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/210435-prezydent-sadzi-deby-wolnosci-ale-te-najwyrazniej-nie-wytrzymuja-presji